Artykuły

Skandalista w operze

STANISŁAW BUKOWSKI: Nawet ze "Strasznego dworu" potrafił Pan zrobić skandal. Czy o to chodziło?

ANDRZEJ ŻUŁAWSKI: Nie jestem skandalistą. To, że czasami udaje mi się wywołać jakiś skandal nie wynika z mojego charakteru czy zamierzeń. Zresztą cóż to za skandal! Raczej mały skandalik... Gdyby stosować światowe kryteria, to w porównaniu z paryską premierą "Święta wiosny" Igora Strawińskiego protesty naszych pseudo-krytyków po "Strasznym dworze" należy uznać za zbiorowe i podejrzanie zgodne wycie psów. Reakcje tych, pożal się Boże, intelektualistów porównać można do zachowania ludzi żyjących w wiecznie ciemnym, zatęchłym pokoju, w którym się wybija okno na jakiś nieznany, może zbyt trudny świat.

SB: Pańską inscenizację "Strasznego dworu" zmieszano z błotem.

AŻ: Mam 57 lat i przeżyłem wiele takich momentów w swoim życiu. Później okazywało się, że filmy oplute przez recenzentów stały się legendą. Tak było ze "Srebrnym globem", a nawet tak dzieje się dzisiaj z "Szamanką". Tak samo będzie z nową inscenizacją "Strasznego dworu". I to wbrew głosom prasy. Zresztą przyglądałem się dość bacznie mechanizmom rządzącym krytyką. Początkowo nie bardzo wiedziano czy spektakl chwalić, czy ganić. Później dopiero ukazał się artykuł w najpoczytniejszym, polskim dzienniku. I wszystko stało się jasne. Podano kamertonowe "la" i wszyscy niczym członkowie zgranej orkiestry dostroili się natychmiast do tego tomi. Jak wataha psów, które czekają na głos swojego przywódcy, żeby zacząć wyć chóralnie. Niepokoi mnie to tylko z jednego powodu. Żeby nie zdemoralizowano tym wyciem zespołu operowego. Nie sprawiono krzywdy ludziom, którzy obdarzyli mnie wielkim zaufaniem i tak znakomicie wywiązali się ze swego zadania.

SB: "Równie głupiego, bezczelnego, obraźliwego dla narodu przedstawienia [...] w Teatrze Narodowym jeszczem za mojego długiego życia nie oglądał" - napisał Jerzy Waldorff w ostatniej "Polityce". Co Pan na to?

AŻ: Waldorff, który sam o sobie mówi, że jest głuchy jak pień, zmienia się już nawet nie w cenzora, ale w inkwizytora. Ton jego ostatniego artykułu "Zbrodnia w Narodowym", czy dotyczy to inscenizacji "Harnasi" Emila Wesołowskiego czy też mojego "Strasznego dworu" przypomina najgorsze tradycje dawnych lat. Pisze obelgi językiem chuligańskim i karczemnym uważając, że z racji zasług i niewątpliwych dokonań ma prawo do bezkarności. Na domiar złego Waldorff poleca na stanowisko dyrektora Teatru Narodowego swojego kolegę Bogusława Kaczyńskiego z Operetki.

SB: "Niechże więc teraz pan Żuławski za jego reżyserię bierze co prędzej ile mu się należy i wraca do Paryża, aby tam podsuwać scenom trzeciorzędne propozycje" - to cytat z "Polityki". Czy spakował Pan już walizki?

AŻ: Przypomina mi to czasy, gdy przed laty wysyłano za granicę wszystkich, którzy nie chcieli śpiewać w zgranym chórze, ku sławie socjalistycznej ojczyzny. Jak obiecywano zwolnienia z więzień i z internowania tym, którzy zgodzą się wyjechać i zrzec obywatelstwa polskiego. Tylko, że wtedy mogliśmy się spodziewać wszystkiego najgorszego, a teraz jesteśmy niby liberalnym krajem otwartym na Zachód. Warto jednak przypomnieć, że ów mityczny Zachód nie jest zastygłą, zakrzepłą magmą lecz bardziej przypomina kocioł, w którym wszystko się gotuje i bulgocze. Dlatego tamta kultura jest tak żywa i zaskakująca. U nas, przy deklarowanym otwarciu na świat, robienie z naszej kultury zaściankowej parafii jak w najgorszych czasach komunistycznych, jest zbrodnią wobec tej kultury. A robi to legitymizowana przez nas władza. Kilkoro najwspanialszych fachowców z Teatru Narodowego złożyło już wymówienia.

SB: W trakcie prób naraził się Pan orkiestrze, części chórzystów i niektórym solistom. Jednego z tenorów publicznie Pan zwymyślał.

AŻ: I dlatego tak dobrze zaśpiewał on na premierze. Nie przeczę, że mam niewyparzony język, ale trudności, na które natykałem się w czasie mojej pracy doprowadzały mnie niekiedy do ostatecznej pasji. Stałem się narzędziem w rozgrywce związku zawodowego i ministerstwa kultury i sztuki przeciwko dyrektorowi Januszowi Pietkiewiczowi. Nie byłem w stanie zrozumieć, który atak skierowany jest na mnie, a który przeciwko Pietkiewiczowi. Opowiem panu anegdotkę. Miesiąc temu po wieczornej próbie podeszła do mnie pewna osoba i zapytała czy mogę poświęcić jej 3 minuty. Ponieważ miała być to rozmowa konfidencjonalna udaliśmy się w głąb korytarza. - Panie Andrzeju, bardzo proszę aby nie poniosły pana nerwy. Nie powstają kostiumy i dekoracje, mało jest prób, chór ciągle jest zajęty czym innym, pan nie może tego wszystkiego zebrać do kupy. Proszę zrozumieć, że to jest sabotaż. Panuje bowiem powszechne przekonanie, że "Straszny dwór" może mieć sukces u publiczności. Niektóre siły, które i ja zresztą reprezentuję, chcą aby pan dostał szału, strzelił drzwiami i sobie poszedł. Ma pan zbyt znane nazwisko, żeby można było pana zwyczajnie wylać. Idealna sytuacja wtedy gdy to pan zerwie przedstawienie i nie powstanie "Straszny dwór".

- Ale dlaczego? - zapytałem. - Po prostu żeby Pietkiewicz, niewygodny dla związków zawodowych i ministerstwa, znowu nie zebrał kolejnych laurów.

Zapytałem, dlaczego mi to mówi. Odpowiedział: - Ja może nie jestem największym artystą, ale autentycznie kocham operę. Widziałem próby i mnie się to bardzo podoba. Chcę żeby doszło do premiery...

SB: A Pan stał po której stronie -dyrektora czy związków?

AŻ: Obchodziło mnie tylko przedstawienie. Nie jestem przyjacielem Janusza Pietkiewicza. Wielokrotnie skarżyłem się na bałagan w Teatrze, adresując swoje pretensje do niego. Teraz wiem, że to nie była jego wina. Dzisiaj, kiedy widzę dokładnie kobiecą słabość i kompletne zdezorientowanie pani minister Wnuk-Nazarowej, kiedy widzę silne rączki, które nią powodują i kiedy obserwuję działalność silnego człowieka w ministerstwie, pana Weissa, uważam Pietkiewicza - za geniusza. Bo przynajmniej jest dżentelmenem i człowiekiem, który chciał aby Teatr Narodowy znalazł się na najwyższym, światowym poziomie. Przestał być prowincjonalnym teatrem, rządzonym przez związki zawodowe.

SB: Związki wygrały: Pietkiewicza odwołano trzy dni przed premierą.

AŻ: Nie stać nas na takie numery jak zwalnianie dyrektora przed premierą czy rozdzielanie teatru w połowie sezonu bez liczenia się z kosztami jakie to za sobą pociągnie. To typowy przykład niegospodarności i złego zarządzania. Nie można bowiem zmieniać złej decyzji, podejmując jeszcze gorszą. Najważniejsze są jednak straty w sferze artystycznej. Często nie do odrobienia. Prowadzenie teatru wymaga bowiem spokoju, pewnej ciągłości. Plony, tak jak w przyrodzie, zbiera się pod koniec sezonu. Ale dla niektórych ludzi liczy się tylko ich mały, prywatny interes. Pewnego razu, gdy wyszedłem w czasie próby na korytarz zobaczyłem podtatusiałych facetów ściskających sobie ręce i usłyszałem straszne słowa: - Nareszcie wracamy do starych, dobrych czasów... Czy to nie jest większy skandal niż mój "Straszny dwór"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji