Między dramatem politycznym a misterium narodowym
TRZECIA CZĘŚĆ "Dziadów" Adama Mickiewicza, zwana potocznie "Dziadami drezdeńskimi", stała się jak dotychczas przyczyną wielu rozważań literackich. Wszyscy komentatorzy i interpretatorzy tego dzieła godzili się w kilku co najmniej punktach: że wolno część tę wyodrębnić z całości, że jest to dzieło niejednolite i wielowarstwowe, że jednak wszystkie te warstwy przenika wyraźny, namiętny nurt polityczny.
Namiętność polityczna Mickiewicza - która przesyca jego twórczość od "Konrada Wallenroda" aż po pozorny epicki spokój w "Panu Tadeuszu", aż po ostrą publicystykę z "Trybuny Ludów" - znalazła w trzeciej części "Dziadów" swoje najgwałtowniejsze formy wyrazu. Ogólnie mówi się, że jest to dramat o prześladowaniach, o konkretnych prześladowaniach narodu polskiego w wyraźnie zarysowanej sytuacji historycznej. Dramatyczna relacja Jana Sobolewskiego i przerażająca scena z panią Rollisonową są typowymi przykładami na to, jak bardzo zależało Mickiewiczowi na ukazaniu najbardziej brutalnej prawdy o prześladowaniach, jak w dążeniu tym nie cofał się przed jaskrawie realistyczną metodą opisu. Znajdujemy w twórczości Mickiewicza dowody literackie, że ani razu nie myślał wyłącznie o mękach Polaków, z tą samą gwałtownością atakował system ucisku za prześladowanie Rosjan i innych poddanych carskiego imperium. Potwierdził to również w narracyjnym dodatku do III części "Dziadów", zwanym "Ustępem"; i chyba słusznie następujące słowa z "Ustępu" kończą katowicki spektakl:
Lecz skoro słońce swobody
zabłyśnie
I wiatr zachodni ogrzeje
te państwa,
I cóż się stanie z kaskadą
tyraństwa?
Lecz Mickiewiczowi nie wystarcza sam problem prześladowań. Jako wytrawny obserwator procesów społecznych i politycznych dostrzegał również skutki zatoczonego kręgu martyrologicznego. Demonstruje je na postaci Gustawa - Konrada, wymykającej się nieco z nowatorskiego pod względem politycznym schematu "Dziadów". Ukazuje je także w portrecie zbiorowym oportunistycznego salonu warszawskiego. Te sceny, napisane żarliwym piórem gorącego wyznawcy tematu współczesnego, nie straciły nic ze swej aktualności. Posłuchajmy zresztą krótkiego dialogu, który toczy się po jeszcze jednym wstrząsającym opowiadaniu martyrologicznym, tym razem z ust Adolfa. Oto pyta młoda Dama: "Czemu o tym pisać nie chcecie, Panowie?" A oto dalszy ciąg dialogu:
HRABIA
Niech to stary Niemcewicz
w pamiętniki wsadzi:
On tam, słyszałem, różne szpargały
gromadzi.
LITERAT I
Takich dziejów słuchają, lecz kto je
przeczyta?
I proszę, jak opiewać spółczesne
wypadki:
Zamiast mitologiji są naoczne
świadki.
Potem, jest to wyraźny, święty
przepis sztuki,
Że należy poetom czekać - aż - aż -
JEDEN Z MŁODZIEŻY
Póki? -
Wieleż lat czekać trzeba, nim się
przedmiot świeży
Jak figa ucukruje, jak tytuń uleży?
N
Patrzcie, cóż my tu poczniem
patrzcie, przyjaciele
Otóż to jacy stoją na narodu czele.
WYSOCKI
Powiedz raczej: na wierzchu.
Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha
i plugawa
Lecz wewnętrznego ognia sto lat
nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy
do głębi.
Mickiewicz w "Dziadach drezdeńskich" usiłował zstąpić w głąb narodu a raczej w głąb współczesnych mu przypadków historycznych, dzięki czemu powstało dzieło o wielkiej sile oskarżycielskiej, skierowanej nie tylko przeciwko carskim prześladowcom. Śpiewając swą smutną pieśń współczesną rozprawia się - bynajmniej nie na marginesie - z tymi wszystkimi, którzy jedynie w zamierzchłej przeszłości, w mitologii lub w sielankowej legendzie szukają tematu literackiego. Dla Mickiewicza twórczość literacka była narzędziem aktualnej walki poetycznej, walki o "rząd dusz" w narodzie. Wprowadzając do literatury sceny nieostygłe jeszcze z bólu i płaczu,
wydarzenia, których bohaterami są ludzie prawdziwi, sprawdzalni i znani z nazwiska lub z życiorysu, włączył się do tej walki z wszystkimi atutami wielkiego talentu i patriotyzmu.
Jerzy Kreczmar długo rozmyślał nad swoją inscenizacja, którą przedstawił ostatnio w Katowicach. Potwierdza to jego książka "Polemiki teatralne", wydana w roku 1956. W zasadzie pomieszczone tam rozważania tłumaczą całkowicie jego obecną inscenizację. A jednak mamy pewne wątpliwości, tak jak budziły się one już przy lekturze wspomnianej książki. Wątpliwości te zresztą stają się jeszcze większe po obejrzeniu spektaklu katowickiego.
Od dawna wyrażano u nas chęć odtworzenia III części "Dziadów" przede wszystkim w aspekcie ich politycznych zamierzeń. Czy w związku z tym należy odrzucać sceny z duchami widzenie ks. Piotra lub perypetie wewnętrzne Konrada, tak niepomiernie wysoko ocenione w tradycyjnej interpretacji "Dziadów"? Nic podobnego. Sceny te zrosły się z całością, są integralną częścią mickiewiczowskiej wyobraźni, jego systemu myślenia, jego literackiego programu. Wydaje się jednak, że Jerzy Kreczmar polemizując i tymi, którzy wyrażali niechęć do mickiewiczowskich duchów, poszedł za daleko twierdząc ex cathedra, iż "każde dziecko wie, że teatr pokazywał zawsze przede wszystkim to, co nie istnieje". Czasem atoli, o czym wie każdy dorosły człowiek, teatr pokazywał i pokazuje przede wszystkim to, co istnieje, jak zresztą w ogóle sztuka.
Nie posądzam Kreczmara o "bluźnierstwo rozumowi", że wolny od estetycznych zabobonów pokazał "cały skomplikowany świat duchów tak, jak go sobie wymyślił Mickiewicz". Sądzę jednak, że przedstawienie "Dziadów drezdeńskich" to nie tylko spektakl dla szkół, w którym godzi się pokazać wszystkie warstwy utworu w równoległym historyczno - literackim sondażu, to także nie tylko spektakl dla miłośników literatury, czułych na najdrobniejsze okaleczenia dzieła. To prawda, że w "Dziadach" sceny mistyczne lub historiozoficzne sąsiadują ze scenami o wyraźnym, realistycznie politycznym profilu. Czy jednak nie można tych różnych scen zbliżyć do siebie? Pewne nieśmiałe próby w tym kierunku poczyniono również w spektaklu katowickim. Konrad w wykonaniu Andrzeja Antkowiaka stara się przekazać nam swoje trudy i boje wewnętrzne w jakimś kameralnym, intymniejszym sposobie. Ks. Piotr kreowany przez Jerzego Kaliszewskiego stara się zachować prostotę i skromność w swej niezwykłej cudownej sytuacji. Ale wydarzenia te zostały odrealnione na skutek uporu, z jakim Jerzy Kreczmar ukazuje nam świat duchów. Te istoty, ni to ze "Snu nocy letniej" ni to z "Igraszek z diabłem", nie mają nam w istocie wiele do powiedzenia o ludowości Mickiewicza, ponieważ cała nasza uwaga we wspomnianych scenach kieruje się ku ewentualnym politycznym konsekwencjom przeobrażeń tych dwóch postaci. To nas interesuje najwięcej, zwłaszcza, iż zarówno cela w klasztorze bazylianów, jak i salon warszawski zaostrzyły naszą ochotę głównie na poznanie całego rusztowania politycznego "Dziadów". Pietyzm wobec ludowej inspiracji i wyobraźni Mickiewicza nie musi się wcale wyrażać w kosmatych kostiumach i elastycznych diablich ogonach. Nie wszystko, co teatralne, jest konieczne, nie mówiąc już o tym, że nie wszystko co teatralne w wyobraźni i wykonaniu artysty, musi być współcześnie rzeczywiste.
Jerzy Kreczmar przedstawił nam oczywiście swoją koncepcję "Dziadów" na własną artystyczną odpowiedzialność. Jeśli się z nią nie zgadzamy w szczegółach, nie znaczy to byśmy nie mieli szacunku dla jego wysiłku interpretacyjnego, konsekwentnie realizowanego od pierwszych jego publikowanych rozważań na tematy "Dziadów". Są w spektaklu katowickim sceny piękne i porywające przekonujące jasnością i - co sobie zawsze u Mickiewicza cenimy - aktualnością myśli i skojarzeń. Wszystkie tego rodzaju sceny należą do warstwy politycznej utworu. Sądzę, że dzięki tym scenom przedstawienie katowickie przede wszystkim zasługuje na uwagę i wysoką ocenę.
Scenografia wielkiego twórcy, niedawno zmarłego Piotra Potworowskiego, była monumentalna, głęboko przemyślana i stanowiła frapujący artystyczny odpowiednik koncepcji interpretacyjnej Kreczmara, usiłującej pogodzić dramat polityczny i wyobraźnię ludową. Muzyka Zbigniewa Turskiego rozbudowała imponująco cudowność utworu.
Spektakl był pokazem dojrzałości artystycznej licznego zespołu aktorskiego. Nie sposób wymieniać tutaj wszystkich wykonawców, wspomnijmy więc przede wszystkim Andrzeja Antkowiaka jako Konrada (równolegle w tej samej roli występuje Stanisław Niwiński), Jerzego Kaliszewskiego jako ks. Piotra, Mieczysława Ziobrowskiego jako Senatora, z licznego grona pań zaś szczególnie Irenę Tomaszewską jako Rollisonową. Mickiewiczowski wiersz znalazł nie tylko dobrych wykonawców, ale i chyba prawdziwych miłośników, skoro aktorzy podawali go tak pięknie, a przy tym bardzo naturalnie i to zarówno w epickiej kadencji, jak i w menuetowym rytmie salonu warszawskiego.