Artykuły

Odpoczynek wojownika

Nowa premiera "Zemsty" w Teatrze Polskim w Warsza­wie - w reżyserii "samego" Kazimierza Dejmka - nasuwa tyle uwag i refleksji, że chciałoby się jej poświęcić co najmniej osobny felieton. Skoro to niemożliwe ... ale właś­ciwie czemu niemożliwe? Czy każdorazowa premiera bo­dajże czołowej naszej komedii, i to w jednym z czołowych teatrów polskich, nie jest co najmniej równie ważna jak jeszcze jedna premiera sztuki Mrożka czy Różewicza? A dla polskiej kultury teatralnej bodaj ważniejsza? "Ze­msta" wrosła w naród nie mniej niż "Wesele" i inne przodujące sztuki starszej narodowej dramaturgii. Nawet Konstantego Puzynę zauważyłem obecnego na premierze prasowej.

Istnieją dwa zasadnicze style w podejmowaniu realiza­cji arcydzieł klasyki teatralnej: trzymać się tekstu sztuki lub go koniecznie uwspółcześniać. Tradycja i ekspery­ment. Tradycja może być akademizmem, muzealnością, i cóż jest wtedy warta? Ale może też być wiernością myśli i idei autora, modelowaną wszakże dla współczesnych potrzeb i wrażliwości widza. Eksperyment może być śmia­łą "rewizją na Parnasie", otworzeniem klasykowi drogi w teatrze nowoczesnym, awangardowym, ale może też być jałową igraszką, obojętnym czy zgoła szkodliwym popi­sem nieodpowiedzialności reżysera i całego teatru. Przy­kładów na oba modele, ich skrajności i wynaturzenia, przybywa co sezon. Dejmek należy do tego nurtu reżyserii, która szanuje słowo i myśl autora i nie chce w ich miejsce podstawiać własnych idei poszczególnego inscenizatora. Dejmek woli jakiegoś autora nie reżyserować niż go zafał­szowywać własnymi pomysłami, najczęściej zwróconymi przeciw autorowi. Mógłby być pod tym względem przykła­dem dla młodszych, jak powinien nim być Konrad Swinarski. On także twórczo rozbudowywał i bardzo nowocześnie pokazywał - ale autora, a nie siebie na kanwie, na moty­wach maltretowanego autora.

Z Fredrą także bywało różnie, chociaż to dla wycudaczonych popisów reżyserskich autor diablo trudny. Próbowa­no jednak i z nim różnych dziwów, ze skutkiem opłaka­nym. Jak na tym tle wypadła nowa reprezentacyjna "Ze­msta" w teatrze Dejmka? Można odpowiedzieć prosto, choć pozornie dwuznacznie: nie wypadła świetnie, a jed­nocześnie jest to bardzo dobra "Zemsta". No cóż, tak to się czasem układa w teatrze.

Nie wypadła najlepiej, ponieważ stosunkowo mało śmieszy i można mieć różne zastrzeżenia do jej wykonania aktorskiego, zwłaszcza do ról Wacława i Klary, chybionych i na scenie jakby nieobecnych. Ale jest to zarazem "Ze­msta" bardzo konsekwentna i z dwiema kreacjami aktor­skimi (chociaż w rolach drugoplanowych) oraz z kapital­nym finałem, w którym reżyser pokazał znowu swój lwi pazur.

Dejmek świadomie założył pokazanie "Zemsty" wier­nej Fredrze, tradycyjnej (zachował nawet trzy antrakty jak w starym teatrze). A więc żadnych przekształceń, żadnego "domalowywania wąsów". "Zemsta" ma być sarmacka i poetycka, a zarazem komediowa i na swój sposób realis­tyczna. I takiej "Zemście" dobrze posłużyły dekoracje Jana Polewki, w miarę umowne, w miarę werystyczne.

"Zemsta" "po bożemu" winna być arcyaktorska. Anna Seniuk dysponuje żywiołową siłą komiczną i umiała jej użyć z całą finezją i bogactwem środków aktorskich w roli Podstoliny. Niedawno Seniuk w "Szewcach" Witkacego rozminęła się z koncepcją autora. Miło mi, że teraz znowu mogłem ją z całym zapałem oklaskiwać. Również Bogda­nowi Baerowi udało się pokazać Dyndalskiego nie tylko jako prześmiesznego ramola, gryzmolącego nieudolnie, a bezmyślnie, co mu Cześnik dyktuje równie nieudolnie, ale też jako "marszałka Cześnika", nie pozbawionego dozy zdrowego rozsądku.

W roli zamaszystego raptusa i Sarmaty, co niewiele dostrzegł poza murem granicznym, miał Tadeusz Bartosik sporo całkiem przekonywających momentów. W roli drob­nostkowego krętacza i obłudnika na miarę powiatowego kauzyperdy ukazał Ignacy Machowski postać z Fredry. Pozostaje Papkin, którego gra Tadeusz Łomnicki. W Pap­kinie można widzieć wesołego błazna, mającego ustawi­cznie rozśmieszać mniej wybredną część widowni ("kome­dia z błaznem" pisali kąśliwi), ale można w nim też widzieć steranego nieudacznika, o którego "nędznym ży­ciu" wspomina pogardliwie nawet Dyndalski. Wydaje mi się, że Łomnicki obrał drogę pośrednią: nie gra bowiem ani pajaca, ani nieszczęśliwego pariasa. Jest to rola opracowa­na z właściwą Łomnickiemu precyzją i bogactwem szcze­gółów. Mimo woli przypomina się to, co Łomnicki napisał niedawno w "Dialogu'' na temat swej drobiazgowej pracy nad rolą Artura Ui ze sztuki Brechta.

Zbliżamy się do finału. Już Papkin wzywa Cześnika "każ nam przynieść roztruchana ... wypijemy pierwszej pary!", już padają słowa o fanfarach, gdy oto postacie z komedii zmieniają się w nieruchome figurki z porcelany, a na czoło wysuwa się imć Dyndalski, który z egzemplarza "Zemsty" odczytuje końcowe wezwanie do powszechnej zgody. Uśmiech przekory Dejmka dał "Zemście" finał, który nazwano "politycznym". I ja dla odpoczynku nie pragnę nic więcej: "Tak jest, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji