Artykuły

Czekolada posmarowana smalcem

"Życie jest snem" w reż. Kuby Kowalskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Rosaura, która w sztuce "Życie jest snem" pohańbiona szuka pomsty na księciu Moskwy Astolfo, w przeróbce dramatu Calderona, którą premierowo obejrzeliśmy w minioną sobotę na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże, paraduje z samurajskim mieczem jak z "Kill Billa". Błazen Clarin to biseksualno-queerowa postać niczym z filmów Almodovara. Basilio, król Polski, pojawia się tylko na ekranie, jak Big Brother. Reżyser Kuba Kowalski i autorka dramaturgii Julia Holewińska pożenili Calderona, siedemnastowiecznego hiszpańskiego dramaturga, ze współczesną popkulturą.

Udało im się dzięki temu wydobyć z tekstu sztuki pytanie, które bardzo przystaje do naszych czasów: czy człowiek jest panem samego siebie. Ale przeszarżowali w mnożeniu wstawek, pomysłów i dopisków. Pierwotny, piękny i zwarty tekst boleśnie na tym ucierpiał. Spektakl jest rozwlekły, przeciążony, co jakiś czas siada w nim dramaturgia.

U Calderona zasadnicza intryga jest prosta. Król Basilio, nie chcąc, by spełniły się złowróżbne przepowiednie gwiazd, dotyczące losu jego syna Segismunda, zamyka go w więziennej wieży. Ale nie dają mu spokoju wątpliwości: czy gwiazdy mówiły prawdę?

Postanawia na próbę uwolnić Segismunda, inscenizując to tak, że wszystko to może być jedynie snem. Próba wypada niepomyślnie: Segismudno, oszołomiony niespodziewaną wolnością, dopuszcza się coraz gorszych bezeceństw. Gwiazdy powiedziały prawdę, więc Segismundo musi znów "obudzić się" w wieży. Kiedy potem uwalniają go zbuntowani przeciwko władzy Basilia żołnierze, Segismundo nie może już odzyskać pewności, gdzie w ludzkim życiu biegnie granica między prawdą i złudzeniem. Może to wszystko to jedynie majak, marność, vanitas? Ale to właśnie, paradoksalnie, powinno prowadzić człowieka do prób odsiewania dobra od zła.

Tak jest u Calderona. W sztuce Kowalskiego i Holewińskiej Basilio jest rodzajem scjentologa, przekonanego, że człowieka da się zaprogramować w każdym jego elemencie. Tak właśnie zaplanował sobie narodziny syna, ale czemuś przyszedł on na świat niezgodnie z planem. Bo, zdaje się, człowiek nie jest jednak programem.

Segismudno wydaje się jednak doskonale zaprogramowany - widzimy go w pierwszej scenie, jak perfekcyjnie wykonuje fizyczne ćwiczenia, które mają kształtować jego duszę, wiarę czy wolę. Człowiek w świecie Basilia to tylko zlepek molekuł i genów, biochemiczny twór, który da się rozrysować w wielu wykresach, jakie pojawiają się na ścianie wieży Segismundo, zamienionej w laboratorium. To programowanie potrafi sięgać nawet w tak ukrytą, niepowtarzalną i intymną sferę, jaką są ludzkie sny. Można je tu sobie kupić, legalnie albo i nielegalnie, u jakiegoś pokątnego dilera. Życie jest snem - ale te sny może programować ukryty Big Brother. W takim świecie nie ma już miejsca na wolność. Czy słudzy króla noszą stroje wzorowane na mundurach, czy na garniturach yuppies z korporacji, jest to za każdym razem taka sama niewola.

Nie dziwi, że w końcowych scenach uwolniony z wieży Segismundo prowadzi żołnierzy do zwycięskiej rewolucji pod sztandarem prawdy. Tylko że Mamy nieodparte wrażenie, iż dzieje się znów to samo: rewolucja, która ma całkowicie przemienić rzeczywistość w imię jakiejś kolejnej totalnej prawdy, zmienia tę rzeczywistość w kolejną więzienną wieżę. Nie tylko jednostki nie da się w stu procentach zaprogramować i przeobrazić. Społeczność również się temu nie poddaje.

Nie wiem, czy nadążam za myślą realizatorów, ale jeśli dobrze odczytuję ich intencje, wydaje mi się, że trafiają one w nerw czasu. Człowiek uznał się dziś za pana samego siebie i łatwo ulega przy tej okazji złudzeniu, że nie ma żadnych granic dla jego autokreacji. To zresztą nie tylko złudzenie postępowców w typie Basilia. W chóralnym śpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego na scenie mamy, jak się domyślam, usłyszeć echo ulicznych marszów narodowców. Tylko że no właśnie, wszystko to razem tworzy w przedstawieniu wrażenie natłoku. Filozoficzność miesza się z publicystycznością. Za dużo tego.

W tym natłoku trudno też dojrzeć sugerowaną przez realizatorów drogę wyjścia. A jednak gdzieś ona w tym wszystkim istnieje. Gdy w finale półnadzy Segismundo i Rosaura stają obok siebie, mogą się skojarzyć z Adamem i Ewą, którzy mieliby dać rodzajowi ludzkiemu jakiś nowy, lepszy początek. Ale to się nie udaje - prosta ludzka relacja, miłość, nie bronią się w tym świecie. Clarin z kolei ma inny pomysł: schować się gdzieś z boku, w zwyczajności życia, przeczekać czasy totalnych reform. Ale i to się nie udaje. Siła uruchomionej destrukcji jest taka, że niszczy wszystko. Bardzo to pesymistyczne, poprzez dramat Calderona, odczytanie współczesności.

Ta interpretacja robi na mnie wrażenie, ale z jednego powodu budzi sprzeciw. "Życie jest snem" to epokowy w historii polskiej literatury przekład Jarosława Marii Rymkiewicza. Julia Holewińska dopisała do niego tyle własnych, owszem jajcarskich, owszem zręcznych wstawek, że oryginalny tekst tonie w tym niemal bez śladu. To tak jakby czekoladę posmarować grubo smalcem - nic z jej smaku już nie poczujemy. I w tym przypadku natłok bardzo zaszkodził.

Swoje aktorskie szanse dobrze wykorzystali Michał Jaros jako Segismundo i - zwłaszcza - Piotr Biedroń jako queerowy Clarin. Świetną pracę wykonała Katarzyna Stochalska, autorka funkcjonalnej scenografii i bajecznych kostiumów. Całość budzi tak zwane mieszane uczucia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji