Dostojewski we Wrocławiu
Kolejna premiera we wrocławskim Teatrze Polskim. Po "Jak wam się podoba" Szekspira i przed "Stanisławem i Bogumiłem" Dąbrowskiej zobaczyliśmy na dużej scenie Dostojewskiego. "Wieś Stiepanczykowo i jego mieszkańcy" to drugi już Dostojewski Jerzego Krasowskiego, w jego własnej adaptacji. Ta nowa premiera będzie się zapewne liczyła przede wszystkim jako majstersztyk roboty reżyserskiej. Ale nie będzie chyba miała rangi najważniejszych przedstawień tego reżysera, "Radości z odzyskanego śmietnika", "Myszy i ludzi", "Lejzorka Rojtszwańca", "Jacobowsky'ego i pułkownika": w swej warstwie "znaczeniowej" ma bardziej skromne (tak się przynajmniej sprawozdawcy teatralnemu zdaje) ambicje. Robiąc ,,Braci Karamazow" w warszawskim Teatrze Polskim pokazał Krasowski Dostojewskiego-moralistę. "Wieś Stiepanczykowo" jest bardziej efektownym teatrem, przedstawienie zdobyło sobie uznanie - w przeciwieństwie do "Braci Karamazow" - natychmiast, w recenzjach, jakie się dotychczas ukazały, powitane zostało wręcz entuzjastycznie. Ale warto przecież zauważyć, że wrocławski Dostojewski Krasowskiego, choć sprawniejszy teatralnie, bardziej gładki, na pewno także łatwiejszy, bo śmieszny, bo mądry na sposób przewrotny - że ten wrocławski Dostojewski mierzy niżej od "Braci Karamazow". A w każdym razie - w innym kierunku. W kierunku komedii obyczajowej. Komedii obyczajowej z "drugim dnem", jak zaraz zobaczymy. Ale to "drugie dno" nie jest, mimo wszystko nadto głębokie. I nie tak "znaczące", jak prawdy wypowiedziane przez Krasowskiego w jego najlepszych - nie tylko sprawnych warsztatowo, ale i ważkich myślowo - przedstawieniach. "Jak choćby w poprzednim Dostojewskim, w "Braciach Karamazow".
Nie można przypisywać tej historii prowincjonalnego tyrana Fomy Fomicza Opiskina, błazna, inkwizytora, demagoga i świętoszkowatego szubrawca, tego, czego w niej nie ma: ambicji moralizatorskich; ani wolno dopatrywać się w niej jakiejś szerokiej metafory, zamierzającej powiedzieć więcej niż w istocie mówi anegdota, fabuła, sylwetki postaci, kompozycja sceniczna. We "Wsi Stiepanczykowo" Dostojewski ledwie zapowiada późniejsze motywy literackie i obsesje moralizatorskie, które odezwą się w jego wielkich powieściach. Opowiadanie jest przecież pamfletem literackim: niektórzy podstawiali pod postać Fomy Fomicza Bielińskieo, Tynianow dowodził, że jest to Gogol. Nie jest to zresztą w tym wypadku istotne, teatr może i ma prawo obrócić pamflet przeciwko innym zupełnie adresatom, może zastąpić adresata indywidualnego adresatem zbiorowym, może wreszcie - tak postąpił Krasowski - zrezygnować z pamfletu, eksponując motyw najbardziej dziś frapujący: motyw walki z mitem, który stworzony został przez ludzi i który ludzi tych czyni swoimi niewolnikami. Istotne jest natomiast, że "Wieś Stiepanczykowo" jest literaturą w założeniu komiczną - i że adaptacja teatralna tego opowiadania stwarza komedię. Komedię w wielkim stylu.
Z tych dwóch założeń Krasowskiego-adaptatora dla Krasowskiego-reżysera ważniejsze (czy może łatwiejsze do zrealizowania?) było drugie. Elementy wielkiej komedii udało się reżyserowi bezbłędnie rozbudować scenicznie. Miał do dyspozycji udany scenariusz i sprawny zespół aktorski, z dwoma przynajmniej wielkimi rolami. Adaptacja teatralna dała dramat, w którym nie było widać szwów, ani czuło się sztywność "przystosowania". Aktorzy komizm i przewrotną mądrość tej literatury potrafili precyzyjnie przełożyć na język działań scenicznych. Reżyser poprowadził przedstawienie w kierunku mięsistego realizmu ze zdecydowanym odcieniem groteskowym. "Prawdziwość" gestu, intonacji, drobiazgowe eksponowanie szczegółu psychologicznego (znakomicie zrealizował to zadanie przede wszystkim Ferdynand Matysik, w roli Sergiusza, największa niespodzianka tego przedstawienia, i jedna z najlepszych ról komediowych ostatnich sezonów), dosadne pointy, budowanie postaci i sytuacji nie na dialogu, ale na działaniu. A wszystko to leciutko przerysowane, przez co doprowadzone do śmieszności, która nie jest śmiesznością typu ,,łaskotania w pięty", ani ma skłonności do farsowej karykatury - to raczej groteskowe widzenie świata i ludzi: teatr pokazuje pozy bohaterów Dostojewskiego uczciwie, na serio, i jednocześnie pokazuje śmieszność pozy. Krasowski operuje tu podobną stylistyką, co w nowohuckim "Kondukcie" , który był przedstawieniem komediowym zrobionym przy pomocy przeprowadzonej na serio analizy bohaterów i działania scenicznego.
Przedstawienie jest przedstawieniem aktorskim. Prócz Ferdynanda Matysika jest tu jeszcze świetna rola Stanisława Igara (Foma Fomicz Opiskin), precyzyjnie wystudiowana w każdym geście i słowie, bogata w odcienie, od grozy poprzez nuty dramatyzmu do ostrego komizmu. Najmniej "trafiony" jest Rostaniew Stanisława Michalika, reszta obsady budzi podziw dla świadomej swych zadań roboty aktorskiej: Młodnicki (Bachczejew), Polkowski (Mizynczykow), Pieracki (Jeżewikin), Kotas (Obnoskin), Fornal (Jawnopląsow)... Kawał uczciwego teatru, jaki nie na co dzień ogląda się na naszych scenach.