Chory z urojenia czyli bądź Ludwikiem XIV
Widzu, jesteś Ludwikiem XIV! Nie, recenzentowi - aczkolwiek zaraził się śmiechem, przeżywszy przedstawienie "Chorego z urojenia" - nic się nie uroiło. Po prostu: na dictum reżysera nie ma rady.
Ale po kolei.
Gdy Molier pisał "Chorego z urojenia", był poważnie chory. W dniu czwartego przedstawienia tej sztuki, w której grał tytułową postać Argana, zniesiono go konającego ze sceny. Rzuca to pewien cień na tę komedię. Jeżeli jeszcze wziąć pod uwagę, że w najlepszych swoich utworach - "Skąpcu", "Mizantropie", "Don Juanie" stworzył Molier metafory różnych przejawów ludzkiej egzystencji, że w komediach otarł się o tragiczność, to jasnym się stanie, dlaczego Boy-Żeleński, pisarz przecież daleki od mitologizowania, nazwał "Chorego z urojenia" "prawdziwą komedią śmierci", w której "chory jest chorym z urojenia jedynie dlatego, aby nas nie osmucać zbytnio i utrzymać utwór w ramach komedii" (T. Boy-Żeleński w: "Polska krytyka literacka 1919-1939", Warszawa 1966). Wszystko to prawda. Ale dzisiaj, gdy do "osmucania" służy Beckett, a satyry na lekarzy wychodzą spod piór publicystów nie lubiących się narażać, do czego może służyć "Chory z urojenia"? Reżyser wrocławskiej realizacji odpowiada jednoznacznie: do tego, abyś poczuł się, Widzu, Ludwikiem XIV, abyś bawił się w ten jeden wieczór.
Zatem - tym razem - lepiej nie zaglądać do programu teatralnego i nie przypominać sobie tych smutnych faktów, które wynotowałem powyżej. Na scenie Molier żyje, właśnie prowadzi próbę swojego zespołu występującego w Wersalu.
Jerzy Wróblewski, nim odważył się unieważnić lata dzielące powstanie "Improwizacji w Wersalu" (1663 t.) od napisania "Chorego z urojenia" (1673 r.), nim zdecydował się z tych dwóch sztuk Moliera przyrządzić jedno widowisko, musiał wcześniej odpowiedzieć na pytanie, co zrobić z międzyaktami występującymi w drugiej z tych komedii. Bo wbrew pozorom nie jest to pytanie "detaliczne", ale pytanie o interpretację "Chorego z urojenia". Międzyakty, dwa prologi (jeden polecający królowi "Chorego z urojenia", drugi wyszydzający lekarzy) oraz ekloga z towarzyszeniem muzyki i tańca związane są ściśle z charakterem przedstawień, które serwował Molier swojej publiczności. Rozbijały one teatralną iluzję, stwarzały namiastkę tego, co dziś nazywamy teatrem w teatrze. Były skonwencjonalizowaną, doraźną formą wypowiedzi, dlatego ich dowcip szybciej zwietrzał. Co zrobić jednak, aby skreślając je nie skreślić tego, co sobą wnosiły, teatru w teatrze, a nawet - wkupując się w łaski panującej mody - owo poczucie teatralności wzmocnić? Wróblewski zdecydował się międzyakty zastąpić jednoaktówką "Improwizacja w Wersalu" a prolog przenieść do broszury programu teatralnego.
Tym sposobem przedstawienie "Chorego z urojenia" staje się teatrem w teatrze w całym tego słowa znaczeniu.
Trzy razy przygasają światła - przy podniesionej kurtynie - zanim zacznie się ten spektakl-próba. Molier (gra go Ferdynand Matysik) zwołuje swoich ludzi. Ci awanturują się - przedstawienie nie jest jeszcze przygotowane, a za chwilę nadejdzie król. Scena ukazuje "nie upozowaną" teatralną maszynerię. Toczy się dialog "Improwizacji w Wersalu", charakteryzujący trupę "tapicera Jego Królewskiej Mości". W naprędce zaimprowizowanych etiudach, odgrywanych jak gdyby dla rozgrzewki, zespół Moliera parodiuje swoich rywali w teatralnym rzemiośle (Pantomimę i teatr Grotowskiego!). Wścibscy ludzie z "towarzystwa" indagują z widowni pana Moliera. W tym czasie wnoszone są dekoracje. Molier przedzierzga się w Argana.
I teraz zabawa w teatr rozkręca się na dobre. Powstaje kolejne piętro udawania: zespół Teatru Polskiego udaje, że gra trupę Moliera, która gra "Chorego z urojenia". Ta sytuacja usprawiedliwia jaskrawość użytych środków wyrazu, umożliwia Matysikowi wchodzenie i wychodzenie z roli co zawsze jest okazją do budowania komediowych spięć, dopuszcza wystąpienie postaci rodem z komedii dell'arte (Bogusław Danielewski jako pan Biegunka, lekarz). Styl gry odtwórcy roli tytułowej uwyraźnia się dzięki temu, że Iga Mayr, jako pokojówka Antosia najczęściej obok Argana przebywająca na scenie jak gdyby na drugi głos przekłada kanon roli wypracowany przez Matysika.
Z tą koncepcją prowadzenia postaci współbrzmi gra, jaką przed ojcem prowadzą Aniela (Ewa Kamas) i Kleant (Janusz Peszek) w scenie zaprojektowanej teatralnie przez samego Moliera (akt II, scena czwarta i piąta). Ale wyznania czynione Antosi przez Anielę wydawały się nazbyt sentymentalne, toteż dla rozbicia tego wrażenia reżyser umieścił Anielę w wannie. Akt ablucji, zderzony z wypowiadanym na głos marzeniem o ukochanym, uwypukla - w kruchej urodzie Ewy Kamas - cielesność. To pierwsze wrażenie pozostając w pamięci widza, stanowi potem kontrapunkt dla sentymentalnych umizgów Anieli i Kleanta. Konwencję teatru w teatrze podkreśla zabudowa sceny, uzupełniona kolejnymi elementami podczas pierwszej części spektaklu. Do końca pozostanie wyraźnie widoczna biało-szara materia zamykająca scenę od tyłu i z boków, owo tło uwypuklające elementy scenograficzne, uwidoczniające, że są one wstawione w pudło sceny. Do końca szybkie tempo akcji bawi widownię. Z rozpędu bawi ją również zawiśnięcie Argana na sznurach nad sceną (po ceremonii wręczenia mu dyplomu lekarskiego) choć to już nie jest "Chory z urojenia". Coś się reżyserowi z cudzych spektakli niepotrzebnie przypomniało.
P°st scriptum: A swoją drogą, czy Jerzy Wróblewski nie skorzystał przypadkiem z tych rad, których Antosia - jako niby lekarz wędrowny - udzielała Argonowi i nie wyłupił sobie prawego oka, aby lepiej widzieć lewym?