Z Zemstą weselej
"Bardzo proszę ... mocium panie...
Mocium panie... "me wezwanie"...
Mocium panie... "Wziąć w sposobie"...
Oczywiście: Cześnik dyktuje list Dyndalskiemu. Dobrze wiemy, co z tego wyniknie.
A jednak nigdy nie możemy być pewni, idąc na "Zemstę", czy Raptusiewicz i Milczek się pogodzą, to znaczy - czy spektakl przekona.
Wierzyć się nie chce, ale "Zemsta" Aleksandra Hr. Fredry pojawiła się dopiero po raz drugi na deskach warszawskiego Teatru Polskiego w czerwcu tego roku, a od poprzedniej premiery upłynęły 64 lata (!). To oczywiście nie znaczy, aby jedna z najwspanialszych komedii polskich należała do dramatów pod względem ilości wystawień pokrzywdzonych. W Polsce Ludowej wystawiano sztuki Fredy około sześciuset razy, a "Zemsta" znalazła się na liście premier w 90. wypadkach. Jest to więc suma pokaźna, choć dziw bierze, że od "Zemsty" stronił właśnie Teatr Polski. Dobrze więc się stało, że Kazimierz Dejmek nadrabia tę zaległość.
Jak przypomina w teatralnym programie prof. Henryk Szletyński, właściwie już u progu, naszego wieku rozgorzała dyskusja nad obumieraniem "stylu fredrowskiego" i niedostatecznym wykorzystaniem spuścizny Fredry w polskim teatrze. Spierano się więc o staroświeckość i nowoczesność starego Mistrza, zarzucano teatrowi, że Fredrę wystawia chyłkiem dla podreperowania kasy, ale jakby ze wstydem, że ima się tak zwietrzałego materiału. Spory trwały, Fredrę wystawiano niekiedy z powodzeniem, a pytanie: czy można sobie wyobrazić kształcenie aktorów i wychowanie widowni bez kanonu fredrowskiego, powtarzało się jak retoryczny refren.
Niezależnie od sporów - aktorów Fredro zawsze pociągał, a dziesiątki stworzonych przez niego postaci na czele z Cześnikiem, Rejentem, Papkinem i Dyndalskim obrosło legendą kreacji najwybitniejszych artystów sceny dziesięciu już pokoleń. Intrygę "Zemsty" można opowiedzieć w trzech zdaniach, dodając złośliwie, że i Szekspir w "Romeo i Julii", a także Zabłocki w "Sarmatyzmie" schemat dla tej intrygi dostarczyli. Intencje moralno-dydaktyczne opowiastki o zawiści i zgodzie widoczne są gołym okiem. Prawie każda z postaci i sytuacji coś zawdzięcza albo Szekspirowi, albo Molierowi, albo komedii sowizdrzalskiej, albo dell`arte. A jednak "Zemsta" nie jest zręczną kompilacją. Oddycha własnym powietrzem, ujawnia koloryt lokalny rozkładu szlachetczyzny, wabi pięknym, celowo archaizowanym wierszem, tryska humorem, a przede wszystkim zderza charaktery. To właśnie kusi aktorów.
Świadczy o tym obsada w Polskim: Bogdan Baer, Tadeusz Bartosik, Tadeusz Łomnicki (jako Papkin!), Ignacy Machowski, Anna Seniuk. Sam zestaw nazwisk zapowiada pyszną zabawę. Być może jednak nastąpiło nadmierne zderzenie indywidualności, bo spektakl zazębia się z trudem i powoli nabiera tempa. Dopiero w czwartym akcie następuje pełna rekompensata głównie za sprawą znakomicie poprowadzonej sceny dyktowania listu. Nieledwie farsowa tępota Dyndalskiego (Baer) wraz z porywczością Cześnika (Bartosik) i cierpieniem "otrutego" Papkina (Łomnicki) budzi żywiołowe reakcje widowni.
Spektakl Dejmka stanowi próbę powołania do życia na nowo "stylu fredrowskiego". Aktorzy szanują poetycką miarę, klasyczna scenografia Jana Polewki buduje realistyczną przestrzeń, nikt nie usiłuje przypisywać autorowi własnych pomysłów. Właściwie jedynym odejściem od tej zasady jest zawieszenie akcji pod sam koniec przedstawienia - poprzez zamarcie aktorów w żywym obrazie, kiedy to Dyndalskiemu przypadnie w udziale odczytanie kilkunastu ostatnich wierszy. Na scenie nie zobaczymy więc końcowego pojednania, ale moment pojednanie poprzedzający, jego zapowiedź. W ten sposób teatr powraca z wdzięcznością do wielkiej literatury, a z drugiej strony adresuje wyraźniej swoje przesłanie do współczesnej widowni.