Wstąpił do piekieł
Dalibóg - przez dwie godziny oglądałem uważnie wszystko, co się działo na scenie, słuchałem skwapliwie słów płynących z ust aktorów i z taśmy i... nie wiem, o czym jest ta sztuka. Wprawdzie reżyser zapewnia mnie w programie, że "Sarkofag" jest opisem tragicznej katastrofy, ale widza nie wystarczy o tym poinformować, trzeba go o tym przekonać, wstrząsnąć nim. Nic mną nie wstrząsnęło, bałem się tylko złowieszczej muzyki.
Od tragedii czernobylskiej upłynęło półtora roku, wiemy o niej prawie wszystko, znamy wyniki procesu. Wiemy zatem więcej niż autor, który był tam jako reporter pierwszy, miał dostęp do ludzi i dokumentów, miał napisać reportaż, napisał sztukę. Nie widzę powodu. Coś w niej jednak musi być, skoro grana jest (była?) w wielu teatrach zachodnioeuropejskich i to podobno z powodzeniem. Temat jest wielki, doniosły i "ponadgraniczny", to nie ulega wątpliwości. Zagrożenie nuklearne jest jeszcze zagrożeniem realnym, jego skutki mogą unicestwić ludzkość i świat.
Na pustej scenie zabudowanej przez Karola Jabłońskiego pomysłowo, przypominającej klinikę z aparaturą i izolatkami, demoniczna postać wykonuje rozpaczliwy taniec. To Nieśmiertelny, jedyny pacjent, który tu trafił przed wybuchem, głupio zresztą i banalnie, bo, według jednej wersja spił się do nieprzytomności w laboratorium z materiałami promieniotwórczymi, wedle innej (własnej) - łyknął śmiertelną dawkę plutonu po zawodzie miłosnym. ANDRZEJ BIENIASZ w tej roli stworzył wybitną i - niestety - jedyną w tym spektaklu kreację aktorską. Kryjąc pod cyniczną maską gniew i rozpacz, potrafi wzruszyć, wydobyć z siebie ludzkie uczucia, być katalizatorem tragedii tych, którzy się tu zaraz pojawią.
Reszta jest gadaniną. ZYGMUNT WOJDAN - reżyser, stawał na głowie, aby tchnąć ducha w manekinowate postacie, ale cudu nie dokonał. Nużąca paplanina o grzybach i daczy, o eksperymentach klinicznych na zwierzętach, o truskawkach, które trudno będzie sprzedać. "Akcesoria" te, charakteryzujące ludzkie charaktery i postawy "zagrałyby" bez wątpienia, gdyby sztuka była z talentem skomponowana, gdyby spod papierowych i plakatowych schematów wyjrzeli żywi (jeszcze) ludzie. Kogo zadziwi drobny złodziejaszek, który - jako jedyny w tej ciżbie - przyznaje się do winy? Kogo zadziwi nie bardzo rozgarnięty umysłowo generał, który, dozorując elektrownię atomową nie zdawał sobie sprawy z groźby napromieniowania w przypadku awarii? Czemu ma służyć informacja o tym, że w fundamentach elektrowni zabetonowano dwie koparki?. ... ,
Z ludzkich dramatów nie powinno się robić szkolnej układanki, w tej do gruntu ludzkiej i (w zamyśle) drapieżnej sztuce ludzie powinni sobie skakać do oczu, żarliwie i nawet z okrucieństwem dochodzić prawdy, całej prawdy. Tymczasem, każdy ma alibi, nie wiemy tylko (chociaż nietrudno się domyślić), kto im to alibi przez lata wyrabiał. Autorem kierowały najszlachetniejsze intencje, ale nie wystarczy nawet najuczciwiej przedstawić i przeciwstawić ludzi małych, głupich i nieodpowiedzialnych bohaterom. Ta sztuka mogła mieć antyczny wymiar, ale go nie ma. Jest za to dużo bieganiny i jeszcze więcej gadulstwa, naiwnych uproszczeń, płytkiej symboliki i... parę słusznych stwierdzeń w rodzaju: "Żeby powstać z popiołów, trzeba przejąć przez wszystkie kręgi piekła".
Można, oczywiście bardzo łatwo usprawiedliwić teatr za dokonanie takiego wyboru: temat zawsze aktualny, przesłanie szlachetne, głos pisarza na arenie światowych wydarzeń jak najbardziej aktualny, słuszny, potrzebny. Tylko że wątły artystycznie, więc osłabiający wymowę ideową. Jest w tym przedstawieniu kilka scen budzących napięcie, skłaniających do refleksji, ale zabija je naiwny finał, w którym Nieśmiertelny, podreperowany 19 operacjami i dysponujący dobrym szpikiem mózgowym, odstępuje go nieszczęśnikowi - ofierze tragedii tak, jakby odstępował bilet do teatru.
Widownia radomska, wraz z kilkunastoma stołecznymi krytykami, którzy wybrali radomską prapremierę, chociaż w tym samym dniu (godzinę później) rozpoczynała się warszawska, oglądali spektakl ze skupieniem i należną powagą. Być może Władimir Gubariew, inżynier z wykształcenia, dziennikarz z zawodu, specjalizujący się w problematyce wykorzystywania energii atomowej, dziś napisałby "Sarkofag" inaczej, ale tu zdaję relację z tego, co widziałem i słyszałem. Zawiodłem się.