Artykuły

Aktorzy sceny rzeszowski: Wojciech Kwiatkowski

- Aktorzy mają to niebywałe szczęście, że przeżywają kilka żyć - swoje i postaci, które grali, oczywiście pod warunkiem, że do swego zawodu podchodzą naprawdę poważnie. Mając zatem 60 lat mogę uznać, że przeżyłem tych żyć przeszło sto - mówi WOJCIECH KWIATKOWSKI, aktor teatru im. Siemaszkowej..

Jak to się stało, że został Pan aktorem?

- To zabawne, lecz przez moje środowisko rodzinne przygotowywany byłem raczej do zawodu... zoologa. Jednakże moja ciocia - z zawodu psycholog - dość wcześnie dostrzegła mój talent wokalny oraz aktorski i "pchnęła" mnie w kierunku aktorstwa. Od wczesnych lat brałem udział w konkursach recytatorskich, festiwalach teatralnych i za każdym razem słyszałem komentarze, że "jestem wręcz urodzony na scenę". Ta myśl z czasem rzeczywiście zaczęła we mnie kiełkować. Ostatecznie za sprawą cioci postanowiłem, że swoją przyszłość zwiążę właśnie z tym zawodem. W tym pomyśle dopingowali mnie również moi znajomi, pamiętam jak mówili: "komu ma się udać jak nie tobie?". Szczególnym dla mnie momentem był ten, gdy w Warszawie zdawałem egzamin eksternistyczny, by zostać zawodowym aktorem. Grałem Papkina. Egzaminowały mnie dwie wybitne postaci, znani aktorzy: Jan Świderski oraz Ryszarda Hanin. Na początku egzaminacyjnego spektaklu Jan Świderski przerwał mi i stwierdził, że... już wystarczy. Pamiętam, jak z nerwów oblał mnie pot, byłem pewien, że nie przekonałem go swoją grą. Ale nagle pan Jan w dowód uznania zaklaskał w ręce... Tak zaczęło się moje poważne życie aktora. Z grupy podchodzących do egzaminu zdały do tylko dwie osoby, w tym właśnie ja.

Niezapomniane wspomnienia ze sceny

- Właściwie każde przedstawienie niesie za sobą takie wspomnienia. Jednak szczególnie utkwił mi w pamięci spektakl "Maria Stuart", w którym grałem giermka Nika. Scena w której moja postać umierała za króla, była bardzo wzruszająca! Pamiętam moment, "mojego umierania" i ten dochodzący z widowni szloch, który nie tylko słyszałem, wręcz go czułem. To wspanialszy moment dla aktora, gdy zdaje sobie sprawę z tego, z jak ogromną siłą oddziałuje na publiczność. Po przedstawieniu przesyłano mi książki z dedykacjami, otrzymywałem podziękowania. To było naprawdę wspaniałe. Zawód aktora dał mi również możliwość współpracy z wieloma cudownymi osobami jak m.in.: Zdzisław Kozień, Barbara Zielińska, która gra w "Plebanii", Krzysztof Chamiec, swą ostatnią rolę zagrał właśnie z nami. Miałem również niebywałą okazję współpracy z reżyserem Robertem Glińskim. Na koniec muszę powiedzieć o aktorstwie jeszcze jedną ważną rzecz. Aktorzy mają to niebywałe szczęście, że przeżywają kilka żyć - swoje i postaci, które grali, oczywiście pod warunkiem, że do swego zawodu podchodzą naprawdę poważnie. Mając zatem 60 lat mogę uznać, że przeżyłem tych żyć przeszło sto. I właśnie to w tym zawodzie jest najcudowniejsze.

Wojciech Kwiatkowski urodził się w Radomiu, obecnie mieszka w Rzeszowie. W latach 1981 - 82 był adeptem w Teatrze Powszechnym im. J. Kochanowskiego w Radomiu, a następnie w Teatrze im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie, gdzie od 1988 roku pracuje jako aktor. Na rzeszowskiej scenie zagrał w spektaklach: "Trzy siostry" A. Czechowa, "Kochane pieniążki" R. Cooneya, "Garderobiany" R. Harwooda, Jan Maciej Karol Wscieklica" S. I. Witkiewicza, "Kartoteka" T. Różewicza. W 2004 r. słuchowisko "Brzytwy kata Sellingera", które współtworzył, zdobyło Grand Prix na Festiwalu Polskiego Radia i Telewizji "Dwa Teatry". W 2007 roku otrzymał Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Obecnie możemy go podziwiać w sztukach: "Ania z Zielonego Wzgórza", "Pan Tadeusz", "Śmierć pięknych saren", "Ożenek".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji