Artykuły

Petrarka ma konkubinę

Dramaty zaś Wojtyszki są typowym dla naszych czasów tworem wyobraźni aluzyjno-symbolicznej: przeszłość jest li tylko chytrym a efektownym kostiumem, maskującym rzeczywiste problemy współczesności - o książce Macieja Wojtyszki "Grzechy starości" pisze Tadeusz Nyczek w Nowych Książkach.

Gdyby stworzyć na polski użytek sewrski model Artysty Środka, mam gotową kandydaturę: Wojtyszko. Nie jest pionierem, odkrywcą, bojownikiem ani natchnionym szaleńcem przecierającym nieznane szlaki. Ale i nie jest akademickim kopistą czy dekadentem uprawiającym swój ogródek w poczuciu zbędności wszelkich wysiłków zmierzających do naprawy beznadziejnie popsutego świata. Ma wyraźne skłonności społeczno-pedagogiczne odziedziczone po czasach, kiedy taka działalność wydawała się obywatelskim obowiązkiem tak zwanej inteligencji. Jest, warto przypomnieć, rówieśnikiem Michnika, Barańczaka i powiedzmy Henryki Bochniarz: nie budował co prawda opozycyjnych barykad i nie pisywał bojowych manifestów, ale wszystko, co tworzyło romantyczno-pozytywistyczny etos tej formacji, było także jego udziałem.

Było - i nadal jest. Co nie musiało się okazać wcale takie oczywiste. Bo romantyczni buntownicy z reguły szybko się wypalają albo po wygranej swojej sprawy z ulgą zajmują czym innym; w jednym z wywiadów już po 1989 Stanisław Barańczak oświadczył z figlarną autoironią: w głębi duszy zawsze byłem pięknoduchem i parnasistą, po czym zaczął tłumaczyć angielskich poetów absurdalistów. A Wojtyszko? W 1978 napisał i wyreżyserował w Teatrze TV pierwszą swoją sztukę, Epilog, o poetach Wielkiej Emigracji, z ducha polityczną; dwadzieścia parę lat później bez problemu podjął się napisania na zamówienie teatru katowickiego sztuki o Wyspiańskim, Piłsudskim i Żeromskim, na motywach rewolucji 1905 roku, nie mniej politycznej. Ludzie środka po prostu się nie wypalają ani nie porzucają złudzeń górnej młodości. To właśnie na nich najbezpieczniej budować gmach kultury, bo rzadko zawodzą. Ich solidność intelektualna i perfekcja warsztatowa, trenowana latami jako warunek sensu robienia czegokolwiek, jest godna osobnego szacunku. Zwłaszcza w społeczeństwie szarpanym namiętnościami, porozdzieranym przez historię i zakompleksionym przez własną mitologię.

No dobrze, wyśpiewaliśmy hymn ku czci, a teraz pora zejść na ziemię, bo tam właśnie, a nie pod obłokami, najlepiej się czują tacy jak Maciej W. Przypomnijmy, że napisał też parę bardzo zabawnych i błyskotliwych książek dla dzieci. I bez żadnych górnolotnych samousprawiedliwień, że niczego nie zdradza i wcale się nie rozmienia na drobne, reżyseruje telewizyjne seriale. Chałturząc? Pewnie tak, w końcu trudno taką twórczość traktować ambicjonalnie. Cokolwiek by jednak robił, także w ramach współczesnej kultury masowej, jego autorska działalność to przykład fachowej roboty na takim poziomie, że niech się schowa większość okrzyczanych gwiazd jednego albo paru sezonów.

Również jego sztuki to typowe pieces bienfaite. Owo dziewiętnastowieczne, dziś szczerze mówiąc z lekka już ironicznawe określenie sprawnie napisanych mieszczańskich dramatów, z powodzeniem i bez obrazy stosuje się do scenicznej twórczości Wojtyszki. Jeśli widzę jakiś współczesny wzór, do którego, przynajmniej od strony warsztatu, można by je przymierzyć, przychodzi mi na myśl głównie Mrożek. Tylko on umiał (piszę w czasie przeszłym, bo wygląda, że jego teatralne pisanie to już chyba niestety historia) tak skonstruować fabułę, zakręcić intrygę, wielofunkcyjnie usłowić swoich bohaterów.

Różnica fundamentalna ta, że Mrożek zdecydowanie unikał jakichkolwiek realiów i odniesień bardziej wprost do rzeczywistości. Do nielicznych wyjątków należą Portret i zwłaszcza Alfa, gdzie za model posłużył internowany w stanie wojennym Lech Wałęsa. Wojtyszko zaś wprost przeciwnie, bez konkretnych postaci historycznych i takichże realiów nie istnieje. Mrożek kreował sytuacje abstrakcyjne, "prawdopodobne inaczej"; Wojtyszko jawnie i wprost zakłada, że wymyślone przezeń okoliczności dramatyczne zdarzyły się albo zdarzyć się mogły. I tak należy je traktować - z całą naiwnością widza i czytelnika lubiącego takie iście filmowe złudzenia. Pamiętajmy, że Wojtyszko jest absolwentem reżyserii łódzkiej Filmówki i ciągoty w stronę udosłowniania fikcyjnych fabuł ma niejako we krwi.

Ze znanych mi jego sztuk (nie wszystkie weszły do obecnego wyboru) tylko dwie - Wmówienie z 1992 i Żelazna konstrukcja z 1998 - nie mają za bohaterów konkretnych postaci historycznych. Absolutna większość składa się niemal wyłącznie z nich. To Mickiewicz, Słowacki, Domeyko, Towiański; Denis Diderot, caryca Katarzyna II; Petrarka i Boccacio; Rossini, Wagner, Baudelaire: Wyspiański, Piłsudski, Żeromski, Feldman. Tu słówko na temat bohaterów Bitlhakowa, bo to nazwiska znane głównie w środowiskowym kręgu teatralnym: Nikołaj Erdman to znakomity dramaturg, autor m.in. wystawianego i u nas Samobójcy, a Wasilij Kaczałow i Olga Knipper, żona nieżyjącego już wówczas Antonina Czechowa, to wybitni aktorzy moskiewskiego MCHAT-u. Co ciekawe, tytułowy bohater na scenie nie pojawia się w ogóle. W scenach dziejących się w jego domu on sam - milczący i chory - znajduje się za drzwiami niewidocznego pokoju.

Inne, pomniejsze postaci drugiego i trzeciego planu też najczęściej były osobami najzupełniej realnymi. A przynajmniej bardzo prawdopodobnymi, nawet jeśli zostały wywiedzione wyłącznie z wyobraźni autora. Swoistym wyjątkiem jest niejaka Ona, obsadzona w nieomal głównej roli w Krainie kłamczuchów. Istniała rzeczywiście, ale historia nie utrwaliła jej imienia, może dlatego, że niewiasta ta pełniła dosyć wstydliwą rolę przy boku Franciszka Petrarki. Była mianowicie jego wieloletnią konkubiną i matką jego dzieci (w sztuce występuje także ich syn, szesnastoletni Giovanni), no, a powszechnie wiadomo było, że w życiu największego poety renesansowej miłości mogło być miejsce dla jednej tylko wybranki, opiewanej w sonetach - Laury.

Czy w związku z tym wszystkim należy przypisać Wojtyszkę do szlachetnego, acz konwencyjnie znacznie zwietrzałego nurtu dramy historycznej? Która, zgodnie z duchem czasu, powinna była podzielić los na przykład malarstwa historycznego, tej dostojnej staroci nawiedzanej w muzeach już tylko przez wycieczki szkolne? Nic podobnego. Różnica taka, wręcz zasadnicza, że dramaty (czy obrazy) prawdziwie historyczne niczego nie udawały ani nie pseudonimowały. Odtwarzana na nich albo przez nie przeszłość pozostawała przeszłością, a głównym i często jedynym celem tych zabiegów było krzepienie bądź zawstydzanie marniejącego ducha teraźniejszości przez podstawienie mu heroizmu minionych epok. Dramaty zaś Wojtyszki są typowym dla naszych czasów tworem wyobraźni aluzyjno-symbolicznej: przeszłość jest li tylko chytrym a efektownym kostiumem, maskującym rzeczywiste problemy współczesności. Co oczywiście nie znaczy, że równoległą ambicją autora nie był ponadczasowy uniwersalizm problemowy.

Wygląda, że wszystko to prosty spadek po czasach Wojtyszkowego debiutu - przypomnijmy: Epilogu z 1978. Zabiegi takie były naonczas na porządku dziennym; jeśli odnieść się tylko do epoki gierkowskiej, dość wymienić Koczowisko Tomasza Łubieńskiego (1974), Niebezpiecznie, panie Mochnacki Jerzego Mikkego (1975), Sto rąk, sto sztyletów Jerzego Żurka (1978), nieco późniejsze, już z okolic stanu wojennego. Dwie głowy ptaka Władysława Terleckiego (1981) czy Wysocki Władysława Zawistowskiego (1983). Wszystkie krążyły wokół spraw polskich, głównie obu XIX-wiecznych powstań, nie pomijając ekscytującego dramatycznie epizodu Legionu Mickiewicza (Koczowisko, finalne sceny Epilogu). Nic w tym wtedy dziwnego nie było. Pisarze rozmaitej proweniencji, od poetów po dramaturgów, wyraźnie wyczuwali narastające buntownicze nastroje Polaków w latach 70., a że starając się dać temu wyraz, napotykali szalejącą panicznie cenzurę, umykali w łatwo czytelne kostiumy historyczne.

Ciekawe, że "mickiewiczowski" debiut Wojtyszki na tym tle dosyć mało był romantyczny. Na pierwszy plan uparcie wpychały się wątki z prywatnego życia Mickiewicza, zwłaszcza perwersyjny nie tylko z punktu widzenia tamtej epoki motyw wspólnego pomieszkiwania pod jednym paryskim dachem erotycznego trójkąta: Adam -Celina - Ksawera. Instynkt teatralnego zawodowca, jak widać, wcześnie obudził się w Wojtyszce. nieomylnie kierując go ku najżywiej bijącym źródłom scenicznej skuteczności każdej piece bienfaite.

Ten sam instynkt kazał mu później lojalnie dzielić dobre role między kobiety i mężczyzn, nie faworyzując żadnej płci. co rzadkie i co udawało się niewielu, chyba że tym najlepszym, od Ibsena po Czechowa i Strindberga. Katarzyna II w Seminamidzie jest pod każdym względem równorzędną partnerką Diderota, a pozostałe trzy niewiasty, caryca Elżbieta, księżna Daszkowa i aktorka Mawra, to też role pełną gębą. W Krainie kłamczuchów, jak wspomnieliśmy, jedną z głównych, świetnie napisanych ról gra Ona, konkubina Petrarki. W Grzechach starości co prawda pierwszy plan zdecydowanie okupują mężczyźni - obaj kompozytorzy oraz kucharz Dominik Libuet - ale zarówno Olimpia, żona Rossiniego, jak Wirginia, ich pokojówka, mają co grać. W Chryjach r Polską fantastyczne dwie role dostały Teofila, chłopska żona Wyspiańskiego, i Muza, egzaltowana entuzjastka. W Żelaznej konstnikcji w ogóle już rządzą kobiety, silne, wyszczekane, kręcące męskim światem. Jedynie w Bułhakowie (premiera 2002), mężczyźni jeszcze na chwilę wracają do głównych ról w swoim świecie. Ale po prostu tamten świat - stalinowska Rosja radziecka - tak był urządzony, że kobiety mogły w nim pełnić co najwyżej zadania pomocniczo-wspierające. chyba że, utraciwszy mężów wskutek aktywności organów bezpieczeństwa, były zmuszane przejąć ich funkcje dla ratowania rodziny lub twórczości zagrożonej unicestwieniem; wystarczy odwołać się do modelowych przypadków Nadieżdy Mandelsztam czy naszej Oli Watowej. Wedle tego schematu zbudowane są postaci dwóch sióstr- żony i szwagierki Michaiła Bułhakowa, opiekujących się chorym i prześladowanym pisarzem, a takoż jego dziełem. Podkreślam ten aspekt dramatów Wojtyszki. bo niezależnie od większej czy mniejszej aktualności problemów natury, powiedzmy, społeczno-politycznej, zaprzątających umysły męskie, żywa i niestereotypowa obecność damskiego żywiołu nadaje im walor bezdyskusyjnej ponaddoraźności. To ważne, bo kiedy dziś czytam te utwory, nie bacząc na daty ich powstania (ostatnie lata XX w. - początek XXI), nie mam wrażenia zwietrzałości problemowej, co dotyczy przeważającej większości sztuk pisanych pod gorącym wpływem politycznej chwili.

Jedną z najlepiej wykonanych sztuk Wojtyszki wydaje się Kraina kłamczuchów. Może w ogóle najlepszą, i gdyby nie jedyna jej wada, kiepski tytuł jakoś ją pomniejszający, powinna mieć premierę za premierą. Tymczasem nic z tego albo prawie nic; ciekawe swoją drogą. I paskudnie świadczące o naszych czasach, rzekomo tak nastawionych na konkurencyjność jakości. Ale tu chyba akurat zwyciężyła inna opcja również charakteryzująca te czasy: obawa przed zbytnią komplikacją intelektualną. Dokładniej: koniecznością poruszania się pośród kulturowych znaków, których nieznajomość w znacznej mierze blokuje dostęp do licznych drugich i trzecich den sztuki, zaświadczających o jej wyrafinowanej atrakcyjności. Owszem, można ją pojąć i bez tego. Cóż to jednak za przyjemność wyłuskiwać na przykład z diatryb Giovanniego, kilkunastoletniego syna Petrarki migającego się od nauki, liczne pomysły literackie rzucane przez chłopca ot tak, byle się od niego odczepili nudni mentorzy, a są to pomysły, które 250 lat później rozwiną się w... Hamleta, a po dalszych trzystu kilkudziesięciu latach w Proces i Przemianę Kafki, Czekając na Godota Becketta czy Dżumę Camusa... Ukryty pod pierwszoplanowym motywem antagonizmu miłości prawdziwej i miłości literackiej (Ona - Laura) motyw podstawowego dla kultury europejskiej konfliktu duchowej harmonii z czarną, prowadzącą do absurdu metafizyką egzystencjalnej rozpaczy jest w tej sztuce przeprowadzony z cienką maestrią podbitą pierwszorzędnym poczuciem humoru. Cóż. to właśnie zapewne stanowi największe obciążenie Wojtyszkowego dramatu... O tempora, o mores.

Aluzje literackie to zresztą osobna zabawa w chowanego, jaką z lubością proponuje Wojtyszko swoim widzom-czytelnikom. Najbardziej wyrafinowana w Krainie kłamczuchów. najłatwiejsza w Chryjach z Polska, bodaj najobfitsza jest w Żelaznej konstnikcji; w tych ostatnich dwu sztukach źródłem bardziej czy mniej poukry-wanych cytatów jest Wyspiański z Weselem przede wszystkim. To jeszcze jeden aspekt większej gry: z historią kultury. Jak łatwo zauważyć, bohaterami tych tekstów nie są postaci typowo "historyczne" - poza Katarzyną II czy Józefem Piłsudskim. jeszcze naonczas młodym rewolucjonistą u progu kariery - ale ludzie sztuki i literatury, zwłaszcza ci z najwyższej półki ducha. Po prostu tacy są fascynujący jako bogate osobowości i szczególnie przydatni jako modele różnych istotnych życiowych wyborów. Giganci ducha obciążeni ziemskimi kłopotami domowo-rodzinnymi to oczywiście żaden wynalazek, wręcz przeciwnie, chwyt stary jak świat. Jeśli coś jednak wyróżnia Wojtyszkę na tle konwencjonalnych w tym względzie poczynań literackich, to praktyczny brak ośmieszającego bądź de-maskacyjnego odbrązawiania. Wojtyszko chyba po prostu lubi swoich bohaterów, właściwie wszystkich. Nawet jawnie wredne typy. choćby ceremonialna sztywniaczka - caryca Elżbieta z Semiramidy, przejawiają znienacka ludzkie rysy, przecząc prostym szufladkom.

Jeśli na tle tego. co wyżej wyłożone, dziwnie zabrzmi smętna konstatacja, że pomimo ewidentnych walorów intelektualno-scenicznych sztuki te nadzwyczaj rzadko goszczą w polskich teatrach (przy nieustannym narzekaniu na kiepski rodzimy repertuar!), przyczyny tego należy szukać chyba mniej w samych utworach, a bardziej w stylistyce aktualnych mód teatralnych. Ambicje co znaczniejszych scen idą dziś w kierunku radykalnych świadkowań ponurym marginaliom otaczającej rzeczywistości albo równie radykalnego uwspółcześniania tekstów historycznych. Mile widziane jest wszystko to, co chropawe, ciemne, brutalne, urwane w pół słowa, dysharmonijne i depresyjne -jako prąwdziwiej oddające naturę naszego świata. Eleganckie, lekko staroświeckie, dobrze skomponowane, literacko wyrafinowane i konsekwentne psychologicznie dramaty Wojtyszki są jakby z innej planety, za którą tęsknią już tylko starzy czytelnicy dawnego "Przekroju" i miłośnicy raczej piosenek Yvesa Montanda niż Kazika Staszewskiego.

I tak zwycięski anarchizm zepchnął Wojtyszkę w niezasłużony anachronizm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji