Artykuły

Wszystkie barwy Zemsty

Już Boy twierdził, iż wcale nie jest łatwo grywać sztuki imć pana Aleksandra Fredry. Pozorna łatwość i płynność wiersza zwiodła już niektórych aktorów, bo w istocie niewielu potrafi recytować owe gładkie wiersze, a do tego jeszcze nosić kostium staropolski. Warto się zresztą pokusić o sławę znakomitego zagrania fredrowskiej roli, ponieważ takiej kreacji towarzyszy legenda, przekazywana następnym pokoleniom. I oto mamy w Teatrze Polskim tak długo zapowiadaną "Zemstę" w reżyserii Kazimierza Dejmka.

Aleksander Fredro już za życia a i potem, po śmierci doświadczał różnych, diametralnie sprzecznych opinii o sobie i swej twórczości. Kre­owano go zarówno na demokratycznego wieszcza, który miałby zająć miejsce po Krasińskim, którego brutalnie usunięto z wielkiej trójki wieszczów narodowych w latach powojennych, to znowu chciano w nim widzieć piewcę i chwalcę polskiej szlachetczyzny, niegodnego, by do jego twórczości odnosić się z szacunkiem i pietyzmem. Tępawi pseudo-marksiści w togach krytyków literackich mieli zresztą możliwości po­wołania się na wielkich poprzedników XIX wieku, a wśród nich na Seweryna Goszczyńskiego, Leszka Dunin-Borkowskiego czy nawet Edwar­da Dembowskiego. Ataki krytyków spowodowały, iż Fredro na pewien czas w ogóle zaniechał pisania, a potem pisywał wyłącznie do szuflady. Dorobek kilkunastu ostatnich lat twórczości Fredry ukazał się drukiem dopiero po jego śmierci. Odtąd też miały gościć na stałe na scenach polskich, dając niezwykłe możliwości grywania pełnokrwistych raptusów szlacheckich, niby to naiwnych, ale w gruncie rzeczy spryciarek w krynolinkach panieńskich, pobożnych złośników, temperamentnych świętoszek, czy też opętanych miłością prowincjonalnych Don Juanów. Sam Fredro miał tak bogatą biografię własną, iż epizodami z życio­rysu śmiało mógł obdzielić co najmniej kilkanaście komediowych po­staci. Można bowiem znaleźć w jego losach zarówno wesołego chłopca w mundurze huzarskim, który na biwakach odczytywał kolegom swe mocno nieprzystojne poematy, ale i wiernego, w iście romantycznym sty­lu, kochanka oczekującego latami na połączenie z umiłowaną, rządnego gospodarza, ale i szlacheckiego polityka, antycypującego w swych me­moriałach myśl polityczną galicyjskich stańczyków. Dawny podrywacz z salonów miał się przemienić w zgorzkniałego odludka, niechętnie przyjmującego w swym domu nawet bliskich sąsiadów. Niedyskretny amant dam z najlepszego towarzystwa i ładniutkich dziewcząt na szlakach napoleońskich armii tuż przed śmiercią zniszczył pospołu z małżonką pakiety listów, jakie wymieniali ze sobą w latach przymusowej rozłąki. Ten, który "uratował Polskę od ogólnej melancholii" pozostawił nam, w spadku po sobie gorzkie "Zapiski starucha", zawierające sporo trafnych, ale jakże szyderczych w stosunku do własnej klasy myśli. Wbrew wszelkim, pozorom był nasz galicyjski arystokrata także i nadspodziewanym realistą. "Zemsta o mur graniczny" jest także odbiciem realnego konfliktu, jaki toczył się o tzw. wyższy i niższy zamek w Odrzykoniu, spór ten rozpoczął się już w latach trzydziestych XVI wieku, gdy panem, niższego stał się Seweryn Boner, a wyższy nadal pozostawał w rękach rodziny Kamienieckich. Zamek przeszedł potem w inne ręce- Firlejów i Skotnickich, ale spory trwały nadal i tak, jak w komedii, konflikt zakończył się godami weselnymi.

Jedną z najmocniejszych stron w spektaklu w Teatrze Polskim jest znakomita scenografia Jana Polewki, ale tu także tkwi pewna pułapka: dłużące się przerwy, naruszające rytm przedstawienia. Być może te przerwy między odsłonami z biegiem przedstawień ulegną skróceniu, co wpłynie pozytywnie na kształt widowiska.

Teatr Polski ma zespół znakomitych aktorów, co szczególnie widać było to obsadzie trzech głównych ról: Cześnika, Rejenta i Dyndalskiego. Cześnik Raptusiewicz to wielka kreacja Tadeusza Bartosika i zupełnie niepotrzebnym dowcipem reżyserskim było pokazanie go w pozie Jana III ze znanego portretu. Niejednokrotnie już miałam okazję pisać o wy­bitnym aktorstwie Bogdana Baera. I w tym przedstawieniu potwierdził swą wielką klasę, a i słynna scena pisania listu nie sprawia zawodu wszystkim miłośnikom Fredry. Rejent czyli Ignacy Machowski pokazał lisią przebiegłość i pokłady nienawiści przykryte maską świętoszka. (Jakże często zdarza się nam oglądać podobne anioły w sferach artys­tycznych i naukowych). Podstolina z wdziękiem właściwym Annie Seniuk łatwo odzyskała serce zdradzonego wcześniej Cześnika Raptusiewicza. Była znakomita i jako cnotliwa żałobna wdowa i jako opuszczo­na przez trzpiota Wacława dama. Młoda para starała się dostosować do wysokiego poziomu gry swych starszych partnerów. Zabawni byli także i występujący w epizodach słudzy Cześnika, w szczególności zalany do imentu kuchmistrz. Najtrudniej pisać o Papkinie, którego grał wbrew swym warunkom Tadeusz Łomnicki. Był postacią z innej, niż fredrow­skie komedii. Zdecydowanie wypadał z wartkiego rytmu przedstawienia, nie wzruszał ani też nie bawił, pragnąc zostać solistą w zgranym zes­pole. Widywałam już wielu Papkinów, ale na stałe zapisał się w mojej pamięci Jacek Woszczerowicz. Ten Papkin wzruszał, inni bawili. Zbytnia celebracja roli przez Łomnickiego nie przyniosła oczekiwanych rezul­tatów. Szkoda...

Dla mnie osobiście nieudaną próbą był epilog, który wraz z didas­kaliami wygłasza Dyndalski. Osłabia on w ten sposób wymowę artystyczną całego przedstawienia, odcinając się w ten sposób od tradycji grywania "Zemsty". A może chodziło tu o zaakcentowanie, że i współ­czesna zgoda, o którą apelujemy, mieści się wyłącznie w sferze umow­ności teatralnej hecy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji