Artykuły

Warszawa. Sen o talent show

W Teatrze Muzycznym "Roma" na Novej Scenie ostatnie próby przed premierą spektaklu "Progressive - eliminacje" według tekstu Doroty Czupkiewicz-Kassjanowicz z muzyką Jerzego Satanowskiego.

- Na castingach jestem najgorszym aktorem na świecie - wyznaje Zbigniew Zamachowski. - O różnego rodzaju eliminacjach, przesłuchaniach i programach telewizyjnych typu talent show opowiada w swoim najnowszym przedstawieniu.

W Teatrze Muzycznym "Roma" na Novej Scenie ostatnie próby przed premierą spektaklu "Progressive - eliminacje" według tekstu Doroty Czupkiewicz-Kassjanowicz z muzyką Jerzego Satanowskiego. W roli jury wystąpią: Katarzyna Groniec, Zbigniew Zamachowski i Paweł Królikowski. W roli dziewczyny (na zmianę): Aleksandra Długosz i Aleksandra Radwan. Reżyseruje Zbigniew Zamachowski. Premiera 1 marca.

Rozmowa ze Zbigniewem Zamachowskim

Dorota Wyżyńska: Pamięta pan swoje najgorsze castingi? Te, na których wypadał pan fatalnie i czuł się niedobrze?

Zbigniew Zamachowski: Uczciwie mówiąc, poza moim pierwszym castingiem, a właściwie zdjęciami próbnymi, bo tak się onegdaj o tym mówiło, do filmu "Wielka Majówka", wszystkie następne były koszmarem. Na castingach jestem najgorszym aktorem na świecie. Nie miałem na szczęście zbyt wielu takich przesłuchań, ale po żadnym nie dostałem roboty. Nie jestem w stanie przeskoczyć tego progu umowności graniczącej z absurdem, że gramy z krzesłem albo wyobrażamy sobie, że jesteśmy na bezludnej wyspie.

Co czuje aktor na castingu?

- Zażenowanie, dyskomfort. Ja przynajmniej tak się czuję. Tylko jednostki najsilniejsze potrafią się w takiej sytuacji odpowiednio zaprezentować. Trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Irytujące jest też to, kiedy się widzi, że przesłuchujący nas reżyser lub jego asystent jest zmęczony, znudzony, ogląda już 114. osobę i najchętniej poszedłby sobie do domu. Makabra. Współczuję wszystkim, którzy muszą brać udział w castingach.

Ale do głównej roli żeńskiej w tym spektaklu też zorganizował pan casting?

- Jak widać, nie da się tego uniknąć. Takie czasy. Zjawiło się ponad 130 młodych utalentowanych dziewcząt - aktorek, nieaktorek. Nie było to miłe doświadczenie również dla nas, tzw. jurorów, bo takie przebieranie, wybieranie: ta lepiej śpiewa, ta lepiej się rusza... to nic przyjemnego. Po pierwszych przesłuchaniach wyselekcjonowaliśmy 20 najlepszych dziewczyn i wtedy zrobiliśmy drugą turę. Wreszcie po kilkumiesięcznych zmaganiach zostały nam dwie aktorki, które zagrają na zmianę, dwie Ole: Radwan i Długosz.

Ola Radwan oczarowała nas właściwie od razu, jak tylko weszła na przesłuchania. To studentka Akademii Teatralnej, gra już w Teatrze Powszechnym w spektaklu "MP4". Olę Długosz znałem, bo była moją studentką w Akademii Teatralnej, gdzie wykładam piosenkę aktorską, więc patrzyłem na nią z innego punktu widzenia. Mają niełatwe zadanie. To opowieść o młodej dziewczynie, ich rówieśnicy, która marzy o karierze, chce wziąć udział w castingu do programu typu talent show. Ale nie jest tego wszystkiego pewna, ma też inne, osobiste problemy...

Scenariusz spektaklu jest przewrotny. Możemy przyjrzeć się mechanizmom, którymi rządzą się tego typu programy telewizyjne. Zobaczyć, jak to wygląda od kuchni.

- Coś niecoś o tym wiem, byłem "ekspertem" w "Bitwie na głosy". Ale w naszym spektaklu, broń Boże, nie wyśmiewamy ani takich programów, ani ludzi, którzy marzą o wielkiej karierze w show-biznesie.

Przyglądamy się temu zjawisku w krzywym zwierciadle, patrzymy na pewne sprawy przez szkło powiększające. Na próbach śmiejemy się, że kręcimy film rysunkowy na ten temat. To rodzaj snu, zmyślenia. Przedstawiamy to, co się dzieje w głowie naszej bohaterki. Ona sama tworzy tę rzeczywistość, kasuje niewygodne dla siebie wątki, kreuje nowe. Ma do pewnego momentu wpływ na to, co się dzieje, ale potem wszystko wymyka jej się z rąk. Jak to zresztą bywa i w życiu.

To przedstawienie, nie chcę powiedzieć, że jest ku przestrodze, ale myślę, że troszeczkę może wpłynąć na tych, co mieli może taki pomysł na swoją karierę.

A jurorzy też zobaczą się w krzywym zwierciadle?

- Wiemy, że te programy tyleż są dla tych młodych ludzi, którzy marzą o wielkiej karierze, ile dla tych, którzy mają szansę na wypromowanie siebie po drugiej stronie rampy. Ich czas minął, a oni nadal chcą błyszczeć. Trudno im się pogodzić z tym, że czas pędzi i na ich miejsce przychodzą nowi, kto wie, czy nie lepsi.

A swoje doświadczenia eksperta z "Bitwy na głosy" przenosi pan do spektaklu?

- Nie wprost. Nie będę obśmiewał tego, co działo się w moim programie. Decydując się na udział w "Bitwie na głosy", starałem się potraktować to jako nowe, ciekawe i pozytywne doświadczenie. Nie jestem zwierzęciem telewizyjnym, mam tę świadomość. Dałem się namówić na udział w tym programie, bo - może zabrzmi to nieskromnie - ale czuję się kompetentny w przedmiocie, jakim jest piosenka aktorska. Na estradzie jestem już przecież ponad 30 lat.

A reżyseruje pan po raz drugi. "Żaby" Arystofanesa w Teatrze Narodowym wystawiał pan jeszcze za życia dyrektora Jerzego Grzegorzewskiego. Zaglądał do pana na próby, dawał uwagi?

- To on mnie namówił, ośmielił, powiedział, że muszę spróbować. Pamiętam, że zaprosiłem pana Jerzego i pana Stanisława Radwana na mój egzamin studentów Akademii Teatralnej, w którym wykorzystałem piosenki Stanisława Radwana do tekstów Zbigniewa Herberta, pochodzące z przedstawień pana Jerzego. To właśnie wtedy spadła na mnie ta propozycja... Pan Jerzy zaproponował mi reżyserię "Żab". Duża scena Teatru Narodowego, wieloobsadowa sztuka, komedia grecka. To było trudne, pouczające doświadczenie.

Teraz na szczęście przygotowuję kameralne przedstawienie muzyczne na małej scenie. Trudne jest to, że muszę być reżyserem i aktorem jednocześnie. Ale takie było życzenie dyrektora Romy - Wojciecha Kępczyńskiego i Jurka Satanowskiego - pomysłodawcy tego przedsięwzięcia.

Bo powiedzmy jeszcze o tym, że to spektakl muzyczny, w którym pojawi się kilka piosenek z muzyką Jerzego Satanowskiego.

- Od tego powinniśmy zacząć. To oczywiście jeden z zasadniczych powodów, dla których spektakl powstał. Piosenki są integralną częścią przedstawienia, płyną razem z nim.

Jurorzy też będą śpiewać?

- Nie. I w tym problem. Kasia Groniec jest niepocieszona, bo to pierwszy jej spektakl, w którym nie śpiewa na scenie ani jednej nutki. To będzie Kasia - aktorka dramatyczna. Jest niezwykła w tej nowej roli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji