Artykuły

"Damy i huzary" w Teatrze Polskim

"W konstrukcji ostatecznej wszystko jest fikcją, mitem obliczonym na śmiech, na niefrasobliwą, bezinteresowną wesołość" - mówił o "Damach i huzarach" Stanisław Pigoń. Takie też jest przedstawienie w warszawskim Teatrze Polskim.

Przedstawienie, które na aktorach stoi; reżyseria Andrzeja Łapickiego należy do typu zwanego czasem reżyserią "przezroczystą", lub "niewidoczną", a scenografia Łucji Kossakowskiej jest jedynie życzliwie obojętnym tłem działań wykonawców. Aktorzy tworzą więc właściwie samodzielnie ów zabawny spektakl - zabawny komizmem nie wolnym od szarży, akcentów farsowych, ale nie posuwającym się do karykatury czy groteski. Całość jest swego rodzaju kontynuacją jednej z odwiecznych tradycji wystawiania Fredry - tej, która stosuje zasadę złotego środka, unika przewartościowujących interpretacji świata i postaci, jest ciepła, choć nieskłonna do gloryfikacji; akurat przy "Damach i huzarach" można się na takiego Fredrę zgodzić bez większych oporów.

Zatem wszystko w porządku? Tylko pozornie - bowiem zabawa podszyta jest znużeniem. Owe "Damy i huzary" można by nazwać przedstawieniem dawnego typu także i w tym sensie, że odwołują się do zasady swoiście pojętego emploi. Większość aktorów powtarza jakby swe dawne role, "numerki"; komizm postaci budowany jest często z elementów wyraźnie zapamiętanych z innych ról tych samych aktorów. Fertyczna, rezolutna Orgonowa Anny Seniuk, podstarzała kokietka - panna Aniela Kaliny Jędrusik-Dygat, szlagoński Major Mariusza Dmochowskiego, szastający się Rotmistrz Jana Matyjaszkiewicza, przygłupi czerstwy Rembo Bogdana Baera... Wszystko to już gdzieś było, już się to widziało - tyle że z innymi tekstami, w innych sytuacjach. Wobec czego niemal bezbłędnie można przewidzieć reakcje postaci, sposób wyrażania emocji, metody rozśmieszania widowni.

Ale pośród figur witanych jak dawni znajomi, obok tych, które - choć nie tak swojskie - nie wywierały jednak większego wrażenia (Zofia Ewy Domańskiej i Edmund Waldemara Izdebskiego), pojawiły się dwie, nie znane dotąd, a przykuwające uwagę.

Pierwsza z nich to Pani Dyndalska Łucji Żarneckiej (stanowczo za rzadko widywanej w większych rolach); ładnie zarysowana postać kostycznej i nieco skwaśniałej, ograniczonej, choć sprytnej wdowy.

Druga - to Kapelan Andrzeja Szczepkowskiego; Szczepkowskiego, którego od pewnego czasu przywykło się kojarzyć z rolami o zabarwieniu rezonerskim, granymi jakby z odcieniem chłodnej ironii. W "Damach i huzarach" natomiast Szczepkowski buduje, bez żadnych dystansów, pełną, plastyczną postać - postać przekomicznego biedaczyny, chytreńkiej niedojdy. Aż żal ośmieszonych recenzenckich stylów, które, mówiąc o aktorze, używały epitetów w rodzaju: "rozkoszny", "cudny", "rozrzewniający". Ten przygarbiony, zmalały Szczepkowski, w drugoplanowej przecież roli, był dla mnie najzabawniejszą i najbardziej zajmującą figurą komedii. W głównej mierze dzięki niemu znużenie słabnie - przytłumione przez oczekiwanie na ponowne wejście Kapelana.

Mam na zakończenie jedno pytanie, związane z programem do przedstawienia. Dlaczego na stronie tytułowej pomieszczono informację, że spektakl został przygotowany w "160 rocznicę prapremiery, 1826-1986", skoro prapremiera "Dam i huzarów" odbyła się, jako żywo, w listopadzie 1825 roku (we Lwowie)? Rozumiem, że sformułowanie: "w 161 rocznicę" brzmi o wiele mniej efektownie, ale mimo wszystko - jakoś to - jakby powiedział Kapelan - "nie uchodzi, nie uchodzi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji