Artykuły

Sen i światło

"ŚLUB" - będący tyleż traktatem filozoficzno-artystycznym, podejmującym naczelne dla Gombrowicza zagadnienie Formy, jak i przejmującą, wielowarstwową tragedią odpowiedzialności jednostki za siebie i innych - to sztuka trudna dla realizatorów i widzów. Gęstość teatralnej i intelektualnej materii strzegła ją więc na ogół przed inscenizacjami błahymi, przypadkowymi.

MOŻNA BY więc rzec, że "Ślub" w Koszalinie to nadmiar odwagi, tupet repertuarowy. Ale Bałtycki Teatr Dramatyczny od pewnego czasu coraz śmielsze wysyłał sy­gnały gotowości mierzenia się z za­daniami tej rangi. A i Śmigasiewicza nie na darmo zalicza się do reżyserów, którzy czują autora "Ferdydurki". To jeszcze nie gwa­rantowało jednak, iż ten "Ślub" się uda. I okaże się nie tylko naj­wartościowszą od lat propozycją ar­tystyczną BTD, ale też przedsta­wieniem mogącym bez taryfy ulgo­wej stawać w rzędzie ważnych in­scenizacji Gombrowiczowskich ostatnich sezonów.

Jego siłą jest to, że czyta Gom­browicza ze zrozumieniem dla isto­ty jego idei "dramatu Formy", a nie poprzestaje na chłodnych grach na tej nucie i nasyca je żywą in­terpretacją problemów człowieka stającego naprzeciw (i przeciw) Hi­storii. Człowieka usiłującego nadać własną formę zrodzonym z niej re­lacjom międzyludzkim, ale też pod­legającego jej mrocznym schema­tom.

Henryk (Marcel Wiercichowski) przebudzony we własnym - a prze­cież obcym mu, niejasnym, rzą­dzącym się swymi prawami - śnie, podejmie próbę zapanowania nad onirycznym światem. Nie po to, by się z niego obudzić, ale by nadać mu swoje ramy. Gra, którą zaczy­na, jako grę właśnie, okazuje się jednak ponad jego siły. To on sta­je się narzędziem wydarzeń, któ­re wywołał, a które nim teraz po­wodują. Stwarzając go, ale i nisz­cząc w końcu.

Śmigasiewicz zdaje się akcen­tować nie tylko mechanizmy tej nieustannej gry napięć i konflik­tów - wzajemnego oddziaływania na siebie ludzi, "dziania się" i "wy­myślania" zdarzeń - lecz i jej tragiczno-groteskowy aspekt. W efek­cie jego ascetyczne na pozór - a pełne dynamiki, bogate insceni­zacyjnie - przedstawienie ma w so­bie coś z aury i filozofii dzieł Szek­spira. Jednostka grająca z Histo­rią tym gwałtowniejszą ponosi klę­skę, im śmielej, ostrzej z nią gra. Zraniona Forma odwzajemnia się Chaosem, który rządzi się jednak własną logiką. Okrutną logiką sen­nego koszmaru.

Wszechmoc i bezradność, dwa bieguny tego snu, wpływające na siebie i powodujące jego ciągły ruch, falowanie, mają tu też - co ważne u Gombrowicza - grotesko­wy wymiar. Śmiech jest ukrytą sprężyną spektaklu - bolesny, czarny śmiech, który nie wyzwala z ni­czego. Ale ważne, że jest - dzięki niemu uniknięto patetycznego ki­czu grozy. Dynamika groteski to atut pierwszej zwłaszcza części spektaklu. Jej brak daje się nato­miast odczuć w drugiej części, przy­tłoczonej psychologizmem ryso­wanym nieco nazbyt serio w wi­zerunku Henryka-tyrana, spraw­dzającego, gdzie leży granica ty­ranii (początek czy kres ludzkiej odpowiedzialności?).

Jeśli mi zresztą było brak cze­goś w tym "Ślubie", to może wła­śnie przekroczenia jego uniwer­salności historiozoficznej - w stronę rzeczywistości, naoczności. Niechby i trochę wbrew Gombro­wiczowi, ale dla wydobycia emo­cji nam bliższych. Henryk śni sen - o powrocie do domu, co nie jest domem, o królowaniu, które jest niewolą, miłości rodzącej niena­wiści, czystości, która służy brudowi - śni jednak w przestrzeni umow­nej, wyzbytej znamion jakiegokol­wiek czasu. Przybywa "z epoki Gombrowicza" - co podkreślają np. delikatne akcenty kostiumu - ale chciałoby się, by jego świat, uni­wersalny choć "przedwojenny", spotkał się jakoś naszym. Nie publicystycznie, a sygnałem jakimś drobnym, na znak właśnie, że je­go koszmar dzielimy z nim tu i te­raz.

Nie zmienia to faktu, że ten - niełatwy przecież - spektakl trafia do widza. Przy całej precyzji in­scenizacyjnej jest gorący, pulsuje w nim myśl i krew. Prosta sceno­grafia - główną rolę gra w niej ciemna przestrzeń i światło, jakie ją przenika - zaznacza ledwie pa­roma elementami symbolikę i wie­loznaczność tego świata (jego cen­trum to szafa - będąca domem, drzwiami, trumną). Znakomicie roz­wiązano sceny zbiorowe - z wy­obraźnią, lecz i dyscypliną. Wyso­kiej próby jest aktorstwo; na szcze­gólną uwagą zasługują: Bogusław Semotiuk - demoniczny i świado­mie odgrywający swą demoniczność Pijak, Ireneusz Kaskiewicz jako Ojciec - patriarchalny, ko­miczny i tragiczny zarazem oraz Al­bert Osik - jego Władzio to jasna, chłopięca strona czarnego snu. Snu, którego dręcząca uroda - wi­dać, że myślano o niej budując wiele pięknych obrazów spektaklu - zostawi może w pamięci widzów ślad trwalszy niż jego wymowa i przesłanie. Ale tak to ze snami bywa. Nawet tymi z Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji