Stare kobiety wysiadują
"Niczego się nie boję, bo mam 82 lata, więc powiem: tak, to prawda, że w styczniu 1945 roku z moją siostrą stryjeczną (...), wiedząc, że do Krakowa wkraczają nie Amerykanie tylko Rosjanie postanowiłyśmy, że noga nasza nie postoi na zdobytej przez nich ziemi, że nigdy nie będziemy oglądać nowego ustroju i dokąd on będzie trwać nie wyjdziemy poza obręb mieszkania"... - tak rozpoczyna się reportaż Krzysztofa Kąkolewskiego "Niedługa i nieciekawa historia dwóch staruszek", który stał się bodźcem dla Krzysztofa Walczaka do napisania sztuki "Sowy". Zapożyczenie kończy się właściwie na przytoczonym tu cytacie, gdyż rozwinięcie tematu w dramacie jest już zupełnie oryginalne i różni się zasadniczo od reportażu. Oba utwory mają zresztą różny charakter, inaczej są tu rozłożone akcenty, co uwarunkowane jest już chociażby odmiennymi wymaganiami obu gatunków literackich.
Ta kameralna sztuka, napisana przed kilkunastoma laty (i chyba nigdzie nie drukowana?), dopiero teraz doczekała się prapremiery. Na małej scenie wystawił ją elbląski Teatr Dramatyczny, a wyreżyserował Zbigniew Samogranicki. On też wraz z zespołem opracował scenografię oraz oprawę dźwiękową. "Sowy" to dramat na trzy głosy kobiece (służąca i inkasent stanowią jedynie epizody). W elbląskim przedstawieniu w tercecie tym występują: Ludmiła Legut (Felicja), Marta Sobolewska (Kazia) i Marta Grey (Bolcia). To głównie dzięki grze tych trzech aktorek (poza Ludmiłą Legut nadzwyczaj rzadko - czy bodajże wcale? - wykorzystywanych w przedsięwzięciach teatru w ciągu ostatnich lat) zawdzięczamy ten głęboki, przejmujący spektakl.
Kiedy widzowie wchodzą do przyciemnionej sali (nie ma tu podziału na dwupoziomową scenę i widownię), aktorki już się w niej znajdują. Są bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki. Ten niemalże dotykalny kontakt aktora z widzem trwać będzie przez całe przedstawienie. Znajdujemy się w niewielkim pokoju, o szczelnie zasłoniętych kotarami oknach, w starej zapewne kamienicy, w którym widać jeszcze czasy minionej, przedwojennej zamożności: kredens-antyk, duży stojący szafkowy zegar, ozdobny żyrandol, zwisający z sufitu. Ale są to już tylko ślady, tak jak koronkowy czarny "przodzik" (zapewne od eleganckiej niegdyś sukni) noszony przez Felicję na podniszczonym sweterku, jak cenne pierścionki na rękach kobiet, kontrastujące z ich bardzo skromnym, by nie powiedzieć - biednym, odzieniem. Wnętrze pokoju, wygląd kobiet - wszystko to tchnie schludnym ubóstwem. Ubóstwem, jak się później okaże, stojącym na skraju nędzy. Gdyż w końcu zabraknie opału, odcięty zostanie prąd, zaś z pożywienia zostanie tylko wyschnięta skóra od słoniny i woda, i... cała masa gumy do żucia - atrakcja pączek UNRRY.
W tym dobrowolnym więzieniu, dla zabicia czasu - a tylko tego jest tu przeogromne bogactwo - kobiety grają w karty. W: tej grze, stanowiącej pierwsze sceny przedstawienia, od: razu poznajemy ich usposobienia, charakter stosunków jakie je łączą. Hazard zwalnia bowiem hamulce emocje biorą górę. To uwertura, wprowadzająca nas w koszmarny świat, stworzony sobie przez trzy stare kobiety. Świat urojeń, mrzonek o powrocie chłopców z lasu, świat, w którym jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym są komunikaty, nadawane przez radio Londyn (a i to do czas, póki jest prąd). Świat, w którym relikwią jest szabla ułańska, a świętym obrazem - landszaft z żołnierzem na białym, zranionym koniu, na wrzosowiskach, wśród pożogi 39 roku.
Ale przecież już wkrótce orientujemy się, iż powód dobrowolnego zamknięcia się staruszek, przestaje powoli być ważny. Wszystkie one pod dają się szaleńczemu światu własnych urojeń (Jedynie Bolcia wyrwie się z niego), niebezpieczna gra wciąga je coraz głębiej.
Przywódcą - tyranem jest Felicja, starsza z sióstr. Zacięta, despotyczna, bezwzględna. To ona właśnie zmusza pozostałe kobiety do trwania w oporze. Z wielkopańskimi manierami, traktująca młodszą siostrę Kozię, jak służącą, rojącą o minionej świetności na podolskim majątku, gdzie mogła zostać "jenerałową". I podsycająca swą głęboko utajoną w sercu nienawiść do Kazi, którą z pół wieku temu, przyłapała w intymnej scenie z własnym mężem. Ona nie przebaczy nigdy, grać będzie z premedytacją rolę despoty, którego upaja sprawowanie władzy i przemocy. Felicja nawet własną śmierć wygra przeciwko maltretowanej siostrze.
Kazia (moim zdaniem jest to najbardziej drobiazgowo opracowana z trzech ról) jest jakby nieprzytomna trochę, nieobecna, pokorna, ale jakaś wewnętrznie niezależna. Posiada bowiem - na swoją zgubę - wielką wyobraźnię, którą umiejętnie podsyca Felicja, malując przed starą panną obraz przemyślnych tortur, jakim poddadzą ją zapewne barbarzyńcy-komuniści. W przeciwieństwie do wyprostowanej, dumnej Felicji Kazia jest skurczona w sobie, o kaczym: chodzie, z półprzymkniętymi stale powiekami. Kazia chciałaby wyjść na zewnątrz, ale się boi - nie świata, tylko siostry. Kiedy jednak będzie już mogła opuścić swoje więzienie, pozostanie na posterunku, przejmując rolę Felicji. To będzie jej zemsta.
I Bolcia - sąsiadka. O smutnych, współczujących oczach, rozumiejąca chyba tę szaloną grę dwóch sióstr, zabawę w kata i ofiarę. Tylko ona wyrwie się z tego piekła kobiet, powróci do życia.
Dla Kazi nie ma bowiem już ratunku, mimo iż Felicja umrze. Gra była zbyt niebezpieczna, zmiany w psychice są nieodwracalne (nieodparcie kojarzy się z tym przedstawieniem film "Trzy kobiety" Altmana). Kiedy po raz pierwszy od wielu lat Kazia otworzy okno, zamiast upragnionego świata, widzi mur. Ten mur, który wyrósł za oknem, odgradzając ją od życia, poza zwykłym - realistycznym wymiarem (mógł przecież powstać dom tuż obok) niesie ze sobą znaczenie głębsze, uniwersalne.