Artykuły

Męczeństwo i zemsta strażaka Tota

Wystawiona przez Teatr Polski w Warszawie tragikomedia Istvána Örkény'ego Strażak Tot dzieje się w podgórskiej miejscowości na Węgrzech w czasie drugiej wojny światowej. "Moja sztuka - napisał autor w przedsłowiu do polskiego czytelnika - zgodnie z ówczesną węgierską rzeczywistością, rozgrywa się [...] w idyllicznej atmosferze". Była to dla Węgier epoka i sytuacja istotnie absurdalna. W wojnie brała udział armia ekspedycyjna walcząca u boku wojsk hitlerowskich, podczas gdy w kraju panował pozorny pokój, bezpieczeństwo i dobrobyt. O tej tragikomedii Węgier w latach wojny dobrze wiedzą współcześni węgierscy pisarze i coraz częściej mówią o niej w swoich utworach. Istvn Örkény również, ale jest to tylko jeden z elementów "Strażaka Tota", ściślej mówiąc tło i przesłanka dla innej tragikomedii, o zakroju i znaczeniu o wiele bardziej uniwersalnym.

Owa specyficznie węgierska, absurdalna sytuacja, w jakiej znajduje się w w sztuce Örkény'ego rodzina Totów i jej gość, przyjeżdżający na urlop z frontu wschodniego Major - jest dla autora dogodnym tłem dla ukazania spraw, z których czyni główny temat utworu. Inna to już rzecz, że do nas, Polaków, dla których wojna była czymś zupełnie innym, wojenne tło "Strażaka Tota" może przemawiać trochę odmiennie. I fakt ten może stać się przyczyną pewnych nieporozumień w odbiorze sztuki, choć wydaje mi się, że w przedstawieniu Teatru Polskiego w reżyserii Józefa Grudy uczyniono bardzo wiele, aby tych nieporozumień nie było.

Już same dekoracje Ottona Axera, przypominające kolorowe, dziecinne wycinanki, stwarzają scenerię i atmosferę trochę nierealną, na poły baśniową. Bo też rzeczywiście jak z baśni jest ta węgierska wioska usytuowana pośród płonącej Europy, pełna spokojnie żyjących, oryginalnych figur. Przybywa do niej na urlop oficer, który jest dowódcą syna miejscowego strażaka. Tot i jego rodzina udzielają Majorowi gościny i starają się być dla niego najbardziej usłużni. Między gospodarzami, a gościem z góry wytwarza się stosunek zależności.

Fakt, że Major przywozi ze sobą groźny, realny powiew wojny, ma niejakie znaczenie tylko dla ekspozycji sztuki. Dalej realia wojenne schodzą całkiem na drugi plan i zaczyna się zupełnie inna gra. Można sobie doskonale wyobrazić że nie ma żadnej wojny, że Major przybywa nie z frontu, ale na przykład z garnizonu, albo że w ogóle nie jest wojskowym, a stosunek zależności od niego, jego przewaga nad Totami ma inne podłoże, niż troska rodziców o syna. Dla ścisłości zaznaczmy, iż w dalszej akcji dowiadujemy się, że syn Totów, a podwładny Majora, ginie na froncie. Dowiadujemy się o tym my, widzowie. Dla bohaterów toczącej się komedii wiadomość ta pozostanie tajemnicą, bowiem Listonosz podrze donoszącą o tym depeszę (Listonosz w tej wiosce to taki dziwny oryginalny pocztmistrz, który sam decyduje co ma komu doręczyć, a czego i komu nie). Śmierć syna Totów jest więc autorowi potrzebna tylko dla podkreślenia tragifarsy, jaką jest męczeństwo rodziny strażaka, maltretowanej przez obłędne pomysły ich gościa.

Major ze sztuki Örkény'ego jest bowiem szczególnego rodzaju despotą i terrorystą. Stefan Treugutt nazywa go w programie przedstawienia koszmarnym maniakiem systematyczności, maniakiem organizowania czasu bliźnim. Należy coś robić, wszystko jedno co, z sensem czy bez sensu, z celem czy bez celu. Jest raczej przeciwnikiem myślenia i wynajduje dla otoczenia (w jakiś sposób od niego zależnego) zajęcia przeważnie bezmyślne. Żołnierzom, gdy nie było innego zajęcia, kazał obcinać i na nowo przyszywać guziki do spodni. "To przywraca równowagę duchową" - powiada. Gdy nie ma nic lepszego, należy choćby rozplątywać sznurki. Ale w domu Totów dowiedział się, że żona i córka strażaka robią czasem wieczorami tekturowe pudełka przycinając arkusze specjalną gilotynką.

To odkrycie Majora staje się klęską dla całej rodziny. Zwłaszcza dla strażaka, który akurat nie znosi robienia pudełek i lubi wcześnie kłaść się spać. Major natomiast cierpi na bezsenność, robienie pudełek wydaje mu się znakomitą formą spędzania czasu i zmusza Totów do towarzyszenia mu w tym zajęciu. Więcej, idea pudełek opanowuje go bez reszty, marzy o epoce, kiedy zajmie się tym cała ludzkość i każdy naród robić będzie pudełka innego formatu. Uchroni to ludzi od myślenia, będzie zbawcze i odradzające. Tylko biedny strażak Tot coraz gorzej znosi składanie pudełek. Konstruuje wprawdzie Majorowi specjalną, dużo większą gilotynkę do przycinania tektury, ale sam stara się uciec, gdziekolwiek położyć i zdrzemnąć. Prześladowany przez swego gościa-maniaka sam popada w rodzaj obłędu i żona prowadzi go do psychiatry.

Nadchodzi wreszcie szczęśliwy dzień odjazdu Majora. Totowie wracają do domu i strażak z nieopisaną radością zamierza oddać się własnym, ulubionym czynnościom i zajęciom. Ale nagle znowu zjawia się Major, którego autobus nie odjechał. Prosi o gilotynkę, gdyż zamierza, wraz z gospodarzami, zabrać się do pudełek. Wtedy strażak wyprowadza go na podwórze, gdzie wyrzucił znienawidzony przyrząd i tam, za sceną, wkłada pana Majora pod nóż, z satysfakcją tnąc jego ciało na kilka kawałków. Zemsta została dokonana. Może późno, ale w sposób doskonały i całkowity.

Przedstawienie Grudy wydało mi się bardzo trafne. Ładnie rozwijało akcję sztuki i właściwie rozkładało akcenty. Strażak Tot zarysował się w nim jako stylizowana komedia, miejscami bardzo zabawna, ale ani na chwilę nie gubiły się podskórne, poważniejsze znaczenia tego, co działo się na scenie. Właśnie te znaczenia uniwersalne i metaforyczne, zwłaszcza cała autorska metafora historii z robieniem pudełek. Walna w tym zasługa znakomitego w roli Majora Czesława Wołłejki. Druga to już świetna jego rola w tym sezonie, jakże przy tym odmienna od Szambelana w "Panu Jowialskim". Gra ją Wołłejko z tzw. pełnym impetem, jest dowcipny, chwilami farsowy, ale ani na moment nie przerysowuje, ani na moment nie gubi ukrytej w postaci grozy. Prezentuje przy tym godną uwagi wirtuozerię techniczną.

Strażaka Tota zagrał Kazimierz Dejunowicz jako poczciwego, dobrodusznego człowieka, zmaltretowanego przez swoistego typu sadystę. Może skutki swego "męczeństwa" okazywał zbyt tylko fizycznie, zewnętrznie - bardzo jednak dobrze, z komediową klasą ukazał satysfakcję końcowej zemsty na Majorze. Rodzinę Totów uzupełniły Renata Kossobudzka i Małgorzata Włodarska, obie bardzo dobre, w miarę charakterystyczne, sympatyczne, delikatnie komediowe. Z innych ról chciałbym wymienić Zygmunta Hobota, ujmująco, z jakąś dozą liryzmu grającego postać Listonosza.

Sądzę, że w "Strażaku Tocie" otrzymaliśmy i wartościowe przedstawienie i interesującą, godną uwagi pozycję repertuarową, nie w pełni chyba docenioną przez kolegów-recenzentów piszących o premierze Teatru Polskiego na innych łamach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji