Artykuły

Stary felieton

Przed paroma tygodniami odbyła się w warszawskiej Akademii Teatralnej (dawniej PWST) premiera groteski Rolanda Topora "Joko świętuje rocznicę": rzetelny, porządnie przygotowany dyplom. Piotr Cieślak musiał pracować z młodzieżą równolegle z próbami w Powszechnym, można więc było mieć nadzieję, że i "dorosły" spektakl mu się uda. Niestety "Ostatnie dni ludzkości" są kompletną klęską, właśnie reżyserską. Coś, co jak się zdaje miało być panoramą koszmaru I wojny, zmienia się w teatrze w szereg migawkowych scen nie uporządkowanych żadnym rytmem, pozbawionych napięcia i point, a co najgorsze, rozpaczliwie banalnych. Robić dziś widowisko o tym, że mieszczuchy wolałyby traktować wojnę wyłącznie w ramach kawiarnianych pleplań, że propaganda jest dęta, władcy i żołnierze głupi, dziennikarze cyniczni, a prawdziwemu cierpieniu nie staje urody? Po co? Przecież to nawet nie felietonowe mądrości - to strzępy felietonów pożółkłych ze starości. Serce się kraje, gdy cały korpus aktorski Powszechne­go usiłuje wlać życie w tak papierowe figury, natomiast teatralna wojna - wybuchy, kanonady, okopy - wzbudza tylko śmiech. "Ostatnie dni ludzkości" to wielusetstronicowy dramat, dzieło życia wiedeńskiego eseisty i felietoni­sty Karla Krausa, nigdy dotąd nie przełożone w całości, rzadko grane także w Austrii, legendarne. Jeśli niesie ono w sobie tylko tyle, ile widać w adaptacji Jacka Burasa i Piotra Cieślaka - może lepiej było tej legendy nie demaskować? W finale półtorago­dzinnego przedstawienia, w trakcie którego narastają wątpliwości, po co nas tu właściwie zaproszono, czyjś głos oznajmia spod sufitu "Ja tego nie chciałem". To kto i czego chciał?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji