Artykuły

Gdzie jest rzeczywistość?

Z KUBĄ KOWALSKIM, reżyserem "Ciał obcych" Julii Holewińskiej - spektaklu zaproszonego na XV Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje oraz "Życia snem" Calderona - premiery przygotowywanej w Teatrze Wybrzeże, rozmawia Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

"Życie jest snem" to już Twój czwarty spektakl z zespołem Wybrzeża. Lubisz pracę w Trójmieście?

- Tak. Bardzo lubię tutejszy zespół, w którym jest dużo utalentowanych i fajnie myślących ludzi. Tutaj jestem w stanie znaleźć obsadę dla każdego tekstu, który przychodzi mi do głowy. Poza tym są świetne sceny i zróżnicowana, wymagająca publiczność.

Czujesz na sobie presję? W końcu "Zwodnica", "Eva Peron" i przede wszystkim zeszłoroczne "Ciała obce" są uważane za duże sukcesy.

- Staram się o tym nie myśleć. Oczywiście czuję presję, ale przede wszystkim skupiam się na pracy nad tym bardzo trudnym tekstem. Chcę po prostu zrobić dobre przedstawienie. Zadać ciekawe pytania.

"Ciała obce" zostały zaproszone na katowickie Interpretacje - czyli festiwal sztuki reżyserskiej. Na dodatek na festiwalu zostanie dokonana jego rejestracja dla Teatru Telewizji. Jak się czujesz z takim wyróżnieniem?

- To jest bardzo miła wiadomość. Na Scenę Kameralną w Sopocie, gdzie gramy na co dzień, wchodzi ponad sto osób i z frekwencją na "Ciałach obcych" nie mamy problemów. Ale pokazanie spektaklu gdzieś dalej, innym widzom, a na dodatek pokazać w telewizji to ogromne wyróżnienie. Cieszy mnie to, że spektakl będzie mógł dotrzeć do szerszej grupy widzów.

W części konkursowej Interpretacji "Ciała obce" rywalizują m.in. z "Ryszardem III" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, "W imię Jakuba S." Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, "Między nami dobrze jest" w reż. Piotra Ratajczaka, całkiem niedawno doceniony na Boskiej Komedii "Korzeniec" Remigiusza Brzyka, czy z rozchwytywaną "Zbrodnią" w reż. Eweliny Marciniak. Konkurencja jest więc duża. Czy widziałeś któryś z tych spektakli i masz swojego faworyta?

- Niestety z tego grona widziałem tylko "W imię Jakuba S.". Nie jest to moje ulubionym przedstawienie Strzępki i Demirskiego. Widziałem ich spektakle, które robiły na mnie o wiele większe wrażenie - "Niech żyje wojna", czy "Tęczowa trybuna". "W imię Jakuba S. " jakoś mniej mnie obeszło. Ale oczywiście Strzępce i Demirskiemu należy się uznanie, bo prezentują bardzo silny i wyrazisty teatr - zawsze na temat, po coś i świetnie grany. Mam nadzieję, że na Interpretacjach będę mógł obejrzeć spektakle, z którymi rywalizujemy, choć harmonogram będzie napięty, ze względu na trudne przygotowania do rejestracji telewizyjnej. Chcemy, żeby spektakl wypadł jak najlepiej, żeby kamery uchwyciły najważniejsze rzeczy, a z drugiej strony musimy też uważać, żeby nagranie nie odebrało jakości widowni, która będzie oglądała go na żywo. Musimy wypracować jakiś sensowny kompromis.

Bardzo mnie ciekawi, jak przebiega twoja współpraca z Julią Holewińską, która jest dramaturżką przy twoich spektaklach?

- Za każdym razem jest trochę inaczej. Oprócz "Ciał obcych" i "Życia snem" pracowaliśmy nad "Kotką na rozpalonym blaszanym dachu" w Poznaniu. Razem przygotowaliśmy opracowanie i adaptację tekstu na motywach "Wichrowych wzgórz" w Teatrze Studio. Przede wszystkim przyjaźnimy się z Julią i, tak mi się wydaje, podobne tematy i formy w teatrze nas interesują. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, na czym polegają jej obowiązki. Ja ich jej nie wyznaczam - po prostu razem pracujemy. Za każdym razem, i tak samo jest przy dramacie Calderona, razem tekst rozczytujemy, omawiamy, czytamy go w różnych przekładach i do tego różne teksty naukowe, które mogłyby nam coś pootwierać. Później zastanawiamy się, co nam się wydaje ciekawe z dzisiejszej perspektywy, a co wymaga większego przełożenia na język sceniczny - i jak to zrobić. A potem wspólnie pracujemy na próbach. Omawiamy sceny i nowe sensy, które nam się otwierają.

A to jest tak, że dużo ingerujecie w tekst?

- Z tym jest różnie. Ingerencji w tekst dokonujemy na etapie przygotowywania scenariusza. W trakcie prób nie zmieniamy za wiele. Przede wszystkim sprawdzamy, jak brzmią zdania wypowiedziane przez aktorów, czy "układają się" w ustach. Skracamy. Przeważnie jest tak, że na papierze informacji jest zdecydowanie za dużo i słowa rozpulchniają się w wydarzenia na scenie, więc nie wymagają tak dużej ilości tekstu. Tak często jest u Calderona, gdzie sporo jest epiki, opowiadania o wydarzeniach, metaforycznych opisów emocji i analizowania swojego toku myślenia. Raczej nie praktykujemy pisania na scenie, sporadycznie w zaawansowanych próbach przepisujemy jakiś fragment. Za każdym razem mamy wymyśloną silną strukturę, której się trzymamy: koncepcję wstępną, projekt dekoracji, pomysł na muzykę.

Są takie teksty w polskim teatrze, o których mówi się, że może lepiej ich nie brać na warsztat, bo już kiedyś ich inscenizacje uznano za majstersztyk. Jeżeli chodzi o "Życie snem" to taki wzorowy spektakl został wyreżyserowany przez Jerzego Jarockiego w latach 80. - minęło więc już sporo czasu. Czy nadszedł odpowiedni czas na reinterpretację arcydramatu Calderona?

- Tego tekstu rzeczywiście długo nikt nie ruszał z nieznanych mi przyczyn. Ja o "Życiu snem" myślałem od dobrych kilku lat. W zasadzie inscenizacja tego tekstu miała powstać w Wybrzeżu w momencie, kiedy przygotowywaliśmy "Ciała obce". "Życie snem" jest trudnym tekstem, który jednak aż się prosi, żeby zrobić go dzisiaj. Dotyka takich tematów, które dziś narzucają się same. Dlatego nie dziwi mnie to, że w tym roku będą łącznie aż trzy realizacje: wrocławski spektakl Raczaka, przygotowywane w Szczecinie przedstawienie Klemma, no i my w Sopocie. Myślę, że nie bez powodu ten tekst teraz wypływa. Jeżeli chodzi o inscenizację Jarockiego, to nie widziałem jej na żywo, tylko nagrania dla Teatru Telewizji. Szanuję Jarockiego, ale dla mnie osobiście nie jest to ważny spektakl. To nie spektakl Jarockiego sprowokował mnie do pracy nad Calderonem.

Jaką przywiązujesz wagę do autorytetów ze szkoły teatralnej? Czy odnosisz się do ich spektakli w swojej twórczości?

- Największym autorytetem dla mnie jest Lupa. Byłem jego asystentem przy "Zaratustrze" w Teatrze Starym. To on nauczył mnie najwięcej o pracy z aktorem - i na zajęciach, i przy okazji asystentury. Pokazał otwartość myślenia i swoje przekonanie, że aktor może zrobić w zasadzie wszystko, że to wszystko w nim jest i trzeba mu tylko pomóc to wydobyć. Lupa reżyserię nazywa to "byciem akuszerem".

A czy któryś ze spektakli Lupy wywarł na ciebie szczególny wpływ?

- Przede wszystkim "Rodzeństwo", "Wymazywanie", "Kalkwerk" i "Bracia Karamazow". To były jedne z największych przeżyć teatralnych. Najważniejsze dla mnie było "Rodzeństwo", chociaż jest może mniej efektowne i mniej znane, bo to kameralny spektakl trojga aktorów. To najlepiej i najpełniej zagrane przedstawienie, jakie widziałem w swoim życiu, głęboko i pięknie.

Wracając do "Życia snem". Co takiego ma w sobie imitacja Rymkiewicza, że to ten przekład wybraliście?

- Polskich przekładów jest kilka. Ten przedwojenny Edwarda Boye jest najbliższy oryginałowi hiszpańskiemu, ale jest już mocno archaiczny. Natomiast imitacja Rymkiewicza ma tę niezaprzeczalną zaletę, że uwalnia się z okowów przekładu i jest dziełem poety. Biały wiersz, którym jest ta imitacja napisana, to świetny sposób na barokowy język Calderona. Rymkiewicz nie dał się złapać w pułapkę oddawania wiernie wersów Calderona. Dosyć odważnym gestem odrzucił to, co dzisiaj jest ciężkie i nieczytelne. Użył do tego bardzo prostego, ale pięknego poetyckiego języka. My, przygotowując nasze opracowanie tekstu, śmiało wrzuciliśmy jeszcze inny język. Tak powstał Clarin - błazen, którego przepisaliśmy na wskroś współcześnie. Zastanawialiśmy się, kim dzisiaj mógłby być błazen. Co to jest za postać, ten człowiek bez tożsamości, który mówi, że jest nikim i może być kimkolwiek zechcesz - łotrem, nadwornym poetą, snem, tobą. Jako jedyny może powiedzieć królowi prawdę prosto w twarz. Nie chcę wszystkiego zdradzać przed premierą, ale pewne rzeczy są na nasze potrzeby przerobione.

"Życie snem" to opowieść o złudzeniach i manipulacji. W informacjach, które teatr zawarł na swojej stronie przenosicie akcję do korporacji produkującej sny. Gdzie szukaliście inspiracji?

- Zaczęliśmy od tego, że "Życie jest snem" nie jest dla nas tekstem klasycznym, nie barokowym, nie współczesnym, ale futurystycznym. Mieliśmy poczucie, że ta przypowieść i baśń jest żywcem wyjęta z niegłupiego filmu science-fiction. Zadawaliśmy sobie podstawowe pytania - na przykład, czym jest wieża, a czym królestwo? W wieży dostrzegliśmy pewnego rodzaju laboratorium, w którym tworzy się idealnego człowieka i obdarza się go wszystkimi zdobyczami cywilizacji - z wyjątkiem wolności. Segismundo jest nieustannie trenowany i kształcony, żeby być jak najpełniejszym człowiekiem, a jednak pozbawia się go najistotniejszego elementu człowieczeństwa, czyli właśnie wolności.

Tematyka eksperymentów genetycznych lub takich, które naruszają dobra drugiego człowieka ostatnio próbował poruszać też Krzysztof Garbaczewski w poznańskiej "Balladynie". Czy uważasz, że tworzy się jakiś ruch w teatrze, który próbuje wytworzyć wspólny język dotyczący tak drażliwych tematów?

- Trudno się nad tym nie zastanawiać. W inscenizację "Życia snem" jest wpisany król, który jest naukowcem - jest królem postępowym i racjonalnym i ma poczucie, że skoro występuje w imieniu postępu i cywilizacji - może wszystko. I my stawiamy pytanie: jak daleko można się posunąć, gdzie jest granica korzystania ze zdobyczy nauki. Inżynieria genetyczna, GMO, klonowanie - to po prostu drażliwe teraz tematy.

Czy dobrze rozumiem, że reinterpretujecie "Życie snem" trochę jako współczesnego "Frankensteina" i uaktualniony "Matrix"?

- Trochę tak jest i trudno dzisiaj tego tak właśnie nie czytać, kiedy Sigismundo w trzecim dniu zadaje sobie pytanie: "gdzie jest rzeczywistość?". Jesteśmy w tym bardzo blisko "Matrixa", ale szerzej ujmując, jesteśmy blisko wirtualnej rzeczywistości, którą kształtują nam media. Cały świat mediów, który nas atakuje różnymi obrazami, informacjami, reklamami - zadajemy sobie pytania: gdzie jest prawda? Gdzie jest rzeczywistość i jak można się do tej prawdy dobić?

Jakie masz plany po premierze "Życia snem" w Wybrzeżu?

- Po premierze nie będę miał więcej prób w tym sezonie, z czego się cieszę, bo po dwóch dużych projektach z chęcią chwilę odpocznę. Mam wstępnie umówione projekty na przyszły sezon.

Wrócisz do Trójmiasta?

- Z wielką chęcią, jeżeli tylko dostanę zaproszenie od dyrekcji.

Czy masz jakiś wymarzony tekst, który chciałbyś wystawić, albo z którym chciałbyś się zmierzyć?

- Nie mam jedynego wymarzonego tekstu. Natomiast tekstami, które bardzo mnie kręcą, ale których w najbliższym czasie z wielu powodów nie uda mi się zrealizować, są dramaty Koltesa. Może to mało oryginalna odpowiedź, bo wiem, że wielu młodych reżyserów Koltesa sobie ukochało, ale teraz nie jest wcale tak łatwo go zrealizować. Nie jest już nowym i świeżym nazwiskiem i niekoniecznie się dyrektorom teatrów podoba. Innym projektem, który marzy mi się, ale jeszcze nie mam pojęcia, jak można by przełożyć go na język teatru, jest "Dolce Vita" Felliniego.

To czekam z niecierpliwością na kolejne przedsięwzięcia i bardzo dziękuję za rozmowę!

Na zdjęciu: Kuba Kowalski i Julia Holewińska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji