Neo-Dulskich smutne misterium codzienności
Teatr w Polsce, podobnie jak literatura, stoi przed koniecznością zdefiniowania nowej rzeczywistości, którą zostaliśmy przed paru laty zaskoczeni. Ima się rozmaitych sposobów - Jacek Orłowski sięgnął po sztukę Helmuta Kajzara, autora zmarłego na początku lat osiemdziesiątych i trochę już zapoznanego. "Villa dei Misteri" dowodzi, że chyba przedwcześnie.
Sztuka, pierwotnie opowiadająca o inteligencji z okresu późnego, dekadenckiego Gierka, została przez Orłowskiego dość wyraźnie uwspółcześniona - bohaterowie, rodzina Białasiów plus znajomi i przyjaciele, to raczej Dulscy skrzyżowani z japiszonami. Zamknięci w saloniku gospodyni, odprawiają wódczane misterium codzienności - monotonny rytuał martwych rozmów, zakąsek i mechanicznie wychylanych kolejek. Żyją w świecie obłudy jasnej, wręcz zinstytucjonalizowanej - Gena wie, że Karol ją notorycznie zdradza, Karol wie, że Gena wie itp. Nie łączy ich nic, poza wspólnym odczuciem rozpaczliwej samotności. Są zawieszeni w pustce, w jakimś takim koszmarnym bezkształtnym "pomiędzy" - "Życie nie może się przemienić, choć się odmienia" - zauważa Dziadek, nestor rodu, emerytowany prokurator o duszy filozofa.
Rzeczywistość bohaterów Kajzara jest całkowicie ogarnięta przez profanum - namiastkę sacrum roznosi po tym świecie ksiądz-komiwojażer, brat Czapla, odprawiający przy pomocy dwóch świeczek i krucyfiksu groteskową parodię mszy pt. "nabożeństwo domowe". W tej rozłażącej się rzeczywistości żadna świętość nie jest już możliwa, nie istnieje żaden porządek. "Wszystko tak jakoś się nie może ułożyć" - wyznaje z rozpaczą pan Czesio, mąż kobiety, z którą Karol zdradza Genę. Neo-Dulscy mają świadomość postępującej dezintegracji ich świata, rozpaczliwie szukają ratunku w bliskości drugiej osoby - nie jest to jednak możliwe bez przełamania wypełniającego ich głowy bełkotliwego banału. Naprawdę rozmawiać trzeba jednak o czymś.
W książce "Potęga mitu", stanowiącej zapis rozmów Billa Moyersa z amerykańskim antropologiem Josephem Campbellem, pada takie stwierdzenie: "Wiesz, co się dzieje, kiedy na społeczeństwo pierwotne zaczyna napierać cywilizacja białego człowieka. Rozpada się ono w kawałki, ulega dezintegracji, staje się chore. Czy nie to samo dzieje się z nami, odkąd nasze mity zaczęły znikać? " O tym właśnie jest sztuka Helmuta Kajzara - o braku jednoczącego mitu. Nie jest go w stanie zastąpić sformalizowany, wyzbyty wewnętrznych treści rytuał. "Villa dei Misteri" to w istocie opowieść o poszukiwaniu tajemnicy, która z powrotem usensowniłaby byt w świecie powszechnego rozkładu. O poszukiwaniu daremnym.
Wrocławska inscenizacja niewątpliwie najwięcej zawdzięcza kreacji Danuty Balickiej, grającej Genę Białaś - to Dulska na tyle inteligentna, że zdaje sobie sprawę z własnej dulskości. To nałożone przez świadomość jarzmo czyni z niej bohaterkę prawie że tragiczną. Niezły jest też Zygmunt Bielawski w roli wiarołomnego Karola. Ale nie dlatego inscenizacja Orłowskiego jest ważna - najwyższy czas, aby sztuka polska w ślad za Kajzarem zaczęła stawiać pytanie, jakiego mitu, jakiej tajemnicy nam brakuje, ponieważ, jak twierdzi Campbell, "mit otwiera świat na wymiar tajemnicy, na zrozumienie, że ta tajemnica leży u podłoża wszelkich form".