Artykuły

Lepiej wcale niż później?

"Kto się boi Wirginii Woolf" w reż. Mikołaja Grabowskiego w warszawskim Teatrze IMKA. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Jeśli ktoś dostrzega podobieństwo dramatu Albee'ego do ,,Boga mordu" Yasminy Rezy, to jest to spostrzeżenie jak najbardziej uzasadnione. Oba utwory mają podobną strukturę, bohaterów (dwie pary), a intryga każdego z dramatów kończy się wielkim trzęsieniem ziemi. Oba wyrastają z tej samej metody twórczej. Zachodni teatr uwielbia kameralne fabuły, które skupiają się w większym wymiarze na tarciach psychologicznych między postaciami niż na widowiskowości. Ich potencjał pozwala jednak na znacznie więcej, czego przykładem jest najnowsze przedstawienie w Teatrze IMKA.

Reżyser Mikołaj Grabowski zgodnie z oryginałem umieszcza akcję w domu George'a i Marty. Scenografia nie przedstawia jednak wystroju mieszkania typowego dla stabilnej finansowo klasy średniej. Pod pojedynczą gołą ścianą ustawiono stolik z kilkunastoma szklanymi butelkami. Na proscenium wysunięto stół, dookoła niego zaś stoją cztery plastikowe krzesła. Przestrzeń sceniczna została świadomie odrealniona. Ma ona surowy, antyczny wyraz. Przekłada się to na pozostałe elementy widowiska. George i Marta, jak tylko pojawią się na scenie, od razu zaczynają sobie docinać. Ich poważne twarze wyglądają przerażająco w pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. Szare ubrania (garnitur mężczyzny i suknia kobiety) dopełniają nieprzyjemnego wrażenia, jakbyśmy znaleźli się w jakimś grobowcu.

Kontrastem dla starszej pary staje się młodsza. Śnieżnobiałe kostiumy Nicka i Żabci nie tylko podkreślają różnicę wieku między nimi a dojrzałymi partnerami. Młodzi nie robią sobie żadnych wyrzutów, są dla siebie wręcz do przesady mili i słodcy. Stopniowo rozbudowują się relacje między czwórką postaci. Komplikacje przebiegają w zgodzie z literą dramatu Albee'ego, ale reżyser na tym nie poprzestaje. Koncept przedstawienia opiera się bowiem na podkreślaniu kontrastów. Służą temu nie tylko wspomniane już skrajności w barwach kostiumów. Także oświetlenie sprawia, że przestrzeń jest skąpana w odcieniach szarości, gdzieniegdzie tylko rozjaśniona jasnym światłem. George jest wykładowcą wydziału historii, jego młodszy odpowiednik pracuje na wydziale biologii. Dość słabo wybrzmiewa w przedstawieniu konflikt światopoglądowy, jak i kwestia moralnego upadku Zachodu.

Kluczowe jednak jest podkreślenie międzypokoleniowych rozbieżności. Przekłada się to także na grę aktorską. Grę zresztą dość nierówną, bowiem doświadczeni aktorzy usuwają swoich młodszych partnerów w cień. Tomasz Karolak i Magdalena Boczarska ukazują parę, która udaje przed światem swoje szczęście. Nieporadna Żabcia zdaje się jednak szczerze wierzyć w tę iluzję. Nick jest w pełni świadomy tej sztuczności, ale ukrywa swój sceptycyzm pod maską pewności siebie. Tej sielance przeciwstawione zostają bezpośredniość cynizmu i zgorzknienia Georga i Marty. Iwona Bielska przedstawia kobietę dręczoną poczuciem winy, której niechęć do własnego męża wynika tak naprawdę z ogromnego żalu po stracie syna. Żona wykorzystuje swój niewygasły seksapil do zdobywania kolejnych kochanków. Młode małżeństwo nie jest w końcu pierwszym (i pewnie nie ostatnim), jakie przewija się przez mieszkanie dorosłej pary

Pierwsze skrzypce w tej całej grze należą do George'a. Znakomity Mikołaj Grabowski prezentuje siebie jako reżysera, który zderza między sobą pozostałe postacie niczym Leibnizowskie monady. To on jest ostatecznie panem sytuacji, nawet jeśli początkowo wymyka mu się ona z rąk. Gdy opowiada o treści swojej "drugiej powieści", emanuje z niego wyrafinowany mściciel. Pozwala, by doszło do seksualnego stosunku Marty z gościem. Dręczy wreszcie psychicznie uległą, hipochondryczną Żabcię. Dziewczyna kładzie się na stole w pozycji przypominającej trupa leżącego na stole prosektoryjnym. Nieprzypadkowo zatem przestrzeń sceniczna sprawia wrażenie, że widz znajduje się w katakumbach. Wizyta młodych kończy się śmiercią złudzeń, że świat można uporządkować na własne życzenie.

Warszawskie "Kto boi się" opowiada jednak jeszcze o czymś innym. Wniosek, że życie nie daje się łatwo ułożyć, byłby dobry dla banalnej opowiastki z morałem. Podobnie ma się sprawa demaskowania społecznych konwenansów. Tym, co wyróżnia przedstawienie Grabowskiego, jest problem nieprzepracowanej tragedii. George i Marta wciąż nie mogą sobie poradzić z dramatem sprzed lat. Zapraszanie kolejnych gości ma pomóc wyrzucić im z siebie wszystkie narosłe kompleksy. Tylko czy jakakolwiek osoba z zewnątrz może rozwiązać głęboko prywatne sprawy dwojga dorosłych ludzi? Żaden mityczny "trzeci" nie pomoże starszej parze zwalczyć żalu i pretensji, jeśli ta nie będzie potrafiła przebaczyć sobie nawzajem. Tylko czy jest to jeszcze możliwe? Pod tym względem spektakl Grabowskiego staje się ostrzeżeniem przed chowaniem trwałych uraz, które dobrze rokujące relacje zamieniają w piekło.

Granie na silnych kontrastach jest zarówno siłą, jak i słabością tego przedstawienia. Buduje ono ciekawe znaczenia i aluzje, ale jednocześnie stwarza duże nierówności. Dzieje się tak zarówno z grą zespołu aktorskiego, jak i tempem spektaklu. To ostatnie jest wyznaczane w dużej mierze przez ruch sceniczny. Grający intensywnie przemieszczają się po scenie, co w połączeniu z grą świateł i kolorami kostiumów pozwala także na tworzenie ciekawych wizualnie kompozycji. Rytm widowiska jest konstruowany na zasadzie tworzenia nagłych spięć i ich rozładowywaniu, co może być na dłuższą metę dosyć męczące. "Kto się boi Wirginii Woolf?" jest mimo to przedstawieniem wartym uwagi, chociażby ze względu na owocne poszukiwania w zakresie estetyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji