Molier z seksem
Ułożony przed trzema laty przez Konstantego Puzynę katalog teatralnych chwytów inscenizacyjnych robi na naszych scenach zawrotną karierę. Reżyserzy potraktowali poważnie ten spis pomysłów i korzystają zeń ile się da. Jerzy Wróblewski wziął ich do Moliera od razu kilka, licząc zapewne na większy efekt. Wyszedł też z popularnego skądinąd założenia, że klasyki nie można grać normalnie, że komedia pokazana jako zwykła komedia nikogo nie jest w stanie rozbawić. Dlaczego? Bóg i... reżyser raczy wiedzieć.
Jako chwyt naczelny Wróblewski wybrał z katalogu Puzyny nr 15 - parodię. W jednoaktówce "Improwizacja w Wersalu'' zastosował ją nawet udatnie, podśmiewając się z dwóch wrocławskich teatrów - Pantomimy i Laboratorium. Parodystyczne zabawy w "Chorym z urojenia" nie prowadzą do niczego. Każda niemal scena, każda rola jest prowadzona w innej konwencji, w sumie daje to obraz nie tyle śmieszny, co żałosny. Ponadto uwadze widza, zajętego śledzeniem ruchliwych działań scenicznych (często zupełnie nie-umotywowanych) umyka tekst, źródło autentycznego komizmu.
Chwyt naczelny wsparł reżyser paru innymi pomysłami. Zastosował także na przykład nr 10 to znaczy sex. Pani Kamas wymyślono scenę łazienkową. Niby powód był. Pani Kamas jest dziewczyną ładną i zgrabną i w kąpielowym ręczniku z odsłoniętą jedną piersią prezentuje się znakomicie. Tylko, że z Molierem ma to niewiele wspólnego. Za to jest szalenie współczesne i modne w teatrze.
Główną bohaterką wczorajszego wieczoru była, moim zdaniem, Iga Mayr jako pokojówka. Grała naturalnie, nie przeszarżowując, autentycznie bawiąc się tym, co robi. Ferdynand Matysik (rola tytułowa) był śmieszny. Przekonywająco tupał nogami i udawał, że musi wyjść na stronę. Najśmieszniej wyglądał w finałowej scenie kreowania go na doktora medycyny. Ten finał zresztą należy do nielicznej grupy udanych reżyserskich pomysłów.
Wracając do aktorskich laurek, to należą się one także Irenie Remiszewskiej, Januszowi Peszkowi, Bogusławowi Danielewskiemu i Cezaremu Kussykowi. Znaczący epizod zagrała w jednoaktówce Irena Szymkiewicz.
Kostiumy i dekoracje były podobnie jak inscenizacyjne chwyty, każdy z innej parafii, choć trzeba przyznać, że kobiety prezentowały się w swoich sukniach efektownie.
Na koniec jeszcze jedna ogólniejsza uwaga. Dopiero w domu, przy czytaniu Moliera, dotarło do mnie, że "Chory z urojenia" to sztuka przeciwko lekarzom, autentycznie śmieszna, mimo że napisana przed trzystu laty. Szkoda, że nie dotarło to wcześniej do reżysera.