Sukces Tomaszewskiego
"Gra w zabijanego" należy do tego nurtu utworów Ionesco, w którym dominuje nie tyle charakterystyczna dla części jego dramaturgii brawura wyobraźni, niezwykłość formy i pewna irracjonalność skojarzeń, ile raczej celowo natrętna jednostajność tonacji, dążenie do oczyszczenia problematyki ze wszelkich zbędnych akcentów, zredukowania jej niejako do wymiarów elementarnych. Temat śmierci, po który sięga autor sztuki, to jedna z towarzyszących mu prawie nieodmiennie obsesji pisarskich. Przygotowana przez Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu polska prapremiera "Gry w zabijanego" zasługuje z całą pewnością na uwagę - przede wszystkim jako doświadczenie teatralne wybitnej rangi.
Najpierw warto jednak odnotować kilka refleksji na marginesie samego utworu. Ma on strukturę; dość swoistą, przypomina kształt średniowiecznego moralitetu. Jest to właściwie seria obrazów, scen, epizodów, których wspólną wykładnię stanowi sytuacja umierania ludzi w mieście, osaczonym przez dżumę.
Ionesco, podobnie jak Camus, wybiera ten właśnie punkt wyjścia, ten wyjątkowo drastyczny materiał obserwacyjny, w obu wypadkach zresztą spełniający rolę wyostrzonej metafory egzystencjalnej sytuacji ludzkiej. Punkty dojścia obu pisarzy są jednak zupełnie różne. O ile dla autora "Dżumy" konfrontacja człowieka ze stanem zagrożenia to równocześnie szansa aktywnego sprzeciwiania się złu, o tyle dla autora tej sztuki śmierć to jedyna żelazna reguła gry, wobec której każdy daremnie usiłuje znaleźć jakiś fortel, czy alibi.
Dlatego też w świecie Ionesco nie ma bohaterów, są tylko postacie w istocie kukiełkowe. Oczywiście można tego rodzaju założenia albo potraktować serio, albo przyjąć w kategoriach gry, w kategoriach głównie scenicznego efektu. Tomaszewski wybrał świadomie tę drugą możliwość. Sekret jego sukcesu we wrocławskim Teatrze Polskim polega m. in. na tym, że nie celebrował pesymistycznej filozofii utworu, nie szukał w dość manierycznym tekście pseudogłębi, ale uczynił z niego zabawę teatralną pełną inwencji i szlachetną w stylu.
Sztuka Ionesco jest partyturą o szczególnej skali trudności wymagającą od realizatora przede wszystkim doskonałego wyczucia owej dwuznacznej tonacji tragifarsy, zabawy graniczącej z makabreską, clownady podszytej tragizmem.
Spektakl Tomaszewskiego stanowi rzadki przykład połączenia wirtuozerii z wielką dyscypliną formalną. Wszystkie elementy inscenizacji - z jednej strony plastyczna (K. Wiśniak) i muzyczna (Z. Karnecki) konsekwentnie budują artystyczną urodę i rytm całości. Reżyser bezbłędnie rozłożył tu akcenty, znalazł dla wizji autorskiej własny oryginalny ekwiwalent sceniczny, przekładając to wszystko, co się w warstwie tekstu wydawało monotonne, na język ruchu świadomej stylizacji, nasycając to żywiołem teatralności.
Tomaszewski demonstruje w przedstawieniu niezwykłą intensywność i bogactwo ekspresji, swobodnie zmienia tonacje z satyrycznej na pastiszową, z burleskowej na dramatyczną, z jarmarcznej na liryczną. Sceny kameralne imponują w tej realizacji dojrzałym wycieniowanym aktorstwem, sceny zbiorowe, zwłaszcza te dwie, które zamykają pierwszą i drugą część spektaklu, są precyzyjnym w wykonawczej instrumentacji, błyskotliwym i czystym w kompozycji majstersztykiem inscenizatora.
Rolę aranżera kolejnych sytuacji spełnia w widowisku wszędobylska, roztańczona Śmierć w masce clowna, interpretowana sugestywnie przez Erwina Nowiaszka. Zresztą wszyscy aktorzy, poddani rygorom gry zespołowej, świetnie wywiązują się ze swych zadań.
Polska prapremiera "Gry w zabijanego" jest więc kolejnym sukcesem Henryka Tomaszewskiego na dramatycznej scenie, jest też, pełnym sukcesem wrocławskiego Teatru Polskiego.