Joyce na mokro
Najdosłowniej
Nazywa się to... "TAK CHCĘ TAK", jest zestawem czterech epizodów z "ULISSESA" i "PORTRETU ARTYSTY Z CZASÓW MŁODOŚCI" przygotowanym inscenizacyjnie (i reżyseria, i scenografia) przez Henryka Baranowskiego lepiej ostatnio znanego w Berlinie niż w Polsce.
Gra się ten otwarty spektakl fragmentów w Teatrze Szwedzka 2/4, co już, samo w sobie, jest zaproszeniem widza do wszelkich dziwności na scenie.
I rzeczywiście. Po piasku, który gra ("KRWAWE GODY") mamy o to brodzik z wodą, pełen beczek blaszanych, jakby portowych (no, Dublin, Irlandia wszak...) w którym strzępy tekstów Joyce`a - trudne same w sobie, by tak rzec, wypowiadają aktorzy w kaloszkach, zanurzeni po pół łydki w wodzie, a często leżący w niej płasko jak topielcy, jak najbardziej realistyczni.
Nie wiem, czy po premierze były katary i anginy w obsadzie, wprawdzie podano potem wszystkim herbatkę z rumem (też tradycja, te kulinaria popremierowe dla wszystkich obecnych, były również jaja na twardo z solą), ale złośliwe bakterie i wirusy często dają o sobie znać po upływie doby dopiero.
Wracając do Joyce'a: "ULISSESA" w Polsce przeczytano pewnie mniej więcej do połowy, ale wypadało go mieć na półce w swoim czasie. Przedstawienie śp Hubnera z Molly - Winiarską w Teatrze Wybrzeże sprzed lat... dziestu udowodniło niechętnym prozie Irlandczyka, że to jest naprawdę dzieło.
Zachęciło. To było świetne przedstawienie albo tak mi się dzisiaj wydaje.
Nieważne.
Henryk Baranowski przeniósł do Warszawy swoje eksperymenty z berlińskiego (kiedyś: zachodnioberlińskiego) założonego przez siebie Transfornertheater. Epatowanie sytego burżuja niemieckie sceny stawiają sobie za punkt honoru, awangarda teatralna nie chce popuścić. A jeszcze taki trudny temat - Joyce.
Jego bunt przeciw wszystkiemu, jego sentymentalizmu utopiony w brzydocie słów, obrazów, sytuacji, jego meta - język, główne odkrycie...
Henryk Baranowski kiedyś w Polsce zrobił bardzo obrazoburcze "DZIADY", które bulwersowały odstępstwami, gwałtem na duchu i literze dzieła wieszcza.
No, a teraz daje swojego Joyce`a.
Bo ja wiem, widowni premierowej spodobało się to nadzwyczajnie.
Przedstawienie było inne, wszystko było inaczej.
Po co akurat tak licho wie.
Fakt: coś z klimatu "ULISSESA", coś z irlandzkości Joyce'a, coś z niego, coś oryginalnego - pojawiało się.
Coś nieuchwytnego.
Nie za wiele tego było.
Aktorzy robili co mogli. Z tym gościnnie para: Monika Niemczyk (Molly) i Andrzej Blumenfeld (Blum). Jedno chyba trzeba uznać, o adresie Szwedzka 2/4 znowu będzie w Warszawie głośno.
A tuż, tuż, pod tym adresem dadzą "POKOJÓWKI" Geneta. Może w powietrzu, na linach?
Zobaczymy.