Artykuły

Urok teatru dla dzieci

Recenzję tego widowiska po­winny, to nie ulega wątpliwości, napisać - lub podyktować do­rosłym - same dzieci. Przecież to od ich spontanicznie wyraża­nych reakcji będzie zależała i temperatura i wyrazistość każ­dego przedstawienia, dzieci mają swoje własne sposoby, by wejść w życzliwe porozumienie z aktorami. Starsi nie mają prawa się do tego wtrącać, zwłaszcza iż dziecięca publiczność jest w Olsztynie zadziwiająco wyro­biona: niektóre z tych dziecia­ków były już w teatrze po kil­ka razy, już poznały doń dro­gę, już czują się tu jak starzy bywalcy.

Półtora roku temu przygoto­wana przez tego samego reży­sera i tego samego scenografa "Calineczka" doczekała się po dziś dzień sporo ponad 100 przedstawień i będzie nadal gra­na, obecnie zaś wystawiony "Pi­nokio" z pewnością może liczyć na co najmniej równe powodze­nie: ten sąd opieram, rzecz jasna, na obserwacji zachowania się młodych widzów podczas pierwszego spektaklu. Zarazem przekazuję ich pytanie: dlaczego Pinokio jest od razu pomalowa­ny i ubrany? Istotnie, dzieci mają rację: scena narodzin pajacyka z drewna nie jest zbyt wyraźna a dodam, że i jego ko­stium jest nazbyt ,zwyczajny", za mało "drewniany".

Co powiedziawszy i odpowie­dnio, jak widać, podchlebiwszy się właściwym recenzentom, mo­gę jedynie dorzucić kilka nie­śmiałych uwag o charakterze tego widowiska - z pozycji starszego i dla informacji star­szych. Przede wszystkim: przed­stawienie jest w jeszcze więk­szym stopniu, aniżeli "Caline­czka", rozśpiewane, roztańczone, wzbogacone elementami panto­mimy, pełnymi śmiesznych gagów i sytuacyjnego humoru, z miłą, pastelową muzyką opartą na kilku wyraźnych powracają­cych motywach. Podziwu godne, iż udało się skomlpetować tyle - jak na warunki kryzysu - kolorowych i zabawnych ko­stiumów, zwierzęcych masek urzekających baśniowymi, śmiałymi kontrastami czystych barw; tyle też zmian dekoracji odby­wających się na oczach widzów w miarę wędrówek niesfornego pajaca od przygody do przygo­dy. Mamy tu sympatycznie ro­zegrane sceny pantomimiczne i śpiewane w miasteczku, nastę­pnie akcja przenosi się do lasu, potem jesteśmy świadkami efe­ktownego przyjazdu wędrowne­go teatrzyku, wreszcie przemie­niony za karę w osiołka pajacyk trafia do cyrku, w którym jest nawet i lew (maska prosto z Polskiego Zoo?)... Wszystko to bawi, uczy, a i troszeczkę, pe­dagogicznie - straszy. A co naj­ważniejsze - wprowadza dzie­cko w samo sedno teatralnych czarów, tak różnych od kina czy telewizji w domu.

W spektaklu bierze udział duży zespół aktorski, który wło­żył weń - zwłaszcza w sceny baletowe - moc pracy. Całość przebiega sprawnie i pod względem wykonawczym - popra­wnie, z jednym wszakże zastrze­żeniem: w niektórych scenach z tańcem i ze śpiewem - głos idzie zbyt często w kulisy i jest słabiej słyszalny na widowni. Jest to zupełnie banalny - lecz też i podstawowy - problem, z którym trzeba się jakoś upo­rać, skoro chcemy wystawiać przedstawienia muzyczne.

Lecz poza tym, mnie - podo­bnie jak i dzieciom - "się podobało". Co? - Wszystkiego nie wymienię. Śledziłem uważnie koleje losów wciąż wodzonego na pokuszenie pajacyka (Janina Szczerbowska), ale szczególnie mocno oklaskiwałem kusicieli - dobraną hultajską parę: Lisa (Joanna Fertacz) i Kota (Ceza­ry Ilczyna). Wszak bez nich nie byłoby przygód! A ponadto, ja od dzieciństwa czułem sympa­tię do łobuzerskich, "czarnych" charakterów - to było zawsze o tyle ciekawsze od cukierko­wych grzecznych postaci sta­wianych wszystkim za wzór... Tylko proszę nie mówić o tym dzieciom! One wciąż głośno pro­testują przeciw szelmowskim knowaniom Lisa i Kota - i jak bym w ich oczach wyglądał?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji