Artykuły

Byliśmy bohaterami

"Nie-Boska komedia" w reż. Adama Nalepy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Widzowie niemal od razu zostają wprowadzeni w wizję artystyczną Nalepy. Jeszcze nim wejdą na scenę, z głośników ustawionych we foyer dobiegać zaczną jęki, które zmienią się w egzaltowaną recytację wersetów z Wprowadzenia. Reżyser na tym nie poprzestaje. Wpuszczona w końcu do środka publiczność zajmuje miejsca nie w tradycyjnych rzędach, jak ma to miejsce w przypadku innych przedstawień Wybrzeża. Miejsca dla widzów znajdują się na samej scenie. Maciej Chojnacki układa je w półokrąg. Na samym środku rozpościera biały welon dużych rozmiarów. Tuż po rozpoczęciu widowiska opada kurtyna, a widzowie zostają literalnie zamknięci w swoistej pułapce.

Skąd to znamy? Nalepa korzysta przecież ze znanych w Niemczech rozwiązań. Robi to wszyscy w stopniu większym nawet niż Jan Klata. Dostrzegą to wszyscy odbiorcy, którzy mieli przedtem jakikolwiek kontakt z teatrem zza Odry. Element zaskoczenia idzie w parze z eklektyzmem stylistycznym. Twórcy rozkładają dramat Krasińskiego na czynniki pierwsze. Dzielą tekst na nowo, ustanawiając cztery części: Prolog, Piekło, Czyściec, Niebo. Odwołanie do Dantego ma zapewne wprowadzić jakąś intertekstualność, choć z motywu wędrówki pozostaje w przedstawieniu niewiele. Historia nieszczęśliwego związku Męża i Żony, a następnie niedoszłego romansu tego drugiego z Dziewicą zostaje przedstawiona w zaledwie dwadzieścia minut. Wpływ na to ma przyjęta forma. Cały ten wątek zostaje ukazany w konwencji filmu niemego. Podniosła muzyka towarzyszy pantomimie aktorów i kadrowaniu kolejnych odsłon. Efektowne rozpoczęcie zostaje urwane nagłym wyciszeniem. Dzieje się to równolegle do rozczarowania, jakiego doznaje Henryk. Ale to nie psychologia jest tutaj najważniejsza.

Głównym postulatem Nalepy jest dekonstrukcja ,,Nie-Boskiej". Gdański spektakl nie jest inscenizacją Krasińskiego, jest inscenizacją WOBEC niego. A widowisko jest mimo to bezczelnie promowane nazwiskiem wieszcza. W tym przedstawieniu nie ma postaci, są tylko nośniki pewnych idei. Egzystencjalne rozterki Henryka zostają zbagatelizowane we wspomnianej sekwencji przedstawiającej nieudaną relację z Żoną. Trudno zatem mówić o ewolucji Męża. Hrabia (w tej roli Marek Tynda) staje się reprezentantem ,,starego porządku". Nalepa utożsamia ten ostatni z romantycznym dziedzictwem. Emblematem tego odchodzącego rzekomo w niebyt ładu ma być słowo: PRZEKLEŃSTWO. Napisany na kurtynie wyraz zostaje zmieniony. W jego litery wpisuje się symbole krzyża rzymskokatolickiego, celtyckiego, korony, Polski Walczącej, itd. Paradygmat narodowy po raz kolejny zostaje w teatrze uznany jako swego rodzaju klątwa ciążąca na Polsce. Można ten zabieg potraktować jako chęć naruszenia pewnego tabu, ale czy Nalepa nie wyważa tak naprawdę otwartych drzwi? Robi to w dodatku w sposób plakatowy. Taka choćby słynna scena katyńska z ,,Trylogii" Klaty była bardziej wyważona. Dźwięki ,,Roty" dodawały dramatyzmu krytyce wiecznego przelewania krwi za wszelką cenę. W Gdańsku widz ma raczej do czynienia z poważnym uproszczeniem problemu. Nalepa wrzuca do jednego worka symbolikę krzyża, biało-czerwonej flagi i prymitywny szowinizm. Dzięki temu może teraz śmiało podać rękę Sławomirowi Sierakowskiemu.

Siłę rewolucji uosabia oczywiście Pankracy (najlepszy w spektaklu Michał Kowalski). Odpowiada on na wołania tłumu, z którym nie potrafi się porozumieć Henryk. Przywódca rebelii nie ukrywa swoich celów. Obiecuje zaprowadzić nowy porządek, ale jednocześnie stawia konkretne warunki. Nie będzie lepszego świata bez dokonania uprzednio masowej rzezi. Nalepa nie pochwala bynajmniej metod rebeliantów. Uczestnicy zrywu niechętnie odnoszą się do idei masakry. Ich wątpliwości przełamuje dopiero Leonard (Cezary Rybiński). Nalepa jest jednym z niewielu twórców, którzy stają raczej po stronie Pankracego. Kowalski z kolei akcentuje dualizm sylwetki ,,obywatela-boga": idealizm idzie u niego w parze z cynicznym manipulatorstwem. Naczelnym hasłem rewolucji staje się okrzyk ,,Równość i mord!", zaś jej swoistym hymnem ,,Etiuda rewolucyjna".

Henryk staje wobec całej tej ciżby zupełnie osamotniony. Marek Tynda zostaje wystylizowany na Chrystusa. W trakcie trwania spektaklu wielokrotnie pojawia się motyw desakralizacji krzyża. Kontrrewolucja Męża nie wyrazi się więc w walce, ale w chęci przywrócenia dawnym symbolom ich pierwotnego znaczenia. Śmierć w okopach św. Trójcy jest w przedstawieniu równoznaczna z dosłownym ukrzyżowaniem. Hrabia staje się ludzką ofiarą rewolucji, a zarazem nowym obiektem uwielbienia tłumu. Pankracy nie umiera rażony gromami Jezusa, tylko schodzi ze sceny cedząc słynne: ,,Galilaee vicisti". Widmo rewolucji zostaje odsunięte przez No właśnie, co zdaniem Nalepy ostatecznie zwyciężyło? W tak zainscenizowanej śmierci Henryka można dostrzec inspiracje ideą Gombrowiczowskiego ,,Kościoła międzyludzkiego". ,,Nie-Boska" zostaje przez twórców gdańskiego widowiska odarta z wszelkiej mistyki. Pozostaje tylko pustka. Nie ma Boga, ale jego cechy przejmuje człowiek. Pytanie tylko, czy Krasiński rzeczywiście byłby skłonny przyjąć filozofię Feuerbacha? Mam wrażenie, że reżyser idzie na łatwiznę, radząc sobie w taki sposób z zakończeniem dramatu. Sakralizacja człowieczeństwa nie wyklucza przecież istnienia wyższego pierwiastka. Poświęcenie Hrabiego wynikło przecież z wiary w wyższy cel, nie poczucia pustki. Niestety przedstawienie Wybrzeża jest pokrewne teatrowi niemieckiemu nie tylko realizacyjnie, ale też ideowo.

Oprócz chaosu myślowego mamy też wspomniany już wcześniej nieporządek stylistyczny. Technika filmu niemego ustępuje koncertom - rockowemu i operowemu, wszechobecne mikroporty stają się niepotrzebne, gdy oglądamy powtarzalne sekwencje taneczne, wyciszone sceny stoją w kontraście do uruchamiających całą teatralną maszynerię odsłon zbiorowych Eklektyzm ustępuje miejsca niekonsekwencji. Natłok tych wszystkich środków męczy i ostatecznie nuży. Nalepa działa jakby bał się, że za chwilę utraci uwagę widza. Efekciarstwo ma zapewne przesłonić liczne niedociągnięcia w sferze merytorycznej. Źle rozwiązano też rozlokowanie publiczności. Widzowie, siedzący po bokach sceny, nie mają szans na śledzenie mimiki aktorów, którzy zwracają się niemal wyłącznie do ,,centrum" widowni. Zespół aktorski gra na przeciętnym poziomie. Więcej tu gwiazdorstwa niż poczucia odpowiedzialności za interakcję z kolegami.

Orcio (Mikołaj Koźmiański) nie pełni istotnej roli w dramaturgii przedstawienia. Kluczowe jest jedynie jego ostatnie pojawienie się na scenie, już po ukrzyżowaniu ojca. Chłopak mówi o tym, że Polacy nie potrafią żartować, wszystko biorą na poważnie A jeśli ktoś to wypomni, musi zostać zlikwidowany. Orcio po chwili sam pada zastrzelony. Czy ma to być ironiczne spostrzeżenie, że współczesnym wieszczem jest ten, kto potrafi podejść do naszych problemów z dystansem? Po wyjściu do foyer słychać jeszcze ,,Always look on the bright side" Tylko czemu w takim razie służy budowanie posępnej atmosfery przez połowę spektaklu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji