Villa dei Misteri
Choć współczesny człowiek dawno już sobie wytłumaczył, że kary za grzechy nie należy się bać, to jednak czasem jest mu trochę nieswojo, gdy nawet po największych świństwach z nieba nie spada na niego żaden piorun. Na ten brak absolutu chorujemy już od paru pokoleń. Zbyt rzadko Pan Bóg gniewa się w sposób tak spektakularny, jak było to w antycznych Pompejach, które zginęły pod kilkunastometrową warstwą lawy z pobliskiego Wezuwiusza. W oczekiwaniu na karę Bożą możemy jednak z powodzeniem zafundować sobie własne piekło na ziemi. Taką niewesołą diagnozę wynieść można z dramatu Helmuta Kajzara - nieżyjącego już dramaturga i reżysera, który debiutował przed laty we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Swoją "Villę dei Misteri" zdążył wystawić na tej scenie jeszcze na parę lat przed śmiercią.
Po piętnastu latach po ten sam tekst sięgnął z dużym powodzeniem młody reżyser Jacek Orłowski. I u niego analogia naszej współczesności z pompejańską villą pozostaje wciąż żywa. Choroby naszej zwyrodniałej codzienności nie uleczy jednak już żadna erupcja wulkanu. Mieszkańcy osiedlowego bloku u schyłku XX wieku nie mogą pozwolić sobie na strach przed wyrokami Boga, którego kult sprowadzili do zabawnej hochsztaplerki i pustosłowia. Pozostaje im grać życie jak bezsensowną tragikomedię. Jest w niej miejsce i na rozczarowane żony z nerwicą seksualną i na nimfomanki; na zdradzających i zdradzanych mężów, i na chore dzieci; na uzurpatorów i snobów; śmierć i pozory życia - wszystkie nasze codzienne horrory.
"Villa dei Misteri" na scenie kameralnej Teatru Polskiego, to przedstawienie ambitne i niebanalne. Atrakcyjne teatralnie, ale i pełne intelektualnych refleksji tak potrzebnych przeładowanemu amerykańską farsą teatrowi naszych czasów. Nie jest to jednak intelektualizm mentorski i drętwy - pobudza do refleksji, ale nie męczy.