Artysta na szafie
Wciąż jeszcze pokutuje wśród nas mit XlX-wiecznego artysty - geniusza naznaczonego przez Boga, który dla dobra sztuki wyrzeka się rodzinnego życia, wygodnego, ciepłego domu, by w małym, brudnym pokoiku, wykrztuszając resztki płuc, spalać się, zostawiając potomnym niedokończone dzieło. Oczywiście dziś jest to postawa dość absurdalna, która nie przyszłaby do głowy żadnemu z wysiadających z nienajgorszych samochodów twórców, choćby tych, którzy zjawili się na premierze przedstawienia dyplomowego IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST.
Pawłowi Miśkiewiczowi, reżyserowi "Pułapki" chodziło jednak bardziej o pokazanie stanu duchowego niegdysiejszego (bo coś nie bardzo wierzę w podobne problemy jednak dużo zdrowiej myślących dzisiejszych twórców) artysty, który wyobcowany ze społeczeństwa, zagubiony w rzeczywistości, do której w żaden sposób nie przystaje, popadający w coraz większy konflikt z mieszczańską rodziną, czuje się niczym człowiek przemieniający się w robaka w "Przemianach" Franza Kafki. Aby to pokazać, reżyser skompilował spektakl z tegoż właśnie tekstu i "Pułapki" Tadeusza Różewicza.
Przedstawienie grane jest w dwóch planach, które płynnie się przenikają. Z jednej strony widzimy Georga (Michał Chorosiński), który z pracowitego do tej pory komiwojażera zmienia się w karalucha, chowającego się pod łóżkiem, by nie wystraszyć rodziny. Równolegle śledzimy losy Franza (Karol Kręc) - doktora praw, który poddając się woli rodziny nieustannie poszukuje narzeczonej. Na przeszkodzie w związaniu się z kobietą staje symboliczna szafa, przedmiot zniewolenia artysty, nie potrafiącego podporządkować się konwenansom.
Obydwaj bohaterowie spotykają się tylko podczas scen nazwanych "Przemiana". Wówczas to widzimy przedzielone przeźroczystą ścianą dwa łóżka, na jednym cierpi w swej nowej, robaczywej skórze Gregory, na drugim swe duchowe męki przeżywa Franz. Zresztą cała przestrzeń została tak pomyślana, żeby ich dwa światy nakładały się na siebie. Dzieje się też tak dzięki temu, że ci sami aktorzy grają najbliższych krewnych dwojga mężczyzn. Rodzina Gregora będzie czekała na śmierć kompromitującego ich Gregora, podobnie jak ojciec i poddana mu matka Franza, odcinający się od przynoszącego im wstyd syna i chowający się przed nim w szafie. To zakończenie jest konsekwencją pierwszej sceny, podczas której ojciec, niczym Abraham z Izaaka, chce złożyć ofiarę z syna.
Paweł Miśkiewicz przygotował interesujący spektakl, który ogląda się z przyjemnością. Dzieje się tak za sprawą młodych aktorów, wśród których najlepiej zapamiętałam Bożenę Stachurę, Martynę Kliszewską, Magdalenę Wałach oraz Jarosława Kempę. Do całości miałabym tylko jedno "ale". Oglądając spektakl nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ja to wszystko skądś znam. A skąd, przekonają się ci, którzy odwiedzą nową scenę w PWST.