Artykuły

Sztuka zapominania

Tak naprawdę jesteśmy w głowie austriackiego nazisty, gdzie odbywa się ponura wiwisekcja umysłu masowego mordercy - o spektaklu "Tanzcafe Lerch" w reż. Marii Spiss w Teatrze Nowym w Krakowie pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

"O ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej też Pan pewnie nie słyszał?" - pyta Aldona Grochal Ernsta Lercha, niemieckiego nazistę, wojennego zbrodniarza, właściciela świetnie prosperującej kawiarni w Klegenfurcie. Odpowiada jej echo. Grochal tworzy na scenie Nowego Teatru fascynującą kreację. Jest jednocześnie przesłuchiwanym zbrodniarzem i śledczym, przed którym w rzeczywistości Lerchowi udało się ostatecznie umknąć, przeżywszy niemal cały, naznaczony piętnem spełnionej apokalipsy, wiek XX.

Pusta scena, na niej stary fotel dentystyczny i metalowy stolik z magnetofonem. A jeśli na tym krześle siedzieli "pacjenci" doktora Mengele? Kto wie, do czego służyły narzędzia przez lata przechowywane w tej budzącej grozę odrapanej, ponurej szpitalnej szafce...

Taśma kręci się nieustannie: kolejne "anegdoty", teatralne premiery, upojne taneczne noce, a pośród nich - Noc długich noży i Noc kryształowa.

Na ekranie obserwujemy kroniki filmowe. Z głośnika dobiegają niemieckie i austriackie pieśni narodowosocjalistyczne. Od czasu do czasu na pytania śledczej odpowiada głos z taśmy.

"Mogłem być tam, ale mogłem być też gdzie indziej". Ot i cała historia. Nic nie słyszałem, niczego nie pamiętam Nic się nie wydarzyło?

Tak naprawdę jesteśmy w głowie austriackiego nazisty, gdzie odbywa się ponura wiwisekcja umysłu masowego mordercy. Niezbyt wyszukana gra oskarżeń. Proces ego, super ego i id. Pamięć, świadomość, podświadome wyparcie. Nie ma winnych, jest 6 milionów ofiar. Lerch nie chce pamiętać - czy dlatego, że pamięć czynów tamtego czasu przekracza możliwości ludzkiej pamięci? Czy idzie o ogrom winy?

Nie sądzę. Jak można uporać się z Holokaustem, gdy gdzieś na dnie szafy wciąż tkwi album z fotografiami z Treblinki podpisany "Piękne Czasy"?

Zło absolutne, radykalne, metafizyczne? Diabelska głębia, szatańskie inspiracje zbrodniarzy, o których pisze Arendt w "Korzeniach totalitaryzmu"? Raczej przerażająca "normalność" Eichmanna, Lercha, Mengele, Franza, którą autorka dostrzega w "Eichmannie w Jerozolimie". Odrażająco banalne. Jak straszne, niewypowiedziane i niewyobrażalne banalne jest zło!

Gaśnie światło, scena pustoszeje. Druga cześć spektaklu jawi się ponurym proroctwem naszego stanu świadomości.

Manichejski mechanizm uniewinnienia ogółu w imię przeniesienia win na jakąś wyłączoną grupę szatańskich zbrodniarzy wciąż działa. Oto na scenie pojawia się piękny jasnowłosy młodzieniec, gibki, muskularny. Postać grana przez Tomasza Włosoka rozgrywa partyjkę wyimaginowanego tenisa podług choreografii Mikołaja Mikołajczyka, pręży muskuły, wykonuje kolejne przewrotki niczym w instruktażowym filmie Hitlerjugend lub w apologizujących fizyczne piękno aryjskiej rasy kadrach "Olimpi" Riefenstahl.

Ten młody człowiek nie miał rzecz jasna nic wspólnego ze zbrodniami najstraszliwszego barbarzyństwa w dziejach ludzkości. Próżno szukać w jego szufladach albumu z Treblinki. A jednak bezmyślny fizyczny wysiłek służy temu samemu, czemu symulowana demencja Lercha: niepamięci.

"Nawet gdybym wiedział, nie chciałbym wiedzieć".

***

Musimy nieustannie sobie przypominać, dlatego przypominają w Nowym. Godzinny spektakl Spiss, choć minimalistyczny, zachowuje moc wyrazu. Czy godzina wystarczy, żeby pamiętać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji