Artykuły

Warszawa. Igor Gorzkowski mierzy się z Witkacym

Przestrzeń szpitala psychiatrycznego, wypełniona przerysowanymi postaciami, pośrodku której stoi stół z pasami do krępowania pacjentów - narzędzie unifikacji społeczeństwa. W Teatrze Powszechnym trwają próby do "Wariata i zakonnicy" według dramatu Witkacego. Premiera 8 marca.

Spektakl zapowiadany jest jako Witkacy we współczesnym i lekkim ujęciu. Czyżby zamierzał pan wydobyć groteskowy potencjał tego tekstu?

- "Wariat i zakonnica" jest najbardziej klarownym i spójnym dramatem Witkacego. To bardzo ironiczny tekst. Poczucie humoru Witkacego, bardzo inteligenckie, błyskotliwe, nie zawsze było doceniane. Zdecydowanie wyprzedzał swój czas. Bawiło go to, co inni często uznawali za bzdurę. Dzisiejszemu widzowi łatwiej jest chyba zaakceptować sytuację, w której bohater wbija ołówek w skroń lekarza z okrzykiem: "Kompleks rozwiązany!". Po czym spokojnie bierze się do jedzenia kaszy. Forma jest lekka, ale treść ma swój ciężar. Oprócz komicznych sytuacji i wyrazistych postaci mamy całe bogactwo witkacow-skich tematów. Wiatach dwudziestych zakazano wstępu na spektakl żołnierzom i osobom nieletnim. To jest wywrotowy tekst. Szpital psychiatryczny stanowi tu pewną metaforę społeczeństwa. Czuć u Witkacego lęk przed światem, w którym nie ma miejsca na indywidualizm - a zatem także dla artysty.

- Szpital w "Wariacie i zakonnicy" rzeczywiście jest metaforą systemu kontroli społecznej. Lekarze z pewnego rodzaju wstydliwym zażenowaniem podchodzą do nieuleczalnie chorego na wyjątkowość Walpurga - głównego bohatera dramatu. Co z nim począć? Powolne trucie naszych pacjentów -jak mówi jeden z lekarzy -jest naszą tajną metodą. Można również - co proponuje inny - poddać pacjenta psychoanalizie, która ma być niezawodnym sposobem na wszelkie odchylenia od normy. Dzięki psychoanalizie, której poddawać będziemy od dziecka wszystkich, bez wyjątku, ludzie staną się szczęśliwi, bo tacy sami. To czysty totalitaryzm.

W paru ostatnich inscenizacjach "Wariata i zakonnicy" redukowano liczbę postaci do tytułowych dwóch. U pana zdaje się będą wszyscy?

- A nawet więcej. Wprowadzamy postaci wychodzące z głowy Walpurga. Jest on artystą. Jego nieszczęściem jest jego potencjał, potencjał na dziesięciu dzisiejszych artystów. Nasz Walpurg jest kompozytorem, ten Witkacego poetą. Na scenę wprowadzamy postacie z opery, którą komponuje Walpurg. Odpowiadając na pana pytanie, właściwie nie bardzo wyobrażam sobie realizację tego dramatu bez ukazania dwóch podstawowych planów: romansu Walpurga i siostry Anny - relacji osobistej, intymnej oraz konfliktu pomiędzy głównym bohaterem a światem reprezentowanym przez obsługę szpitala. Jest to zresztą świat u progu katastrofy, przepowiadanej przez Witkacego. Może nie dokładnie obliczonej w czasie, ale procesy opisywane w jego dramatach wciąż się toczą.

Miałem okazję zobaczyć scenografię do spektaklu - ogromne łóżko czy stół do krępowania pacjentów to ponury widok. Wpisuje się w nurt demonizujący szpitale psychiatryczne.

- Wydało nam się ciekawe, by rozegrać ten dramat w przestrzeni, w której czuć patynę czasu. Autentyczność. Nie zabudowujemy sceny dekoracjami. Najważniejszym elementem jest łóżko, do którego jest przypięty Walpurg. Oczywiście to przestrzeń metaforyczna. Nie ukazujemy realiów szpitala psychiatrycznego, opowiadamy raczej o sytuacji, w której człowiek jest skrępowany przez otaczający go świat, ale też przez samego siebie. Walpurg powtarza, że nie chodzi mu tylko

o uwolnienie się od szpitala, ale w ogóle od tego, co go przytłacza

- czyli od rzeczywistości, od tego nieszczęsnego tu i teraz. Myślę, że ten rodzaj niepasowania do miejsca i czasu każdy z nas odczuwa w mniejszym lub większym stopniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji