Artykuły

Nie odcinać korzeni

V Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Wyznam szczerze, iż dawno nie zdarzyło mi się, abym miała ochotę przedłużyć przedstawienie. A tak było z powodu rosyjskiego Teatru Licedei [na zdjęciu], kiedy po zakończeniu spektaklu, wcale nie krótkiego, publiczność nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić z teatru i stanowczo domagała się, aby przedstawienie jeszcze trwało. To wspaniały obrazek. W takich sytuacjach wraca przekonanie, że teatr naprawdę może być piękną i porywającą sztuką.

Spośród wszystkich przedstawień zaprezentowanych w Teatrze na Woli podczas V Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu właśnie spektakl "Semianuki" Teatru Licedei był najlepszy. Zdystansował wszystkich. Ten klaunowsko-mimiczny teatr, będący wierny klasycznej klaunadzie jako gatunkowi, istnieje od 1968 roku, założył go Sława Puszkin.

Dziś trzon grupy stanowią głównie młodzi artyści. I trudno się dziwić, bo ich spektakle - prócz profesjonalnego warsztatu - wymagają ogromnych sił i energii. Sytuują się na granicy tradycyjnej klaunady, teatru rewiowego i tragifarsy. Nie brak tu też scen lirycznych, wręcz poetyckich. Śmiech i łzy, radość i smutek, zabawa i wzruszenie - wszystko to jest w przedstawieniu "Semianuki" (po polsku można powiedzieć "Rodzinka").

Aktorzy nie wypowiadają słów, ale nadzwyczaj wyrazistą mimiką i ekspresją ruchów mówią bardzo dużo. "Semianuki" to szczególna rodzinka, składa się z ojca, matki i czwórki niesfornych - i to jak! - dzieci. A wkrótce pojawi się piąte. To, co wyczyniają owe pociechy, przechodzi wszelkie pojęcie. Każda z postaci ma wyraźnie zarysowany własny charakter, inny od pozostałych, co daje pewną, niezbędną w dramaturgii przedstawienia różnorodność, zwłaszcza jeśli idzie o relacje między postaciami.

Obok prześmiesznych scen są też niezmiernie wzruszające, jak choćby ta, kiedy najmłodsze z urwisowatych dzieci - dziewczynka (ogromnie zabawna, budząca chyba największą sympatię widzów), schodzi na widownię i podchodząc do mężczyzn, bacznie im się przygląda. Szuka ojca, który opuścił rodzinę, nie mogąc poradzić sobie z tak urwisowatymi dziećmi ciosającymi mu prawie dosłownie kołki na głowie. To przejmująca scena. Odejście ojca powoduje smutek całej pozostałej rodzinki. Lecz oto wraca stęskniony i wszyscy rzucają mu się w ramiona. Są szczęśliwi, bo wszyscy się tu kochają. Dzieci oczywiście nie zmieniają ani na jotę swych obyczajów. W wyraźnym przesłaniu jest tu afirmacja rodziny, afirmacja życia (ładna scena narodzin piątego dziecka i pojawiające się symboliczne kołyski dla kolejnych).

Teatr Licedei buduje przedstawienie z elementów wziętych z własnej, rosyjskiej kultury. W rozmaitych drobiazgach sięga do własnych korzeni, jest wierny własnej tożsamości, a przez to prawdziwy i przekonywający. Niesie pozytywne wartości, a poprzez swą formę jest uniwersalny w odbiorze dla wszystkich widzów, bez względu na narodowość i wiek. Zdobył już wiele nagród, gościł w wielu krajach. Znakomity scenariusz, świetna reżyseria i doskonałe wykonanie.

Natomiast inny rosyjski zespół, też znany w różnych krajach, niemieszkający już w Rosji, ale od kilku lat w Dreźnie, Teatr Derevo - którego założyciel i szef Anton Adassinsky wywodzi się właśnie z Licedei, czego akcenty są widoczne w przedstawieniu "Pewnego razu" - odchodzi od swojej tożsamości. Przynajmniej w tym przedstawieniu. To rzecz o miłości napotykającej rozmaite przeszkody. Świetny początek zapowiada interesujące przedstawienie, ale niestety, wkrótce się rozczarowujemy. Reżyser nie zapanował nad całością. Zarzucił nas rozmaitymi obrazkami utrzymanymi w konwencji filmów typu "Gwiezdne wojny" czy "Batman", z głośną muzyka, szybką akcją, co sprawiło, że powstał chaos na scenie. Zgubił się gdzieś temat, zabrakło pointy, a przede wszystkim myśli. Nie tylko tej przewodniej, ale w ogóle.

Natomiast fascynująca jest znakomita strona wykonawcza, sprawność aktorów oraz doskonała część techniczna przedstawienia. Szkoda, że wszystko zostało wprzęgnięte w pustkę treściową. I tam, gdzie pozostają przy rosyjskości, sceny są świetne, udane, przekonywające, a tam, gdzie odrywają się od swojej kultury, gdzie wkraczają - nawet ze swoją znakomitą techniką artystyczną - w tzw. nurt ogólnoświatowej wioski globalnej, ponoszą fiasko. Wniosek z tego oczywisty.

I na koniec taka refleksja ku przestrodze. Może warto, by nasz, polski teatr wziął też pod uwagę ten fakt, iż odrywanie się od swojej kultury, od korzeni, powoduje zagubienie i utratę tożsamości. Więc zamiast zalewać sceny nihilistycznymi dyrdymałami, wypełnionymi scenami przemocy, dewiacji homoseksualnych i utrzymanymi w tzw. poetyce "new brutalism", może by teatry sięgnęły do polskich korzeni. Mamy rocznicowy sierpień. Miesiąc jakże umacniający nas duchowo. Dość przypomnieć, że właśnie mija 350 lat od obrony Jasnej Góry przed szwedzkim potopem. Jest przecież Cudowny Obraz Matki Bożej Częstochowskiej, mający swoją historię. Czyż nie jest to - prócz wartości stricte religijnej - bogate źródło inspiracji także w wymiarze historyczno-społeczno-artystycznym dla dramaturga, dla teatru? A postać księdza Kordeckiego, bohaterskiego obrońcy Jasnej Góry - czy to nie znakomity temat na dobrą sztukę teatralną? Wszak dziś - jak rzadko - potrzeba nam autorytetów, prawdziwych, a nie farbowanych. Sierpień ze swoimi rocznicowymi datami pokazuje, że mamy ich niemało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji