Czosnek nie służy wampirom
Tytułowe stwierdzenie jest najprostszym wnioskiem, jaki widz może wysnuć obejrzawszy najnowszą premierę Teatru Studyjnego 83, czyli "Draculę". Wszystko inne jawi się jako znacznie mniej pewne i tak wielce skomplikowane, iż teatr poczuł się w potrzebie zwrócenia się o pomoc w przygotowaniu spektaklu do konsultanta do spraw wampiryzmu - Tomasza Kalinowskiego. Dzięki temu rzecz nabrała odpowiedniej powagi, choć czasami - zwłaszcza w drugiej części - bywało wcale dowcipnie. Któż jednak powiedział, że nie można nawet straszyć z umiarkowanie dawkowanym humorem?
A straszenie jest - jak się zdaje - zasadniczym celem teatralnego przedsięwzięcia, którego parę dni temu byliśmy świadkami. Przedsięwzięcia będącego sceniczną adaptacją powieści Brama Stockera, tkwiącą w pamięci co poniektórych z nas niczym w gęstej londyńskiej mgle, zacierającej szczegóły i pozostawiającej jeno ledwie widoczne kontury ludzi tudzież rozmaitych przedmiotów. Twórcy przedstawienia zapewne zdawali sobie z tego sprawę, przeto uczynili je tak wyrazistym - by nie powiedzieć: realistycznym - że nawet drewniany kołek wbijany w ciało ponętnej wampirzycy zda się ją przenikać na wskroś. Całość zaś opowiadają z dokładnością, pozwalającą poznać wszystkie szczegóły mrożącej krew w żyłach historii także tym, którzy z dziełem Stockera nigdy się nie zetknęli ani też słowem nikt im o Draculi nie wspomniał w ich zamierzchłym dzieciństwie. Sam Dracula bowiem pałęta się po tym świecie już ładnych kilka dziesiątków lat i aż dziw bierze, że - jak się okazało za sprawą Teatru Studyjnego - tak dobrze się trzyma za nic mając liczną filmową i telewizyjną, znacznie współcześniejszą konkurencję.
W ogóle spektakl zrealizowany został z godną uznania rzetelnością, zaś ogromnego wysiłku nie szczędzili ani twórcy scenicznej wersji ,Draculi", ani jej wykonawcy. Ci drudzy dokładali wielu starań, by kreowane przez nich postaci utkwiły w naszej pamięci, przynajmniej ze względu na dobrą robotę aktorską. Z pewnością udało się to Markowi Niemierowskiemu (Prof. Van Helsing), Tomaszowi Kubiatowiczowi (Dr Seward), Pawłowi Królikowskiemu (Quincey P. Morris), Beacie Bajerskiej (Lucy), a także Rafałowi Żabińskiemu (Dracula).
Rzecz tylko w tym że te wysiłki poszły w zasadzie na marne, bowiem stara historyjka o Draculi jest nudna, ani trochę nas nie obchodzi, jako że powody do ewentualnego lęku mamy zupełnie inne i znacznie poważniejsze, byle wampir więc nas nie przestraszy. Siedzimy tedy trochę tak jak na tureckim kazaniu, czekając kiedy to wszystko wreszcie się skończy, przy okazji dziwiąc się nieco reżyserowi, który - mając sporo zupełnie niezłych pomysłów - nie zadbał o to, by coś z tego przedstawienia wynikało.
Mimo wszystko nie powiem dlaczego czosnek nie służy wampirom. Kto ciekaw - niech się sam przekona. Lojalnie wszakże uprzedzam: na żadną artystyczną niespodziankę nie ma co liczyć.