Artykuły

Pensjonarkom wstęp wzbroniony

"Wybrani" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Jacek Wakar w Teatrze.

Po tym teatrze nie można tak po prostu wrócić do siebie. Trzeba być za albo przeciw - zdecydowanie, do końca, bez żadnych połówek. Ten spektakl się wchłania - oczami, słuchem, nosem. Znowu do końca, bez dróg wyjścia. Agata Duda-Gracz jest bezczelna. Do końca. Biorąc na warsztat Geneta, niczego nie udaje. Przeprowadza eksperyment, kolejną próbę własnego teatru. Tym razem wcale nie przypadek chciał, że jest to próba teatru totalnego.

Trzeba prawdziwej bezczelności, żeby ze sceny wykrzyczeć siebie Genetem. "Parawany" - może najtrudniejsza sztuka genialnego pisarza, złodzieja, człowieka spoza kanonów tzw. dobra i zła. Kilkadziesiąt scenicznych postaci, zmiany planów, akcja rozgrywająca się gdzieś w Afryce. Genet nie liczy się z teatralnymi regułami, woli dyktować swoje. Za nic ma przyzwyczajenia widzów, a może przede wszystkim samych ludzi teatru. Wóz albo przewóz. Biorąc się za Parawany, reżyser porywa się z motyką na słońce. Z Genetem nie ma żartów. Złe przedstawienie nieodmiennie i nieuchronnie osuwa się w żałosną śmieszność.

"Wybrani" to nie są "Parawany". Z pozoru może się wydawać, że i Agata Duda-Gracz uległa paranoidalnej, za to wszechogarniającej modzie, aby raz napisane dramaty pisać na nowo, aby horrendalnie i bezwstydnie przystosowywać je do naszych czasów. Na szczęście jest inaczej.

Reżyser kaliskiego spektaklu na kanwie "Parawanów" tworzy własną partyturę, rozpisując ją na ciąg postaci, obrazów, dźwięków. Chociaż w niektórych uwspółcześnieniach odchodzi dość daleko od oryginału, pozostaje wierna Genetowi. Nie jest to wierność dosłowna, raczej bycie blisko nie tyle litery, a ducha tej literatury. Ażeby poczuć zimny oddech Geneta, trzeba go choć odrobinę rozumieć. Trzeba wiedzieć, jak bardzo świat francuskiego pisarza i rzezimieszka wypadł z orbity dobra i zła, jak daleko rozsypał się w drobne kawałki. Genet nie znosi naiwności, niewinności. To nie jest autor do teatrzyku dla niewinnych pensjonarek. Po "Wybranych" wiem, że Agata Duda-Gracz nawet w swoim otoczeniu nie ma owych strasznych pensjonarek, co stroją się w szaty tzw. nowoczesności, a od których aż roi się na polskich scenach.

Wchodząc do tego teatru, trzeba przyjąć reguły gry. Siada się na scenie, w kilku długich rzędach, tak że aktorzy są blisko, niebezpiecznie blisko. Trzeba też być gotowym na wszystko - że w pewnej chwili uszy rozerwie kilka serii z karabinu maszynowego, jedna po drugiej, jakby tego było mało. Że aktorzy przebiegną niemal po stopach, a potem wywrzeszczą swój ból, bezlitośnie raniąc. Wybrani to teatr wysokiego ryzyka, ale dla obu stron. I dla autorów, i dla widzów. Dlatego właśnie jest to teatr uczciwy.

Niby rzecz cała dzieje się współcześnie, ale w istocie rozgrywa się poza konkretnym czasem i miejscem. Gdzieś daleko trwa wojna, ale już nie wiadomo, kto staje przeciw komu. Kolory wojskowych mundurów rozmyły się we mgle albo grubą warstwą brudu pokrył je piasek pustyni. Wojna to dowód osuwania się w przepaść. Szaleństwa i rozpaczy. Gorączki, która z każdą chwilą narastając, bez odwołania trawi świat. Może dlatego w jego centrum jest przewoźna buda obskurnego burdelu. W niej gigantyczne łoże zasłonięte czerwonym parawanem. Za nim dziwki - jedna, druga. Wreszcie Warda - Wielka Nierządnica. Leżąc na łożu z rozłożonymi nogami przyjmuje kolejnych mężczyzn. Trwa rytuał. Bluźniercze misterium grzechu i wyuzdania. Lepki zapach spermy, kilka jednoznacznych ruchów. A potem przeczucie, że wszystko, ta cała lepkość i brud, prowadzą do nieuchronnego końca. Tutaj umiera się w bólu i ekstazie.

Obok świata "Parawanów" Geneta istnieje w kaliskim przedstawieniu perspektywa na wskroś współczesna - jak najbardziej dzisiejsze piekło. Panopticum. Właśnie przebiega telewizyjny korespondent z frontu, który poluje na niusy, to znaczy łowi śmierć, chłonie zapach świeżych trupów. Nieopodal dwoje skretyniałych turystów--emerytów, ona i on. Z aparatami fotograficznymi na szyjach, z uśmiechami przyklejonymi do twarzy jakby z papieru. Ci dla odmiany szukają banału w najdoskonalszej formie. I nic nie rozumieją aż do końca. Jeszcze żołnierze, klienci zmęczonych kurew, zblazowany pedał, co w burdelu kupczy ciałem. Ludzie i nieludzie. Bestie, ale też i ofiary, godne najwyższego współczucia.

W tym wszystkim są jeszcze ludzie jak wyspy. Said - coś jakby trędowaty, "gorszy gatunek człowieka", "wrzód na dupie swojej wioski". A przy tym przecież prorok innego świata, męczennik, któremu towarzyszymy w jego ostatniej drodze do ostatecznego upokorzenia. Matka - Saida i Proroka, jakby przyrośnięta do tego miejsca, do tej Ziemi. Pozbawiona poczucia czasu, bo jakby nieśmiertelna. Matka, co jest kimś w rodzaju Boga. Małego Boga, w sam raz odpowiedniego dla tego skundlonego, parszywego świata. Leila - z twarzą zasłoniętą kwefem, zawsze niewidoczną. Tylko jej oczy, a w nich ból, przywiązanie jak u zbitego psa. Podobno jest brzydka, może najbrzydsza z kobiet. A jednak kiedy się cierpi, to nie ma najmniejszego znaczenia.

Ludzie z piekła Geneta i Dudy-Gracz. Celowo nie pisałem dotąd o aktorach kaliskiego widowiska, bo mamy w nim do czynienia ze zjawiskiem niecodziennym. Są, a jakby ich nie było. Wcielając w życie ideę zespołowego grania i szlachetnego partnerstwa, do końca chowają się za rolami, niejako rezygnując na czas przedstawienia ze swojego istnienia. Pozostają ukryci, a przy tym nieuchwytni. W spektaklu, którego treścią jest wszechogarniający brud, do końca zachowują czystość. Dlatego lepiej jest mówić o aktorstwie artystów z Teatru im. Bogusławskiego niż o poszczególnych partiach. Tym bardziej że bez wsparcia partnerów one nie istnieją.

Pochłonięci wzajemnym partnerowaniem, wprzęgnięci w żywioł teatru Agaty Dudy-Gracz, aktorzy nie zaznaczają wyraziście odrębności swoich ról. Istniejąc w zespole, te znaki rozpoznawcze ograniczają do minimum, choć trzeba przyznać, że zwykle są one trafione w punkt. Czasem wystarczy ton głosu, wyraz twarzy, rysunek sylwetki. Tylko tyle, a jednak tych postaci nie da się łatwo zapomnieć.

Poza machiną wielkiego widowiska, wchłaniającą w Wybranych wszystko, pozostaje właściwie tylko dwoje wykonawców. Miarą wyobraźni reżysera i możliwości aktora jest obsadzenie w roli Matki Witolda Dębickiego. W ten sposób w kaliskim spektaklu Matka pozbawiona zostaje wieku i płci, za to zyskuje owo tajemnicze, niezrozumiałe wręcz i niemożliwe do opisania zrośnięcie z Ziemią. Jest jak przedwieczny dąb, którego żadną siłą nie da się wykarczować. Mówi, jak gdyby miała swój własny osobny język. Magdalena Czerwińska w roli Leili jest kobiecością. Uciemiężoną, ale nie śpiącą, w każdej chwili gotową do skoku albo do obrony. Z twarzą zakrytą materiałem nie wyrzeka się swojej seksualności, choć istnieje przecież między życiem i śmiercią. To dzięki Leili Czerwińskiej padają ze sceny słowa, które wydają się kluczem. O ludziach, którzy cierpią lub będą cierpieć, bo nie czują już nic, nie potrafią kochać. Nie ma w tych rolach jednego fałszywego akcentu. Jest prawdziwe współtworzenie przedstawienia.

Niezwykłość "Wybranych" w największym może stopniu polega na tym, że Duda-Gracz i jej aktorzy nie próbują odwzorowywać na scenie istniejącego gdziekolwiek świata. Inscenizacja oznacza tu stworzenie innej, rządzącej się własnymi prawami rzeczywistości. Ta rzeczywistość wiele ma z nami wspólnego i jest bliska Genetowi, ale przede wszystkim jest teatrem. I to właśnie takim, do jakiego zmierza od początku swojej drogi Agata Duda-Gracz. To wielkie widowisko, w którym niedostrzegalnie przecina się sacrum i profanum, chociaż to pierwsze skazane jest na nieuchronną porażkę. To połączenie sztuk, bowiem tyle samo co od słów, zależy tu od żywych obrazów, muzyki, nawet zapachu, pojawiającego się na krótką chwilę odoru, który zatyka nozdrza. Nie ma w tym spektaklu niepotrzebnych ozdobników, które zdarzały się w krakowskich "Abelardzie i Heloizie" i "Kaliguli" tej samej autorki. Jest tak, jakby jej reżyserski styl, obdarowany pełną wolnością, uwolnił się tym razem od wszystkich niepotrzebnych pokus i przyzwyczajeń.

Więc wstrząsająca opowieść o świecie zdychającym w smrodzie i upodleniu, opowieść bez początku i końca, pozostaje tylko teatrem. Teatr to gorzki i piękny, ale w sumie marne to dla nas pocieszenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji