Artykuły

Współczesna przypowieść o inicjacji

"Our House" w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Adriana Świątek w Śląsku.

Reżyser Michał Znaniecki osadził akcję widowiska w dość ponurej rzeczywistości polskich emigrantów szukających szczęścia w Londynie.

"Our House" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie to rozśpiewany i roztańczony musical żywiołowo przyjęty przez śląską publiczność przeniesiony ze sceny brytyjskiej na scenę polską. Tekst libretta Tima Firtha, brytyjskiego dramaturga i reżysera przetłumaczył Michał Wojnarowski, a wyreżyserował Michał Znaniecki, który akcję widowiska osadził w dość ponurej rzeczywistości polskich emigrantów szukających szczęścia w Londynie. Akcja dramatu rozgrywa się w londyńskiej dzielnicy - dawniej Polish Street, a obecnie JPII Street. To prosta, na swój sposób wzruszająca, nieco moralizatorska historia młodego człowieka - Maxa, który w dniu swoich szesnastych urodzin staje na życiowym skrzyżowaniu dróg. Przekracza próg, limen chłopięcości, by stać się mężczyzną. Opuszcza krainę dzieciństwa, której strażnikiem jest matka zwracająca się do niego pieszczotliwie "Synuś", "upupiając" niejako jego dążenie do męskości. Max poznaje, czym jest seks, przestępstwo i Rock'n'Roll - tu fantastyczne, niezapomniane piosenki grupy Madness. Jedna ścieżka prowadzi go od niewinnego, młodzieńczego wybryku przez oszustwo, bogactwo i sławę do zatracenia. Druga natomiast przez miłość, przyjaźń i uczciwość do szczęśliwego zakończenia. Oglądamy równolegle dwie narracje, dwóch bohaterów, dwa odmienne odbicia jednej postaci. Kim jednak jest Max, którego pierwowzorem był Joe Casey? To wnuk polskiego budowniczego, który osiedlił się w Londynie po drugiej wojnie światowej. To syn zagubionego ojca, który dawno, dawno temu wszedł na drogę przestępstwa i teraz w postaci ducha próbuje uratować przyszłość chłopca. To wreszcie syn kochającej matki, która stoi na straży domu, domu na środku ulicy, domu będącego zamkiem, będącego zdobyczą...

Jak w piosence "Our House" grupy Madness z dzieciństwa pozostaje mu jedynie wspomnienie:

"Pamiętam czasy, kiedy wszystko było prawdziwe,

Kiedy mieliśmy taki dobry czas, świetny czas, szczęśliwy czas

I pamiętam, jak spędzaliśmy po prostu dnie

I powiedzieliśmy, że nic nie stanie pomiędzy nami - dwoma marzycielami".

Chorzowska inscenizacja "Our House" to rodzaj przypowieści o inicjacji dla młodych bohaterów współczesnej, nieco hybrydycznej cywilizacji. Max stoi na granicy, w progu, jeszcze jako chłopiec, lecz już prawie jako mężczyzna, w sferze liminalnej, "ni tu ni tam", jakby powiedział Victor Turner. W tym obszarze nieistnienia, niebytu, zawieszenia między dwoma rzeczywistościami, nie przynależąc do żadnej z nich ma możliwość wyboru. Stoi na rozdrożu między fundamentalnymi wartościami, między dobrem i złem tocząc pojedynek z życiem o swoją przyszłość, o swoją twierdzę - dom szczęśliwy, rodzinny, który pozostał jedynie kliszą w pamięci, o swoją tożsamość.

Pod skorupą barwnego widowiska, w którym publiczność śmieje się w momentach śmiesznych, płacze w momentach wzruszających, klaszcze i śpiewa kryje się jakaś uniwersalna, ogólnoludzka prawda. Spektakl skomponowany jest jednak w dużej mierze z sekwencji pełnych sztuczności, wyuczonych i odegranych, odtańczonych i odśpiewanych. Na próżno szukać w nich prześwitów prawdy, artyzmu, poszukiwania. To musical, w którym w miarę sprawnie pracuje tryb machiny teatralnej. Pozostają w pamięci liczne mieniące się feerią barw obrazy, widowiskowe układy choreograficzne, brzmiące w uchu jeszcze długo po spektaklu piosenki grupy Madness w wykonaniu chorzowskiego zespołu. Duże brawa dla młodych wykonawców, którzy odkryli tajemnicę aktora budującego na scenie ludzi, a nie posągi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji