Artykuły

Siedem krótkich blasków

I Letni Festiwal Małych Form Teatralnych Teatru Bagatela w Krakowie ocenia Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Siedem razy z rzędu teatralne rekolekcje samotności zaczynały się o tej godzinie tajemnej, gdy słońca już prawie nie ma, a skwar jeszcze trwa. Od niedzieli do soboty o 19.30 w teatrze Bagatela ktoś samotny nagle stawał naprzeciw widowni i snuł swą opowieść.

Zmierzch w zmierzch na scenie przy ul. Sarego 7 znów - jak dwa tysiące, a może i pięć tysięcy lat temu - najważniejsze było to pojedyncze ciało w chwilowym blasku, ten ktoś drżący, śpiewający, mówiący i na powrót cichnący. Siedem razy powtórzył się pierwotny gest teatru. Siedem razy wróciły słowa Tadeusza Kantora.

W manifeście "Teatr Śmierci" pisał o cudzie aktorstwa. "Spróbujemy uzmysłowić sobie tę fascynującą sytuację: NAPRZECIW tych, co zostali po tej stronie, stanął CZŁOWIEK ŁUDZĄCO PODOBNY do nich, a mimo to (przez jakąś tajemniczą i genialną "operację") nieskończenie ODLEGŁY, wstrząsająco OBCY, jak UMARŁY, odcięty PRZEGRODĄ niewidzialną - a niemniej straszliwą i niewyobrażalną, której sens prawdziwy i GROZA jawi się nam jedynie we ŚNIE. Jak w oślepiającym świetle błyskawicy ujrzeli nagle jaskrawy, tragicznie cyrkowy OBRAZ CZŁOWIEKA, jakby zobaczyli go PO RAZ PIERWSZY, jakby ujrzeli SIEBIE SAMYCH".

Tak Kantor mówił trzydzieści lat temu, po czym kończył prośbą skreśloną wyłącznie wielkimi literami. "NALEŻY PRZYWRÓCIĆ PIERWOTNĄ SIŁĘ WSTRZĄSU TEGO MOMENTU, GDY NAPRZECIW CZŁOWIEKA (WIDZA) STANĄŁ PO RAZ PIERWSZY CZŁOWIEK (AKTOR), ŁUDZĄCO PODOBNY DO NAS, A RÓWNOCZEŚNIE NIESKOŃCZENIE OBCY, POZA BARIERĄ NIE DO PRZEBYCIA". Tak, należy.

Bagatela zrobiła festiwal monodramów. Siedem zmierzchów z rzędu powtórzyła pierwotny gest teatru, kiedy to ktoś pojedynczy sam siebie wyłuskuje z milczenia i ciemności, przez godzinę snuje swą opowieść w blasku - i na powrót wsuwa się w milczenie i ciemność. Był? Nie było go? Zostaje niepewność. I drżenie, dygot skóry. Dziwne, lecz właśnie ta staroć, ta odwieczność była... świeża. Świeża świeżością początków haniebnie zapoznanych.

Rozejrzyjcie się. Czy nie jest tak, że w coraz intensywniejszych inscenizacyjnych zgiełkach, w coraz bombastyczniejszym kontredansie migotliwych świateł papuzio kolorowych, w coraz mocarniejszym ryku maszynerii scenicznych i konceptów intelektualnych - niknie cud skóry, cud cichego spotkania na wyciągnięcie ręki, na wyciągnięcie lęku, na niewielki lot kropli potu, lot między nami, którzy zostaliśmy po tej stronie, a tym samotnym, który nie wiadomo z jak daleka przybywa i nie wiadomo jak intensywnie przepadnie za moment w dalach równie niepojętych? Tak, niestety, jest - w narastających zgiełkach niknie cud bliskości skóry samotnej. Teatr traci odwieczną intymność. Coraz dalej od człowieka do człowieka. Halo, czy w tych pustkach przepastnych ktoś jeszcze jest? Coraz częściej nie ma tam nikogo i niczego prócz barwnego odpustu.

Przypomnienie starej potęgi teatralnego spotkania intymnego - oto festiwalu Bagateli walor dziś nie do przecenienia. I gdybym miał walor ten uszczegółowić frazą wyjętą z któregoś z monodramów, wybrałbym tę oto sensualność z przepysznej scenicznej godziny Aliny Czyżewskiej [na zdjęciu], mówiącej "Dziewictwo" Witolda Gombrowicza. "Powietrze było pieściwe, palące, nastąpiło milczenie w przyrodzie, jedno z tych drżących, wonnych zapamiętań...".

Powtórzę - siedem było zapamiętań, porównywalnie pieściwych, porównywalnie palących, porównywalnie intensywnych. I każde rozpięte na tej samej odwiecznej kanwie bliskiego spotkania. W poniedziałek "Zapiski oficera Armii Czerwonej" Sergiusza Piaseckiego w wykonaniu Piotra Cyrwusa. We wtorek tejże Czyżewskiej "Czterdzieści dziewięć" - monodram na motywach "Życia seksualnego Catherine M." Catherine Millet i "Anatomii sztuki" Kazimierza Malewicza. W środę "Dziewictwo". W czwartek śpiewany monodram Sebastiana Pawlaka "Wieje". W piątek doskonała godzina Marka Sitarskiego w "Jak zjadłem psa" Jewgienija Griszkowca. A do tego dwa recitale - Agaty Ślazyk i Iwony Konieczkowskiej. To wszystko. Siedem razy oko w oko z kimś drugim. Siedem razy skóra w skórę z cudzą wściekłością. Siedem razy pot w pot z czyimś nieusuwalnym lękiem.

I tak od niedzieli do soboty. A wczoraj kamienna pewność, że czas najwyższy pomaleńku odgruzowywać stare prawdy sceniczne. Bo ja wiem, co by tu konkretnie uczynić trzeba? Może zwyczajnie organizować inne rekolekcje? Festiwal Porządnie Uszytych Kostiumów? Festiwal Ludzkiej Muzyki Scenicznej? Festiwal Prawidłowej Dykcji Oraz Impostacji? Festiwal Mówienia Tekstów Klasycznych Z Pamięci I Ze Zrozumieniem? Festiwal Niepokazywania Widzowi Swej Gołej Dupy? Festiwal Granitowego Milczenia O Wojnie W Iraku I Plamie Jedwabnego? Słowem, może już czas kolejny raz nauczyć się chodzić, mówić i słuchać? Chyba czas. A poza tym - tak mało potrzeba.

Bagatela dała tydzień prostych rekolekcji samotności. Uwierzcie - nic wielkiego. Ot, tydzień dobrej bliskości, tydzień zmierzchów spokojnie jasnych. Siedem teatralnych godzin na dziwnej krawędzi, gdy słońca już prawie nie ma, skwar wciąż jeszcze tkwi w nieruchomym powietrzu i nagle naprzeciw nas staje w krótkim blasku człowiek podobny do nas, a równocześnie nieskończenie obcy, poza barierą nie do przebycia, choć przecież na wyciągnięcie ręki. Czy to naprawdę aż tak dużo, że prawie nikomu się nie chce?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji