Komedia o totalitarnych oszustach
"Skrzypce Rotszylda" w reż. Marka Weissa i "Gracze" w reż. Andrzeja Chyry w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
W roli reżysera Andrzej Chyra wypadł jak doświadczony profesjonalista.
Przygotowując "Graczy" [na zdjęciu] Dymitra Szostakowicza, postanowił przekazać zespołowi Opery Bałtyckiej w Gdańsku przede wszystkim swą aktorską wiedzę. Nie starał się epatować inscenizacyjnymi pomysłami, zadbał, by każdy wykonawca stworzył wyrazistą postać. I to był klucz do sukcesu.
"Gracze" są operą ze wszech miar nietypową, bez arii czy duetów, za to z precyzyjną akcją, opierająca się na dialogach. Ważne jest, by prowadzili je wiarygodni bohaterowie, a nie śpiewające marionetki. Szostakowicz sięgnął po tekst Gogola o temacie uniwersalnym. Postanowił stworzyć komedię kryminalną (jedyną chyba w historii opery), opowieść o karcianych oszustach, którzy usiłują się nawzajem przechytrzyć - coś między hollywoodzkim "Żądłem" a naszym "Wielkim Szu".
"Gracze" wymagają, by śledzić ich uważnie, bo sytuacje ciągle się zmieniają aż do zaskakującego - jak to w kryminale - rozwiązania. Sprawnie zrealizowani trzymają w napięciu. Tak jest w Gdańsku za sprawą reżysera, ale i całej obsady, wyłącznie męskiej (kolejny operowy ewenement).
Bardzo dobry jest przede wszystkim Jacek Laszczkowski jako Ichariew. Reżyser przemienił go w rosyjskiego włóczęgę, który ma wszakże w sobie coś ze starego hipisa. Ceni niezależność i wolność, ale dzień bez przekrętu uważa za stracony. Laszczkowski dodał świetną dyspozycję wokalną i tak powstała zupełnie nowa kreacja w dorobku tego tenora. W pewnym prowincjonalnym mieście Ichariew spotyka innych szulerów (zabawni Leszek Skrla, Paweł Konik i Aleksander Kunach). W przedstawieniu każda zresztą postać zapada w pamięć, nawet nieodgrywający roli w intrydze karczmarz Aleksiej (Daniel Borowski).
Szostakowicz zaczął pracę nad "Graczami" po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej, gdy nikt nie czekał na komedię. Gdy w Gdańsku jej bohaterowie niespodziewanie zakładają generalskie czapki, reżyser sugeruje, że może kompozytorowi chodziło o innych - totalitarnych - oszustów.
Ciekawym uzupełnieniem "Graczy" jest pokazywana razem z nimi nieznana jednoaktówka "Skrzypce Rotszylda" ucznia Szostakowicza, Benjamina Fleischmanna. Wyreżyserował ją Marek Weiss i choć tu z kolei mamy temat z Czechowa, dopasował go do świata ze spektaklu Chyry. W tym samym prowincjonalnym miasteczku oglądamy stolarza Jakowa (Piotr Nowacki) zajmującego się wyrobem trumien, który zastanawia się, czy można zrobić biznes na śmierci.
Fleischmann nie ukończył swej opery, w 1941 r. wyruszył na front i zginął. Rękopisem zajął się Szostakowicz, w tym celu odłożywszy "Graczy", do których nigdy już nie wrócił. Po latach ostateczny kształt tej operze nadał Krzysztof Meyer, ale w zaskakująco błyskotliwych pomysłach orkiestracyjnych "Skrzypiec Rotszylda" więcej jest z ducha Szostakowicza niż w samych "Graczach". Może także dlatego, że dla orkiestry Opery Bałtyckiej prowadzonej przez Michała Klauzę ta muzyka okazała się nie lada wyzwaniem. Teatr zwyciężył.