Balonowy dwór
Największe emocje widzów podczas najnowszej opery, wystawionej w Teatrze Wielkim - "Strasznego Dworu" - wywołuje zrzucenie na salę balonów (zapewne zostały po teatralnym balu sylwestrowym, na którym zawiodła frekwencja) - i to w czasie trwania ostatniego aktu, gdy na scenie balet tańczy mazura. Niestety, jest to jedyny "nowatorski", acz chybiony pomysł w tym spektaklu. Nie dość, że odwraca uwagę publiczności od jednej z nielicznych, udanych scen, to wprowadza zamieszanie: widzowie z parteru odbijają balony, dzieci, aby je złapać, biegają między rzędami, dowcipnisie przekłuwają je z hukiem.
Generalnie przedstawienie jest nieudane, nudne, anachroniczne. Czyżby reżyser wpadł na pomysł z balonami dopiero w trakcie spektaklu, obserwując reakcje widzów? Aż do momentu zrzucenia balonów publiczność bowiem kręci się, kaszle i ziewa. Ci, którzy nie znają treści libretta, nie mogą się zorientować, o co chodzi w tej sielance według Grabowskiego: większości solistów nie słychać, a nawet gdy słychać, trudno zrozumieć, choć śpiewają po polsku. W lepszej sytuacji są widzowie znający język angielski, bo mogą czytać napisy na ekranie.
Jeśli Teatr Wielki będzie kontynuował swoją politykę artystyczną, na następnej premierze możemy się spodziewać spadających na widownię budzików.