Artykuły

Teatr ludzkich historii we Współczesnym

- Nie wiem, czy jestem specjalistą od sztuk rosyjskich; jak jestem tu, to tęsknię. Szukam czegoś, co opisuje tamtejszą rzeczywistość, albo czegoś z tamtego świata, dzięki czemu mogę opisać naszą rzeczywistość - WOJCIECH URBAŃSKI prze premierą "Zabójcy" w Teatrze Współczesnym w Warszawie.

W sobotę w Teatrze Współczesnym premiera "Zabójcy" [na zdjęciu] Aleksandra Mołczanowa w reżyserii Wojciecha Urbańskiego.

Studiował aktorstwo w warszawskiej Akademii Teatralnej i reżyserię w Petersburskiej Państwowej Akademii Sztuki Teatralnej - stąd jego zainteresowanie dramatami rosyjskimi. W Teatrze Powszechnym przygotował dobrze przyjęte "Marzenie Nataszy" Jarosławy Pulinowicz. Iwan Wyrypajew zaprosił go do współpracy w moskiewskim Teatrze Praktika.

***

Rozmowa z Wojciechem Urbańskim, reżyserem

Izabela Szymańska: Po studiach aktorskich w Warszawie zacząłeś studiować reżyserię w Petersburgu. Dlaczego tam?

Wojciech Urbański: Byłem na półrocznym stypendium aktorskim w Petersburgu razem z moim kolegą ze studiów Pawłem Paprockim. Trzy miesiące zajęło nam nauczenie się języka, odnalezienie w nowej rzeczywistości. Zostały tylko trzy na naukę. A że bardzo nam się spodobało i wcześniej myślałem o reżyserii, to postanowiłem wrócić.

Na czym polegają różnice w uczeniu teatru u nas i w Rosji?

- Edukacja oparta jest na systemie mistrzowskim. Mistrz, moim był Wieniamin Filsztyński, tworzy pracownię, a w niej pięcioletni program dla studentów: aktorów i reżyserów. Dobiera pedagogów, którzy z nim uczą, są równie wysokiej klasy; u nas był to m.in. Walery Galendijew, który jest zastępcą Lwa Dodina w Teatrze Małym. To ma swoje plusy i minusy. Mistrzów jest dwudziestu kilku, do 15 z nich nie chciałbym trafić - pod tym względem dobry jest system w Warszawie, pół roku nie jestem zadowolony z zajęć, a potem mogę spotkać kogoś, z kim mi po drodze. Ale jak studiujesz u dobrego profesora, to różnica w edukacji jest ogromna.

Dlaczego?

- Przede wszystkim masz ciągłość programu, jest on przemyślany. Podstawą jest pierwszy rok - na nim uczysz się pojęć, kryteriów, dostajesz narzędzia, którymi posługujesz się do końca studiów i w pracy w teatrze. Z osobami z mojego roku i starszymi, którzy przeszli przez ten system, jesteśmy trochę jak sekta, rozumiemy się momentalnie, dzięki temu sprawniej się pracuje.

Mistrzowie zazwyczaj nie są aktorami, tylko reżyserami, więc pokazują logikę myślenia, a nie chwyty, które młody aktor ma powtórzyć na scenie.

Metoda Stanisławskiego tam żyje: jest zmieniana, u nas robione są podobne ćwiczenia, ale mam wrażenie, że nie wiemy, po co je wykonujemy. Może nauczyciele naszych nauczycieli wiedzieli, bo zetknęli się z twórcami tej metody - my już nie.

Poza klasycznym Stanisławskim, czyli budowaniem ról przez siebie, swoje doświadczenia, mieliśmy przedmiot "Obserwacje" - chodziliśmy na miasto i przynosiliśmy nagranych na wideo, sfotografowanych ludzi. A później ogrywało się ich i porównywało z oryginałem. To był fantastyczny oddech od tego ciągłego wałkowania siebie. Przydawał się w spektaklach, bo aktorzy tworzyli postaci oparte na konkretnym człowieku, z jego cechami, nawykami, dzięki temu na scenie pokazywali prawdę życia.

Naukę kończą spektakle dyplomowe?

- Tak, ale robi się je już od drugiego roku, a nie jak u nas na czwartym przez trzy miesiące. W Petersburgu cały tok nauczania jest im podporządkowany. Jeśli zajęcia pomagały w tworzeniu przedstawienia, to zostawały, jeśli nie - rezygnowano z nich.

W Warszawie po pierwszym roku jest selekcja, wyrzuca się tych studentów, którzy nie rokują, tam nie. Dostałem zastrzyk wiary w siebie, nawet na wyrost, i od razu zacząłem być dużo lepszym aktorem. Łatwiej jest starać się nie zawieść kogoś, kto mówi: "wierzę w ciebie", niż ciągle udowadniać, że się do czegoś nadajesz.

I to słowo "twórczość" - w Warszawie było zakazane, profesorowie mówili, że tworzy się czasami. W Petersburgu było używane ciągle: albo się tworzy, albo to nie ma sensu.

Wyjątkowe podejście.

- Filsztyński stara się przygotować aktorów do teatru marzeń. On mówi: może w przyszłości tak nie będzie, ale starajcie się zachować w pracy siebie. To daje ogromną motywację. Mój rok założył Teatr Etiud, za grosze grają na różnych scenach, po nocach zdejmują reflektory, dekoracje, sami je wożą. Wystawili "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej, są bardzo cenieni.

Pierwszy boom na dramaturgię rosyjską mieliśmy w 2004 roku, na scenach pojawiły się sztuki Griszkowca, Kolady, Wyrypajewa. Ty reżyserujesz teksty twórców młodszych. Co cię interesuje w ich pisarstwie?

- Ludzie. W Rosji jest inny widz, bardzo empatyczny. Najpierw chce poznać historię bohaterów, a potem zwraca uwagę na formę sztuki. Ciekawy jest nurt, który wywodzi się z Teatru Dok - dokumentalne teksty mają braki, ale interesuje mnie, w którą stronę się rozwiną, może bardziej poetycką, jak teksty Iwana Wyrypajewa?

Wielu rosyjskich pisarzy jest zafascynowanych polskim teatrem, tym, co robi np. Dorota Masłowska. Oni wszystko opisują na serio, trudno im znaleźć dystans do siebie, a chcą ironii, autoironii. Nie wiem, czy jestem specjalistą od sztuk rosyjskich; jak jestem tu, to tęsknię. Szukam czegoś, co opisuje tamtejszą rzeczywistość, albo czegoś z tamtego świata, dzięki czemu mogę opisać naszą rzeczywistość.

Na kolejny spektakl wybrałeś "Zabójcę" Aleksandra Mołczanowa.

- Tekst skojarzył mi się z kinem drogi. Fabuła jest prosta, ale widz kibicuje bohaterom: jak postąpią, czy zabiją czy nie, czy się spotkają. Ta sztuka działa na wielu poziomach: są w niej odniesienia do Raskolnikowa i Soni, tematu Boga, brania odpowiedzialności za swoje decyzje, potrzeb naszego pokolenia. Autor mówi o najprostszych marzeniach, np. pragnieniu miłości, czymś, do czego dziś wstyd się przyznać. Dopiero wydarzenie na tyle silne jak śmierć uzmysławia, że to jest sensem życia.

Tekst ma też ciekawą formę, jest wiele możliwości, jak opowiedzieć tę historię: czy wszystko ma być mówione do widza czy do siebie, czy ma być zachowana jakaś konsekwencja?

Będziesz jeszcze aktorem?

- Jeśli musiałbym wybrać, to byłbym reżyserem, ale lubię grać i zdarza się, że dostaję takie propozycje: ostatnio u Wojtka Smarzowskiego epizod w "Drogówce" i jego ekranizacji "Pod mocnym aniołem". To jest superpraca, inny rodzaj odpowiedzialności, można myśleć tylko o swojej roli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji