Artykuły

Dreszcze kontrolowane

- Pamiętam próbę w dniu premiery "Błądzenia" według Gombrowicza. Miałam scenę z Marcinem Przybylskim. Przychodzimy do teatru i nagle... Jarocki zaczyna kompletnie zmieniać rolę mojego partnera. Jakby kijem zawracał Wisłę. A ja? Skoro Marcin ma grać co innego, staram się dopasować. Co za stres! - mówi MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Chłodna, nieprzystępna? No... nie zawsze. Za przystojnym facetem, owszem, obejrzy się na ulicy. Ale dziś nie budzi to w niej instynktu łowcy. Bo Małgorzata Kożuchowska, proszę państwa, jest zakochana. W męski świat wciąga ją tylko praca, ostatnio zwariowany serial Rodzinka.pl. Ale jednak porozmawiamy o mężczyznach w jej życiu. Bo nie da się ukryć: miała do nich wielkie szczęście.

Twój Styl: Ludwik, lekko zakręcony architekt, i trzech synów: Tomek, owoc studenckiej miłości, nieśmiały nastolatek Jakub i rozkoszny Kacper. Rodzinka, że daj Boże. Serial pełen facetów. Nie bałaś się, że jako dziewczyna z "babskiego domu" nie dasz rady w tym męskim świecie? Nie szkodzi, że filmowym.

Małgorzata Kożuchowska: Faktycznie, męska menażeria. A ja, jedna z trzech sióstr, w domu to tata był zdecydowaną mniejszością, zupełnie odwrotny układ. Ale w zawodzie aktora im dalej od prawdziwej sytuacji życiowej, tym ciekawiej. Choć miałam wątpliwości, fakt. Bałam się nowej formy, ten serial to komedia. Miałam obawy, czy "zagra" między mną i Tomkiem Karolakiem, wcześniej nie spotkaliśmy się na planie. Poprosiłam o zdjęcia próbne. Zagraliśmy jedną scenę, po której usłyszałam: "Gośka, daj już spokój, wszystko jest OK, jedziemy z tym". Drugą już sobie odpuściliśmy.

A Ty i Karolak zostaliście przyjaciółmi. Porozmawiamy o Twoich związkach z facetami, dobrze?

- Bo co, numer lutowy, czyli walentynki?

O tym nie pomyślałam. Ale to fajnie, że mężczyźni kojarzą Ci się z miłością. Pociągnijmy przyjemne skojarzenie: superfacet, czyli...

- Batman, Superman, Spiderman...

I nic na poważnie?

- Muszę cię rozczarować. Jestem na takim etapie życia, że męska fascynacja dotyczy wyłącznie mojego męża. Gdybyśmy plotkowały dziesięć lat temu, pewnie bym się mogła zastanowić: lepszy wysoki czy niski, dobrze zbudowany czy szczupły, dłonie smukłe, zapach taki czy siaki, jaki tembr głosu. Dzisiaj nie. Już mam mojego mężczyznę, moja głowa jest gdzie indziej. Nie muszę prowadzić gierek, uwodzić, przyglądać się, kto się "nada". Wiesz co, my z Bartkiem czasem oglądamy w telewizji tenis. I on mi mówi: "Ależ ten Djoković jest niemożliwy. Zobacz, jaką ma łapę". I ja dostrzegam tę łapę i fajne ciało, ale patrzę na tego faceta jak na piękny wazon.

Żadnych dreszczy, kiedy na ulicy widzisz pięknego mężczyznę?

- No bez przesady. Jeszcze nie umieram. Ale tu chodzi o doznania wyłącznie estetyczne. Podobają mi się ładne przedmioty, ładne miejsca, przystojni faceci też. Ale mężczyzna jest dzisiaj dla mnie atrakcyjny ze względu na to, jakim jest człowiekiem. To mnie kręci. Właściwie zawsze tak było. Jako nastolatka nie piszczałam na koncertach, nie wzdychałam do aktorów czy gwiazd rocka z plakatów nad łóżkiem. Moje koleżanki szalały na ich punkcie i ja nawet, żeby nie odstawać, próbowałam wzbudzić w sobie entuzjazm do idoli. Ale nic z tego nie wychodziło. No a potem, jak się okazało, miałam szczęście spotkać mężczyzn, którzy potwierdzali, że siła nie w mięśniach.

Pogadajmy o nich. Nie pomylę się, że pierwszy na Twojej liście jest tata.

- Jasne. Obok męża najważniejszy mężczyzna życia.

Jaki był dla córki?

- Poświęcał mi dużo czasu. Traktował trochę po kumpelsku, trochę jak syna - brał na ryby, grzyby. Najpierw w słomianym koszyku zamontowanym na kierownicy roweru, potem miałam już własny. Pamiętam, że tata poważnie przedstawiał mnie swoim kolegom: "To moja córa, pierworodna, Małgosia". Ja podawałam po męsku rękę, czułam się ważna. Lubiłam siedzieć w jego gabinecie (tata wykładał pedagogikę na UMK). Czasem razem odrabialiśmy lekcje. (Od tego była przede wszystkim mama, jednak mówiła: "Z humanistycznymi sprawami proszę do taty"). Pamiętam, jak w zerówce robiliśmy zadanie, w którym należało wyciąć coś z jednej książeczki, wkleić do drugiej. Pochrzaniło się nam i była afera w szkole. Wróciłam i mówię do taty: "Wiesz, co dostałeś z tego zadania? Pałę!". On na to: "Jak to możliwe?!". Był taki trochę... abstrakcyjny, jak to naukowiec. Mówił do mnie poważnymi słowami, jakbym była starsza niż w rzeczywistości. Czułam się dowartościowana. Podczas naszych wypraw za miasto nauczył mnie nazw drzew i ptaków. Chodziłam po lesie i śpiewałam. Tata dawał mi poczucie wolności, obdarzał zaufaniem. A ja miałam zaufanie do niego.

W jakich sprawach?

- Miał niesamowitego nosa do ludzi. Czasem przedstawiałam mu chłopaka, czekałam, aż się trochę poznają, a potem pytałam: "No i jak ci się podoba?". A tata strzelał w środek tarczy: "Błyskotliwość i inteligencja, nieprzeciętne poczucie humoru, ale to książę jednego wieczoru". Po czym wychodziło szydło z worka - rzeczywiście książę! Myślę, że kobieta by tego nic wywąchała. Kiedyś zaprosiłam do domu kolegę, który się do mnie zalecał - był dużo starszy. Przegadał z ojcem pół dnia. A potem usłyszałam: "Małgośka, czy to nie jest rozwodnik przypadkiem?". No faktycznie, rozwodnik. Skąd on to wiedział? W sumie byłam krnąbrna i tak robiłam, co chciałam. Ale zdania taty byłam ciekawa. Fascynowała mnie jego intuicja. Poza tym - klasa.

Traktował Cię jak królewnę?

- Czasami. Mieliśmy działkę. Trzeba tam było jechać tramwajem, potem iść kawał przez park. I fajnie by było, gdyby chodziło o działkę rekreacyjną. Nic z tego, to był kawałek ziemi, który nas żywił - dźwigaliśmy "urywającymi się" rękami do tego tramwaju, a potem do bloku ciężkie wiadra z jabłkami, porzeczkami, śliwkami - harówa. Ile razy słyszałam: "Nudzisz się? Idź na działkę chwasty wyrywać". Ale z działką wiązał się też miły rytuał - tata przynosił z niej kwiaty. I one zawsze były dla kogoś. Bukiet róż, długich narcyzów - dla mamy, a bukiecik fiołków, stokrotek albo konwalii - dla którejś z nas. Ładne, prawda?

I romantyczne.

- Ale tata był także praktyczny. Każdej z nas co miesiąc wkładał pieniądze na książeczkę mieszkaniową. W dniu wypłaty na uczelni meldował: "Jest wpłata na książeczki". Abstrakcja dla dzieci: jakie znowu książeczki? Dziewczynki wolałyby nowe lalki. Oczywiście kiedy dorosłam i kupowałam swoje mieszkanie, wykorzystałam pieniądze po rewaloryzacji książeczki. Kropla w morzu, ale wiedziałam, że poświęcenie rodziców nie może się zmarnować. Tata dawał poczucie bezpieczeństwa, dbał o nas. W prezentach przynosił zawsze książkę - czy to z wierszami, czy to z bajkami, potem jakieś trudniejsze. I coś ze słodkości: śliwki w czekoladzie - rarytas, pierniki toruńskie albo makowiec. To pamiętam.

Nie masz wrażenia, że ojciec - oczywiście jeśli nie jest toksyczny - to jedyny facet w życiu, którego skłonne jesteśmy idealizować? Zapominamy mu słabości. Uważamy wręcz, że ich nie miał.

- Racja. W życiu nie widziałam ojca pijanego. Raz, lata temu, zdarzyło się, że podczas jakiejś domówki zapalił w mojej obecności papierosa i to było coś bardzo dziwnego. Wolałam traktować go jak mężczyznę idealnego. Co prawda nie zajmował się specjalnie rzeczami technicznymi (tapetowanie? mama!), ale za to gotował. Mama była nauczycielką, czasami miała lekcje do późna, my zostawałyśmy z ojcem. I on mówił: "Dzisiaj, Gośka, zrobimy sobie smażone ziemniaczki, do tego wspaniała kaszaneczka". Umiał czarować rzeczywistość. Był dżentelmenem. Wstawał, kiedy mówiła do niego kobieta, zawsze dbał o to, jak jest ubrany. Wszystkie zachowania, gesty taty doceniłam później, spotykając różnych facetów, na których patrzyłam jak na kandydatów do mojej ręki.

Któryś zbliżył się do ideału?

- Nie, nie myśl, że przykładałam ich do matrycy ojca. Owszem, są pewne cechy, o których myślałam: cóż, on tego nie robi, taki nie jest - szkoda. Ale nikt nie jest bez wad - ja mam wady, mój mąż też ma, ale one nie mogą decydować o tym, czy chcesz być z danym mężczyzną, czy nie.

Tak w ogóle - miałaś szczęście w miłości?

- Powiem tak: interesowali się mną wartościowi i bardzo ciekawi mężczyźni. Generalnie byłam kochliwa i bardzo przeżywałam wszystkie związki, a szczególnie rozstania. To zawsze był dramat - płacz w poduszkę i poczucie porażki. Mam silny charakter, lubię mieć kontrolę nad sytuacją, a tu bęc - coś się psuje. Jechało i dalej już nie jedzie, a ja nie mam mocy sprawczej, żeby to naprawić. Dlaczego muszę tak cierpieć i podejmować decyzje, które ranią?

To Ty mówiłaś "dziękuję" tym facetom?

- No, bywało. Ale nie licz na szczegóły. Po prostu bardzo dużo od tych mężczyzn dostałam, wiązały nas rzeczy intymne, ważne. Mówiąc serio, uważam, że to, jak wygląda w tej chwili moja zdolność do miłości, do założenia rodziny, wynika z tamtych doświadczeń. Przez delikatność i szacunek dla tamtych chłopaków nigdy mi się nie zdarzyło, żebym o tym publicznie opowiedziała. A gdy czytam, jak ludzie szafują wspomnieniami, to mnie paraliżuje.

Ale wspomnienia zbierasz? Nie palisz zdjęć?

- Nigdy! Nie umiałabym wyrzucić wspomnień. Nie dzwonimy do siebie systematycznie, ale czasem spotykam się z tymi mężczyznami i zawsze jest to wydarzenie. Bywa, że Bartek jest ze mną i żona tego kogoś jest też. Nie, nie ma takiego faceta, którego nic chcę pamiętać. '

Wróćmy do ważnych nazwisk. Kto po panu Kożuchowskim?

- Patrząc wstecz, chcę powiedzieć o dwóch mężczyznach, których spotkałam na ważnych życiowych skrzyżowaniach. Najpierw profesor Wiesław Komasa, opiekun mojego rocznika na studiach. Dlatego o nim mówię, że to pierwszy mężczyzna, którego rzeczywiście mogę nazwać idolem. Wtedy w okolicach czterdziestki, typ krakowski - wielka wrażliwość, wyobraźnia, poetyckość. Żaden macho. Ale on z jednej strony był uduchowionym artystą, z drugiej prowadził intensywne życie rodzinne - miał żonę i czworo dzieci! Czasem przychodziły do szkoły, czasem on zapraszał nas do siebie do domu, na przykład przed świętami. Nie oddzielał grubą kreską życia prywatnego od pracy - to mi strasznie imponowało. Ta normalność, godzenie dwóch światów, spełnianie się i w roli charyzmatycznego nauczyciela, i taty. Obserwowałam go i myślałam, że tacy właśnie są prawdziwi mężczyźni.

Kochałaś się w nim?

- Oj tam, od razu kochałaś. Byłam w niego wpatrzona jak w obraz. Na naszym roku chyba wszystkie wzdychałyśmy do niego ukradkiem... Na drugim roku studiów zaproponował mi rolę w sztuce "Teatralna ballada", gdzie grały Ryszarda Hanin i Hanna Skarżanka. I ja, taka młoda, nieopierzona, weszłam w świat aktorek wielkiego formatu, z doświadczeniem. A Komasa był wtedy przy mnie, wprowadził mnie w ten świat. Byłam zachwycona! Ale to była relacja: studentka - opiekun roku, mój profesor.

Zaryzykował dla Ciebie. Mogłaś się nie sprawdzić.

- To w mężczyznach doceniam. Zaufał mi także Piotr Cieślak, który zaangażował mnie do Teatru Dramatycznego. I to było coś. Wyobraź sobie: jesteśmy kilka minut po spektaklu dyplomowym, w garderobie podniecenie, rwetes, emocje. I wpada dyrektor Cieślak. Odnajduje mnie, wręcza wizytówkę, mówi, że kompletuje zespól i mam przyjść na rozmowę. Wypada z garderoby, ja w szoku. Za pięć minut wraca: rozmowa o etacie swoją drogą, ale właściwie on ma dla mnie od ręki rolę: Dulcynea w "Człowieku z La Manchy". Wiesz, co to jest? Główna rola w przedstawieniu musicalowym, gdzie trzeba grać sceny dramatyczne, śpiewać, tańczyć na dużej scenie! Kwadrans wcześniej zastanawiałam się, czy jest dla mnie przyszłość w tym zawodzie, a tu taka historia. Czułam, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Potem Cieślak dał mi nowe zadanie, równolegle z Dulcyneą. Małgorzata Rudzka, która grała Pannę Młodą w sztuce "Wesele, wesele", była w ciąży. Trzeba było zrobić nagłe zastępstwo. W tydzień musiałam nauczyć się roli. Spięłam się, nie chciałam zawieść. I udało się. To był fajny czas, grałam w spektaklach reżyserowanych przez Cieślaka, ale też Warlikowskiego, Jarzynę, Glińską, Słobodzianka. Dyrektorowi Cieślakowi udało się zbudować bardzo dobry zespół. Prowadziliśmy wtedy barwne życie towarzyskie, byliśmy zgrani. Cieślakowi zawdzięczam możliwość dobrego startu i wiarę, że dam sobie radę z każdym zadaniem. Cenne. Uważam go za mistrza.

Tropem tego słowa zbliżamy się do...

- Jerzego Jarockiego. Masz dużo czasu? O nim mogę mówić bardzo długo.

Człowiek legenda. Geniusz i tyran. Wychował masę świetnych aktorów, ale to Jerzy Radziwiłowicz, Mariusz Bonaszewski i Ty byliście jego ulubieńcami.

- Tak... Miło było znaleźć się w gronie jego wybrańców. To mi schlebiało. Praca z Jarockim nobilitowała.

Słynął z tego, że był wymagający, nawet okrutny wobec aktorów. Nie bałaś się go?

- Na początku trzęsłam się przed każdą próbą. Ale dość szybko się przełamałam. Myślę, że tym zyskałam w jego oczach - że się stawiałam, miałam odwagę zabrać głos w dyskusji. Nie byłam przestraszoną myszą w kącie. Uważałam, że nasza relacja ma sens, kiedy nie działamy na zasadzie treser - zwierzak. Chciałam też dać coś z siebie, ale żeby dać, musiałam głośno powiedzieć. Zresztą poznaliśmy się w czasie, kiedy on nie był już taki okrutny. Choć jasne, bywało, że się irytował - coś nie wychodziło, czegoś zabrakło w scenie. Wtedy koledzy dzwonili z próby: "Gośka, przyjeżdżaj". Działałam trochę jak odgromnik.

Dla Ciebie zawsze był wyrozumiały?

- No nie zawsze. Pamiętam próbę w dniu premiery "Błądzenia" [na zdjęciu] według Gombrowicza. Miałam scenę z Marcinem Przybylskim. Przychodzimy do teatru i nagle... Jarocki zaczyna kompletnie zmieniać rolę mojego partnera. Jakby kijem zawracał Wisłę. A ja? Skoro Marcin ma grać co innego, staram się dopasować. Co za stres! To moje pierwsze przedstawienie, nie tylko w reżyserii Jerzego Jarockiego, ale pierwsze w Narodowym - dla mnie ważne, przełomowe. "M jak miłość" osiągnął wtedy szczyt popularności, a ja byłam postrzegana przez wielu przez pryzmat tego serialu. Wiedziałam, że w razie ewentualnej krytyki wszystko skupi się na mnie. Byłam rozdygotana, łzy kapały mi na scenę, ale grałam. Do dziś nie wiem, czy Jarocki zrobił to świadomie. Może rozbroił bombę przed południem, żebym na premierze nie była jednym wielkim paraliżem. Bo wyrzuciłam z siebie wszystkie złe emocje i wieczorem miałam już luz: proszę bardzo, mogę grać! Za tę rolę dostałam nominację do prestiżowego Feliksa Warszawskiego. To było niesamowite, naprawdę niezłe. Jarocki mnie fascynował.

Dużo można takiemu mężczyźnie wybaczyć?

- Tak. Miałam ogromną atencję w stosunku do niego i myślę, że on o tym wiedział. Był dla mnie guru i ja mu to okazywałam.

Jak?

- Na przykład: zaczynała się wiosna, długo próbowaliśmy, byliśmy umordowani. Od czasu do czasu wychodziłam na spacer, musiałam przewietrzyć głowę. Kiedyś patrzę: "O, na drzewach są już pączki". Myślę: muszę zanieść trochę tej wiosny Jarockiemu, on jej pewnie nie zauważył. I kupiłam mu tulipany. Czasem zostawałam po próbie, bo myślałam, że może będzie mu miło, gdy odprowadzę go do windy i porozmawiam. Jarocki ślicznie się do mnie zwracał: "Gosiu, ja bym chciał, żebyś ty zrobiła to i to...".

Sfruńmy na ziemię i pogadajmy o kolegach z pracy. Przyjaźnisz się z mężczyznami aktorami?

- Tak. Chociaż dla mnie przyjaźń z kimś, kto też jest aktorem, ma znaczenie szczególne. Jest w tym pewna trudność. Bo grając razem, przeżywamy stany inne niż "zwykli" przyjaciele. Obdarzamy się innym rodzajem zaufania.

Ale poza sceną jesteście "normalni". Twoim zdaniem można przyjaźnić się z mężczyzną i ustrzec romansu?

- U mnie akurat tak jest. Ale to wynika z tego, co powiedziałam wcześniej - ja już nie poluję. Może dawniej, kiedy szukałam partnera, patrzyłam na poważniejsze znajomości z mężczyznami pod kątem tego, czy mogłyby być obietnicą czegoś więcej. Teraz wszystkie moje przyjaźnie są z gruntu inaczej mocowane. Oczywiście gdzieś jest podtekst seksualny, od tego się nie ucieknie. Ale ja go nie szukam, nie podsycam, nie potrzebuję. Lubię natomiast lekką zwyżkę energii, której nie ma w relacjach między kobietami. Komplement, żarcik, może być pikantny. Kiedy kolega mówi np.: "Gośkaa, ależ ty dzisiaj wyglądasz..." - to ja się śmieję, bo wiem, że żaden realny podtekst się za tym nie kryje. Kobiety tak ze sobą nie rozmawiają. W ogóle rzadko mówią komplementy. I niechętnie przyjmują je od innych kobiet, wietrzą w tym interesowność. Też tak reagowałam: niby dlaczego ona mi mówi, że świetnie wyglądam, czego ode mnie chce? Dopiero niedawno nauczyłam się mówić: "Pięknie wyglądasz". Otworzyła mi się jakaś klapka. I chcę mówić takie rzeczy innym ludziom. Żeby było miło, po prostu.

Powiesz komplement koledze?

- Pewnie. Gdy schudł, a na tym mu zależało, mówię: "Schudłeś, wiszą na tobie dżinsy. Wow! Super!". I gdy dobrze gdzieś zagrał - też to mówię.

Z Tomkiem Karolakiem jesteście świetnymi partnerami w Rodzince, ale i przyjaciółmi prywatnie. Jakim cudem nie masz go dość, skoro - jak słyszałam - kręcicie serial pięć dni w tygodniu?

- Tomek jest dosłownie prezentem od losu. Świetnie, że udało nam się spotkać. Zawsze mówiłam, że w moim życiu brakuje harmonii - wciąż pracuję, mam niedosyt zwykłych rzeczy, codziennych spraw. Rodzinka mi to zapewnia w nadmiarze - uwikłałam się w totalny harmider, sprawy dzieciaków i tego zwariowanego Ludwika, serialowego męża. I jest super, chociaż to oczywiście fikcja. Grając w "M jak miłość" śmiałam się, że nigdy się tyle nie namartwilam, co z tą Hanką. A ona nieraz miała pod górkę, boksowała się z życiem, wylała mnóstwo łez i ja te łzy wylewałam razem z nią. No i teraz trafił mi się Karolak z jego nieziemskim poczuciem humoru, energią. "Odśmiewam" z nim te jedenaście poważnych lat z Hanką. Okazało się, że pasujemy do siebie jako aktorzy. Czasem oboje mamy wrażenie, że to najlepsza konfiguracja, jaka mogła się zdarzyć. Z takim facetem jak Tomek ma się ochotę kumplować także prywatnie. To jeden z tych mężczyzn, którzy rozpoczęli nowy rozdział w moim nowym życiu. Tym razem - lżejszy i przyjemny.

Kiedy poznałaś swojego przyszłego męża, miałaś jasne wyobrażenie o tym, jaki mężczyzna Ci imponuje. Bartkowi nie było łatwo.

- Tak. Kiedy Bartek mnie spotkał, miałam już sporo doświadczeń, a przede wszystkim nie patrzyłam na mężczyzn przez pryzmat tego, ile im brakuje do ideału. Nie musiałam wychodzić za mąż po to, żeby facet uporządkował mi świat. Szukałam kogoś, kto mnie pokocha i kogo ja pokocham, nic innego nie było ważne. Wyobraź więc sobie, jak mocne musiało być to, co nas połączyło. Zauważ, że wszystko, co dzisiaj mówiłam o mężczyznach, w mniejszym lub większym stopniu jest pochodną mojej relacji z Bartkiem. To ona mnie ostatecznie ukształtowała. Mąż jest najważniejszy. Zaakceptował mnie ze wszystkim, bez wyjątku. Oprócz rzeczy ciekawych i miłych związanych ze mną, są i te mniej miłe - ingerencja mediów w naszą prywatność, ciągła presja ocen, komentarze, ataki. Ale on to udźwignął.

Nie ma czasami dosyć Twojego środowiska?

- Przeciwnie. Polubił moich kolegów, przyjaciół. Zresztą z wzajemnością. Bartek bawi się dobrze na naszych "branżowych" imprezach, nie czuje się obco. A ja staram się mu rewanżować, jeśli tylko mam czas, idę na wino z jego przyjaciółmi. Zależy mi, żeby wiedzieli: on ma fajną żonę. Bo ma! Chyba całkiem sympatyczną, z uporządkowanymi głową i podejściem do życia.

W serialu oswoiłaś bandę chłopaków. Myślisz, że w życiu też dałabyś już radę jako matka trzech synów?

- Bez problemu. Mam wprawę. intensywnekuj

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji