Artykuły

"Zemsta" bez Fredry...

Na czas kryzysu i wszystkich tych, tak w teatrze jak i poza nim napięć i kłopotów, najlepszy podobno jest Fredro. Takiego w każdym razie zdania są wszyscy, bez wyjątku, dyrektorzy scen w naszym regionie. Teatr kaliski zainaugurował sezon oczywiście "Zemstą". Na następną też nie trzeba było długo czekać. Nie minął miesiąc, a już wprowadził ją do swego repertuaru teatr z Gniezna. A teraz naturalnym rzeczy biegiem przyszła kolej na Poznań. I właśnie jesteśmy po premierze "Zemsty" w Teatrze Polskim. Tylko Teatr Nowy jej w tym sezonie nie gra. Jej nieobecność w repertuarze jest jednak w pełni usprawiedliwiona. Ma przecież w swym aktualnym repertuarze "Damy i huzary". Też oczywiście Aleksandra hrabiego Fredry.

Utarło się w środowisku, że aby wystawić "Zemstę" potrzebny jest albo świetny aktorsko zespół, albo tzw. pomysł na Fredrę. A tym pomysłem na "Zemstę" dyrektora Grzegorza Mrówczyńskiego miał być sam mistrz Conrad Drzewiecki. Tak, tak, to nie żadna pomyłka czy przypadkowa zbieżność nazwisk. Znakomity nasz tancerz i choreograf, który w swoim Teatrze Tańca przed laty zmierzył się już z Fredrą, zdecydował się podjąć rzuconą mu rękawicę. No jaka jest ta wyreżyserowana przez niego "Zemsta"?

Przedstawienie w Teatrze Polskim zaczyna się wielce obiecująco świetną pantomimiczną introdukcją. Oto przez złoconą ramę w tej drugiej, wewnętrznej kurtynie, poznajemy po kolei wszystkich bohaterów wieczoru, w krótkim, ale celnym i pomysłowym intermedium. Tych pomysłów reżyserskich jest zresztą w tym przedstawieniu jeszcze wiele. Wdzięczna dla oka i pomysłowa jest także sama sceneria spektaklu. Zamiast popadającego w ruinę zamku czy pałacu, widz ma przed sobą po podniesieniu kurtyny, maleńki i przyciasny, jakby żywcem przeniesiony z obrazków Rychter Janowskiej, szlachecki pobielały dworek. A tuż przed nim okazałe podwórze, przedzielone wybiegającym aż na proscenium, mocno dziurawym murem. I przez ten mur właśnie co chwila podglądać się będą i wzajemnie szpiegować dwaj tak bardzo zwaśnieni ze sobą sąsiedzi. Dziwnie jednak nieskutecznie, skoro Cześnik w komisarzu swego wroga nie będzie w stanie rozpoznać jego syna, a rejent nie potrafi się domyślić, kto i w jakim celu przysyła mu Papkina.

Dopóki jednak tylko oglądamy przedstawienie wszystko, jest jeszcze dobrze. Kłopoty zaczynają się bowiem wraz z pierwszym padającym ze sceny słowem. Cześnik mówi swoje kwestie dziwnie niepotoczyście, nie swoim, ale jakimś sztucznie wymyślonym głosem. Podobnie Rejent i Papkin. A przecież cały komizm u Fredry zawiera się w finezji słowa i języka. I tego właśnie nie są w stanie zastąpić najlepsze nawet reżyserskie pomysły. Bez finezji determinującego psychikę słowa nie ma po prostu Fredry. I nie ma go niestety też w tym spektaklu ...

Niezawodny zazwyczaj Mariusz Puchalski w roli Cześnika, dopiero w końcowej części spaktaklu odzyskuje swój naturalny głos i wtedy też zaczyna ratować swą nadszarpniętą aktorską reputację. Wojciech Siedlecki w roli Rejenta Milczka pozostaje dc końca ubezwłasnowolnionym sztucznie starcem. Nieporównanie lepiej sprawdza się ten pomysł w roli wyraźnie zniewieściałego i udającego przy tym ex arystokratę Papkina, w wykonaniu Piotra Zawadzkiego. Najbardziej Fredrowską i komiczną postacią jest chyba w tym przedstawieniu Dyndalski -Józefa Jachowicza.

Dziwaczna nieco jest więc ta "Zemsta" w Polskim. Pomysłów jej nie brak. Nie ma w niej natomiast całego tego uroku Fredry. Powtarzam się - istota jego tkwi w określającym psychikę bohatera słowie. I bez tej precyzji aktorskiej i finezji słowa, nie ma Fredry No, i nie ma go też w tym spektaklu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji