Artykuły

Teatr: "Damy i Huzary"

Pierwsze przedstawienie tej komedii odbyło się ponad 160 lat temu. Mamy sentyment do rocznic, nawet gdy nie są "okrągłe". A tu - Fredro! Godzimy się obchodzić i 161 rocznicę, byle mieć go częściej i w jeszcze większym wyborze na scenach.

Teraz mamy w Warszawie "Damy i hiaary". Kiedyś, za czasów Boya-Żeleńskiego, a takie po wojnie jeszcze, rozprawiano o tej komedii w szerokich kontekstach realizmu, dokumentacji obyczaju, umiłowania barw pułkowych i etosu żołnierskiego. Dziś są to już tematy przebrzmiałe, dziwimy się nawet, że można było kiedykolwiek aż tak serio traktować o tej pięknej zabawce. Bierzemy rzecz zwyczajnie i po prostu - jako literaturę sceniczną, w której nie preteksty, tylko wykonanie jest ważne. "Damy i huzary" - to rzeczywistość sceniczna całkowicie fikcyjna, za to dobrze uporządkowana dramaturgicznie i jakże zabawna! Jest to przecież prawie farsa i trzeba popatrzeć na publiczność w Teatrze Polskim - która nawet w mroźne wieczory przychodzi tłumnie - aby przekonać się, że to prawda: widownia tylko czeka na okazję do śmiechu.

Zadziwił mnie jednak reżyser, Andrzej Łapicki. On jeden trochę jest z tej publiczności niezadowolony, ma jej jakby za złe, że za wiele chce się śmiać. A może - mylę się? Może to nieprawda, że reżyser nie lubi zabawy czystej, że tylko tak to wyszło - niechcący?

W każdym razie te "Damy i huzary" podniesione zostały w teatrze niemal do rangi komedii wysokiej, również scena, jej urządzenie, wymiar, dekoracja, kostiumy, ruch - wszystko ma klasę podwyższoną, prawie jak w Comédie Française, gdy grają Marivaux. To źle? Nie, skądże. Tylko, że "Damy i huzary", jak mało która komedia Fredry, to rzeczywiście prawie farsa - i w związku z tym przyjdzie mi widać jeszcze poczekać na takie bardziej szalone, niepohamowane, farsowe przedstawienie.

Teraz natomiast jesteśmy w teatrze na "Damach i huzarach" prawie wykwintnych, które kończą się nawet ślicznie ułożonym, wzniosłym mazurem, śmiejmy się tyle, ile wypada (co nie znaczy, że mało) i cieszymy z tego jeszcze jednego spotkania z Fredrą. Pośród aktorów najbliższy mego ideału jest Jan Matyjaszkiewicz w roli Rotmistrza, ale muszę też wyrazić osobno zadowolenie z faktu, że Andrzej Szczepkowski może nareszcie zagrać księdza, bo mu to jakoś specjalnie uchodzi, że znowu widzę na scenie wspaniała Annę Seniuk, że dawno nie widziana Kalina Jędrusik wspaniale gra scenę zalotów z rotmistrzem Matyjaszkiewiczem. Zresztą, wszyscy są dobrzy - a najlepsza jest scenografka Łucja Kossakowska, która przeniosła nas na wyżyny Comédie Française. Tyle, że tam mówi się nieco staranniej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji