Artykuły

Iwona Bielska show

"Kto się boi Wirginii Woolf" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

"Kto się boi Virginii Woolf" w warszawskiej Imce to triumf autora sztuki Edwarda Albeego oraz aktorki Iwony Bielskiej. Ich przede wszystkim, ale reszta też niczego sobie.

Kiedy słyszy się ten tytuł, przed oczami staje natychmiast słynny film Mike'a Nicholsa z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem, choć od premiery minęło lat 46. Sam dramat Albeego jest jeszcze starszy - w ubiegłym roku stuknęło mu półwiecze. Jednak gdy się go słyszy ze sceny warszawskiego Teatru Imka, zdaje się, jakby był napisany wczoraj. Dlaczego? Odpowiedź najprostsza z prostych: bo to fenomenalnie napisany kawałek, robota zegarmistrzowsko precyzyjna, istny samograj, ale jedynie dla znakomitych aktorów. Utwór fantastycznie skonstruowany, ale i karkołomnie trudny. Słabsi wykonawcy niechybnie polegną na słownych pojedynkach, jakimi obsiał swój tekst amerykański dramaturg. Poprzeczka zawieszona zostaje wysoko, ale tym większa satysfakcja, kiedy przeskoczy się ją gładko.

Reżyser warszawskiego przedstawienia mierzy się z "Kto się boi Virginii Woolf po raz trzeci. Oba poprzednie razy miały miejsce na krakowskiej Scenie STU - w latach 1988 oraz 1999. W obu Mikołaj Grabowski zagrał Geor-ge'a, a partnerowała mu (jako Martha) Iwona Bielska. Tyle że od pierwszej inscenizacji minęło ćwierć wieku, zatem inne jest doświadczenie artystyczne i życiowe Bielskiej i Grabowskiego. Czasu nie oszukują, dlatego w rolach wyniszczających się nawzajem małżonków jeszcze więcej jest dziś goryczy, okrucieństwa, ale i humoru. Dramat Albeego naładowany jest sarkazmem, Bielska z Grabowskim idealnie chwytają ten ton. Oboje grają świetnie, ale patrzy się przede wszystkim na Iwonę Bielską. Trzeba prawdziwej odwagi, aby odnaleźć w sobie takie pokłady antypatycz-ności, aby zmyć z siebie - dosłownie i w przenośni - cały ten make up na scenę i na życie. Bielska idzie ostro, nie bacząc, że sama może się skaleczyć. Do niej należy ten wieczór.

Grabowski zaś prowadzi narrację jak w swych ostatnich spektaklach w Imce ("O północy przybyłem do Widawy" i "Dzienniki" Gombrowicza) z dystansem i bolesną ironią. Mniej ma momentów ataku, rzadziej wchodzi w zwarcia z partnerami, ale trzyma w ryzach całość. Jako reżyser daje też zabłysnąć Magdalenie Boczar-skiej, bezlitosnej wobec swej bohaterki, niejakiej Żabci. Boczarska ma w tej roli i wdzięk, i poczucie humoru na własny temat. Jest odkryciem przedstawienia. Tomasz Karolak jest tym razem jedynie tłem dla kolegów.

Tak sobie wyobrażam teatr głównego nurtu. Kiedy w modzie są przeróżne eksperymenty, wielu zachwyca się, kiedy reżyser chwyci się prawą ręką za lewe ucho. Mikołaj Grabowski udowadnia, że najważniejsze to umieć. Dopiero potem ewentualnie można próbować pociesznych figur gimnastycznych. Tyle że przy "Kto się boi Virginii Woolf nie mają one żadnego sensu. Tekst Albeego i aktorstwo są gwarancją sukcesu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji