Krok do zgody
Mamy wreszcie "Zemstę"- na miarę jej wielkich tradycji w polskim teatrze. Mamy ją na scenie Teatru Polskiego. Spektakl całkowicie wierny literackiemu oryginałowi Aleksandra Fredry, zrealizowany z pietyzmem w stosunku do autorskiej wizji scenicznej. Mamy tę "Zemstę" utrzymaną w owym na wskroś polskim - staropolskim stylu. Mamy ją błyszczącą ze sceny - jak bezcenny diadem - aktorskimi klejnotami, z których co najmniej kilka wzbogaca od razu wspaniałe tradycje aktorskie tego wyjątkowego w naszej literaturze teatralnej tekstu. Mamy tę "Zemstę" jak łza czystą, rzekłbym - filologiczną, a zarazem zadziwiająco aktualną w dzisiejszej Polsce, targanej wewnętrznymi konfliktami. Mało tego, nie byłby sobą Kazimierz Dejmek (bo jemu właśnie zawdzięczamy to przedstawienie), gdyby jego "Zemsta" 1983 nie zawierała głębokiej, współczesnej, by nie rzec doraźnej myśli, skierowanej do nas wszystkich, niezależnie od tego, po której stronie Fredrowskiego muru znaleźliśmy się.
Jak pisać o tym prawdziwie wielkim przedstawieniu, wyrosłym z rdzenia narodowego teatru a zrodzonym bez wątpienia w poczuciu poważnej troski o kraj nasz i naród. Cokolwiek by napisać, nie odda to w pełni rozlicznych uroków Dejmkowskiej inscenizacji. Boć przecież ogromny pietyzm wobec autorskich intencji nie przeszkodził w niczym reżyserskiej inwencji Dejmka, zaskakującego nas co krok prostymi, a jakże celnymi rozwiązaniami scenicznymi. Wystarczy wspomnieć o legendarnej scenie pisania listu, skrupulatnie zrealizowanej według Fredrowskich didaskaliów, a jednak zaskakująco pomysłowo zaaranżowanej udziałem w niej Papkina.
Didaskalia Fredry nie były też w stanie pohamować wyobraźni plastycznej Jana Polewki. I owszem, trzyma się on wskazówek autorskich tak wiernie, że można by śmiało zilustrować jego projektami jakieś wzorcowe wydanie tekstu komedii. Jednakże trzeba te dekoracje zobaczyć na scenie, w pełnych światłach, z aktorami w wypieszczonych staropolskich kostiumach, trzeba też skąpać wzrok w ich kolorystyce, aby ocenić piękno tej scenografii.
A aktorzy? To zupełnie odrębna sprawa. Spektakl jest świetnie obsadzony, a cztery role to wielkie kreacje, godne oddzielnych esejów. Myślę tu o Tadeuszu Bartosiku w roli Cześnika - krewkim, po staro- i nowopolsku sarmackim; o Bogdanie Baerze, który jako Dyndalski przerasta wszystkie swoje dotychczasowe role w Dejmkowskiej staropolszczyźnie; o Annie Seniuk - rozbrajającej w roli Podstoliny, a nade wszystko - o Tadeuszu łomnickim, który rolę Papkina odczytuje poprzez tradycje commedii dell`arte, czyniąc zeń arcypropozycję.
I na koniec - naczelna myśl tego wspaniałego przedstawienia, którą dodaje Dejmek już poza akcją, w zaskakującym finale. Doprowadza sytuację sceniczną do momentu narodzin wzajemnej tolerancji pomiędzy Fredrowskimi antagonistami, zawieszając ją wszakże przed puentą, o krok od zgody. Jakże więc znacząco, jakże proroczo w 1983 roku brzmią ostatnie słowa "Zemsty", wygłoszone ze sceny Teatru Polskiego już poza akcją sceniczną przedstawienia:
Niechże będzie dziś wesele
Równie w sercach, jak
i w dziele.
Mocium panie, z nami zgoda.
Zgoda! zgoda! - Tak jest -
zgoda,
A Bóg wtedy rękę poda.