Artykuły

Mecz Zamkow z "Nie-Boską"

Lidia Zamkow nie lubi "Nie-Boskiej Komedii". Tak mi się przynajmniej wydaje po obejrzeniu przedstawienia "Nie-Boskiej" w warszawskim Teatrze Powszechnym w jej reżyserii (jak skromnie podaje program), a w istocie w jej inscenizacji i adaptacji. Nie jest to zbrodnia - nie lubić "Nie-Boskiej": to dramat kontrowersyjny, namiętny w negacji, mistyczny w afirmacji, na jego temat pisał Kazimierz Wyka: "Krasiński jest reprezentantem wstecznego nurtu w romantyzmie polskim, nurtu, który przemiany w narodzie polskim i walkę narodowowyzwoleńczą usiłował zahamować i zaciemnić w imię interesów arystokracji i reakcyjnej szlachty". Ci i owi krytycy są innego zdania. To i dobrze, niech trwa nadal ferment wokół tego utworu, który jedni nazwali, w uniesieniu, "największym chyba dziełem europejskiego dramatu romantycznego" (Jan Wiśniewski), a drudzy, po namyśle, "genialnym kiczem" (Przyboś).

Kicz, ale genialny. Ktoś kładzie nacisk na pierwsze, ktoś inny na drugie oznaczenie. Lidia Zamkow w swoim meczu stoczonym z "Nie-Boską" opowiedziała się za określeniem pierwszym. Chociażem bynajmniej nie entuzjastą tego dramatu, zaliczam punkt na niekorzyść reżyserki: 0:1.

Lidia Zamkow należy do reżyserów z pomysłami. Nie używam tego określenia w ironicznym znaczeniu. Wiele wybitnych, nawet bardzo wybitnych sztuk z repertuaru teatru romantycznego to przecież partytury sceniczne, które bez dyrygenckiego opracowania obejść się nie mogą. Nawet "Dziady" są taką partyturą. Stąd - co "Dziady", to poniekąd inna sztuka. To samo jest z "Nie-Boską Komedią". Lidia Zamkow znana jest z reżyserskiej odwagi - by nie rzec: zuchwałości - nie boi się autorytetów, porywa na największe. Jak swego czasu w Krakowie na "Wesele", którym zgorszyła tradycjonalistów, zgniewała większość widzów i ściągnęła na siebie gromy, wcale celne. Z "Nie-Boską Komedią" postąpiła równie bezceremonialnie, poplątała tu i ówdzie "kwestie", a przede wszystkim skróciła utwór blisko o połowę, wyrzucając całkowicie dwie pierwsze części i kładąc cały nacisk na sprawy społeczne. Można by za ten radykalizm zaliczyć reżyserce punkt (1:1), gdyby nie fakt, że zdecydowanie zubożyła w ten sposób osobowość Hrabiego Henryka i że demaskatorski zamysł przegięła w stronę sparodiowania sztuki. Zbyt wiele własnych myśli, lęków, przeobrażeń, oskarżeń i uogólnień związał Zygmunt z Henrykiem, by wolno było przejść nad tym nonszalancko do porządku. 2:1 dla "Nie-Boskiej".

Ale znów lepsze Zamków zagranie. Zbudowała ona swe widowisko z dwu części: scen w obozie rewolucji i scen w obozie reakcji. Sceny w obozie Pankracego to Grand Guignol: szalejący lokaje, zakrwawieni rzeźnicy, rozpasane kobiety, orgiastyczny Leonard, torturowanie i wieszanie złego pana, striptiz zbuntowanej zakonnicy, okrutna i zbrodnicza szopka, i na tym tle zręczne rozwiązanie tak ważnego dla Krasińskiego problemu przechrztów. Jarmark? Owszem, ale tak właśnie widział zwycięstwo rewolucji Krasiński i bardzo mi przykro, ale muszę zaliczyć bramkę dla Zamków. 2:2.

Sceny z Okopów Świętej Trójcy to wymowne przeciwstawienie euforii zwycięzców: trupio-grobowy obóz feudałów, świadomych swej klęski i pragnących tylko ocalenia życia za jaką bądź cenę. Tu sukces scenograficzny Andrzeja Sadowskiego i jednak 3:2 dla inscenizacji.

Bardzo ważny dla "Nie-Boskiej Komedii" jest finał, zawsze tak kłopotliwy w swoim wojującym fideizmie. U Zamkow znalazł on rozwiązanie nowatorskie: do Pankracego, snującego wizję nowego życia, dobiegają dźwięki niebiańskiej muzyki, i oto zza kulis wkracza procesja z białymi sztandarami, ludzie, zawodząc, suną na klęczkach. Wówczas Pankracy wypowiada słynne "Galilaee vicisti" - głośno, z gorzką ironią i wstydem. Jest to polemika z Krasińskim, zjadliwe ukonkretyzowanie jego abstrakcji. 4:2 dla Zamkow. Przestraszona pesymizmem łagodzi finał dopowiadaniem słów, że myśl jednak zwycięży. W ten sposób spruła, co sama utkała. Wynik meczu - 4:3.

Może więc Zamków wygrała, ale w nieczystym stylu. W wielkim pojedynku Hrabiego Henryka z Pankracym powinny się ścierać dwie racje, dwa światopoglądy, niejako równorzędne. W teatrze przeważnie Henryk bywa górą. W Teatrze Powszechnym wszystkie atuty zagarnia dla siebie Pankracy Leszka Herdegena, populistyczny, mocny przywódca ludu, zdolny go poprowadzić i po zwycięstwie wojskowym. Przy nim dwie inne wyraziste postacie: Jan Jeruzal jako Przechrzta i Janusz Bukowski jako Leonard. Przeciw niemu Hrabia Henryk to mrukliwy gaduła i zobojętniały sceptyk, którego otaczają absolutne miernoty (nie wyłączając Ojca Chrzestnego). Natomiast odruchami tłumu kierują mocno zarysowani: Pierwszy z lokajów (Konrad Morawski), Pierwszy z chłopów (Franciszek Pieczka), Pierwszy z rzeźników (Krzysztof Majchrzak).

Każda kolejna inscenizacja "Nie-Boskiej Komedii" budzi od nowa spory i zaskakuje odmiennością ocen. Tak i tym razem: nowa próba polemiki z historiozofią Krasińskiego i oto nowe różnice zdań. Czy "Nie-Boska Komedia" Lidii Zamkow jest jakimś liczącym się punktem w tak już bogatym życiu scenicznym "Nie-Boskiej Komedii" Zygmunta Krasińskiego? Mimo wszystkich dziwactw i uproszczeń tej inscenizacji - chyba tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji