Artykuły

"Nie-Boska" czyli demony są wśród nas

"Nie-Boską komedię" napisał 21-letni Zygmunt Krasiński w 1835 r., a więc prawie 150 lat temu i od tego czasu niezmiennie zaliczana jest do najwybitniejszych utworów naszej literatury, jako połączenie niezwykłej wizji poetyckiej z surowością społecznej oceny własnej klasy. Obrońcy Okopów Świętej Trójcy muszą zginąć, bo ich czas dobiegł końca, ale rewolucja też nie może przynieść niczego lepszego, bo rewolucja jest dziełem szatana. O tym, co będzie dalej, zadecyduje wyłącznie Bóg, Jego nieprzystępna ludzkim umysłom wola. Niepoślednią rolę w tej wizji odgrywają siły nieziemskie: szatan, złe duchy, demony. Jest Anioł-Stróż. Nie ma przedstawienia "Nie-Boskiej" bez tych postaci, co zresztą nie jest najbardziej istotne.

Bardziej natomiast istotne, sądzę, wydaje się, jak grać dzisiaj "Nie-Boską"? Czy, nie przeinaczając bynajmniej myśli autorskiej, próbować mimo wszystko zracjonalizować niejako świat opisany w "Nie-Boskiej" i zachowania jej postaci, czy też respektując cały metafizyczny kontekst dramatu, stworzyć dla niego jedynie możliwie najbardziej efektowną formę teatralną? Biorąc zresztą pod uwagę, że dramat Krasińskiego w swoim literackim kształcie jest raczej scenariuszem, zdającym się na wyobraźnię i pomysłowość inscenizatorów, różne rozwiązania są tu chyba możliwe.

Różnie też dawniej i w ostatnich latach pokazywano w teatrach "Nie-Boską". Tekst podlegał rozmaitym zabiegom, zdarzały się przedstawienia bez części pierwszej utworu, a w 1926 r. Leon Schiller wystawił "Nie-Boską" w kostiumach współczesnych.

"Nie-Boskiej komedii" na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie, w reżyserii Ryszarda Majora i scenografii Jana Banuchy, tego rodzaju zabiegi zostały oszczędzone. Major, jak się okazuje, potraktował tekst dramatu z całym szacunkiem, dowodząc zarazem imponującej wyobraźni inscenizatora. Wybrał zatem, jak stąd wynika, tę drugą drogę.

Świat ukazany w przedstawieniu Majora wyznacza zajmująca całą scenę pochyła, okrągła płaszczyzna. Przy jej górnym krańcu w głębi sceny znajduje się rodzaj bramy i przejście, prowadzące jakby w zaświaty. To stamtąd właśnie pojawia się na scenie Anioł-Stróż i tam później znika. Aniołów zresztą Major wprowadził na scenę więcej. Tak więc z jednej strony mamy świat ziemski, można by powiedzieć: cały świat, z drugiej - niewidoczny wprawdzie, ale niedwuznacznie określony, świat niebiański, świat Ducha. Można przyjąć, że w ten sposób wizja rewolucji Krasińskiego nabrała uniwersalnych odniesień.

Niezależnie od tego Major zagęścił dodatkowo ową - powiedziałbym metafizyczną warstwę "Nie-Boskiej", zwiększając obecność na scenie mocy piekielnych, czyli złych duchów. Czy to w rezultacie świadomego zamysłu reżysera, czy też nieco przypadkowo, biorąc pod uwagę, że wystawiając ten dramat siłami szczupłego zespołu, poszczególnym aktorom przypada po kilka postaci scenicznych - owe siły piekielne są nieprzerwanie obecne na scenie w różnych wcieleniach. I tak między innymi Tadeusz Zapaśnik - Szatan, jest zarazem Przechrztą, i Filozofem, i Lekarzem. Złe Duchy, a jednocześnie Chór Przechrztów (Andrzej Oryl, Eugeniusz Karczewski, Iwona Rulewicz), rozpoznajemy zarówno wśród ludu, w obronie rewolucji, jak i wśród obrońców Okopów Świętej Trójcy. Ta wszechobecność demonów zdaje się sugerować, że wszelkie zło po obu stronach, to nie sprawa ludzi, ale działających pod ludzkimi postaciami wysłanników piekła. To oni właśnie, nie bez przyzwolenia Najwyższego, winni są degeneracji i upadku arystokracji, to oni sprawiają, że rewolucja Pankracego już w samym zarodku jest zwyrodniała, nie do przyjęcia, a on sam musi to zrozumieć w ostatnim błysku świadomości.

Powtarzam: czy tego chciał, czy nie chciał R. Major, jego przedstawienie "Nie-Boskiej" daje się tak zrozumieć. Osobiście sądzę, że to najpoważniejszy niedostatek tej realizacji.

Zamiast (czy właściwie można te sprawy oddzielać?) pewnej dozy niezbędnego w tym przypadku krytycyzmu do dzieła, mamy rzeczywiście efektowną jego teatralizację. Pomysłowość Majora w konstruowaniu poszczególnych scen i wiązaniu ich ze sobą wydaje się zadziwiająca. Dotyczy to zwłaszcza pierwszego aktu przedstawienia, łączącego część pierwszą i drugą dramatu. Luźno spojone, jakby przenikające się ze sobą sceny życia rodzinnego Hrabiego, jego ślubu i rozkładu małżeństwa, śmierci Zony w szpitalu wariatów i choroby Orcia mają w sobie coś z sennych widziadeł. Na uwagę zasługuje tu postać Złego Ducha - Dziewicy, którego inaczej widzi (piękną, kuszącą rozkoszami miłości) Hrabia, a inaczej (odpychająca, z trupim licem) Żona. Po prostu Zły Duch - Dziewica objawia się się na scenie jednocześnie w dwóch postaciach, w wykonaniu Ewy Wrońskiej i Marty Grey. Dalej: pobyt Żony w szpitalu wariatów, a po jej śmierci scena na cmentarzu z modlitwą Orcia i jego przekazem słów matki, która z kolei objawia się na scenie niewidoczna dla Hrabiego i syna. Nawiasem mówiąc złośliwi mogliby z powodu tej sceny posądzić Majora o spirytyzm. Przy okazji chciałbym zauważyć, że Żona Anny Januszewskiej i Orcio Mirosława Gawędy, a także wspomniana już wcześniej Dziewica Ewy Wrońskiej, to jedne z najbardziej udanych scenicznych postaci przedstawienia.

Udanych scen, w tym zbiorowych, myślę tutaj między innymi o wędrówce Hrabiego po obozie rewolucjonistów, można wymienić znacznie więcej na potwierdzenie teatralizacyjnego kunsztu Majora. Rzecz w tym, że w swym inscenizatorskim zapale Major okazał się w przypadku "Nie-Boskiej" nie dość powściągliwy, o czym świadczyła premierowa wersja przedstawienia, Chodzi o to, że mimo całej efektowności jego kształtu, przedstawienie to, trwające blisko 4 godziny, stało się w sumie dość nużące, a dla niektórych widzów, choćby ze względu na trudności komunikacyjne z powrotem do domu późną porą, nie do wytrzymania. Tej sytuacji nie dało się długo utrzymać i w konsekwencji przedstawienie zostało skrócone dość znacznie, bo o około 40 minut. Myślę, że w ostatecznym rezultacie wyszło mu to na dobre.

Nie wspomniałem dotąd o podstawowej w "Nie-Boskiej komedii", sprawie, to jest o zderzeniu dwóch biegunowo przeciwstawnych postaw i ich racji: Hrabim i Pankracym, a to dlatego, że konflikt między nimi wydaje się nieco przesłonięty, po pierwsze przez rodzinny dramat Hrabiego, a po drugie - przez bardzo ekspresyjne sceny zbiorowe obozu rewolucji i arystokracji z Okopów Świętej Trójcy. Nie bez znaczenia, jeżeli chodzi o konfrontację obu postaci, jest w moim odczuciu również fakt, że w przedstawieniu Majora nie rysują się oni dostatecznie ostro i wyraziście, jako wybitne osobistości - dwa orły - jak powiada Pankracy. Kreacja Mieczysława Franaszka jako Hrabiego i Zbigniewa Mamonta jako Pankracego budzą w moim odczuciu pewien niedosyt, przy czym dotyczy to szczególnie jednej z najważniejszych scen dramatu - nocnego spotkania obu antagonistów w zamku Hrabiego. Spotkanie to wypada zbyt statycznie i nie dość dramatycznie. Zamiast walki, najwyższego napięcia, pasji, bo przecież jest to w istocie walka na śmierć i życie, decydująca nie tylko o ich osobistych losach, wypada to jak dialektyczny spór po prostu obcych i niechętnych sobie ludzi.

Nie ma zresztą powodu, aby nad tym specjalnie ubolewać, bo w ogólnym rezultacie ten epizod nie waży zbytnio na scenicznej urodzie przedstawienia, która pozostaje do końca jego głównym walorem. To sprawia, moim zdaniem, że "Nie-Boska" w Teatrze Współczesnym jest jedynie połowicznym sukcesem Majora.

Owszem, sprawiedliwie trzeba przyznać, że w jednym przypadku Major sprzeniewierzył się katastroficznej wizji Krasińskiego, tworząc akcent pewnej nadziei dla rewolucji. Kiedy jut Pankracy pada i kona z okrzykiem" "Galilae, vicisti!", scena rozjaśnia się jeszcze na moment, a nastrój widocznego na niej ludu i muzyki zdają się zapowiadać radość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji