Artykuły

Terapia

"O dobru" Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Joanna Targoń, jurorka 19. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Tytuł "O dobru" brzmi nieco prowokacyjnie - do tej pory Strzępka i Demirski robili raczej spektakle "o złu". Dobro - czy choćby pozytywne emocje - rzadko emanowały ze sceny, zaludnionej sadystycznie wczepionymi w siebie aktorami-postaciami, poddanymi niezbyt określonej, ale wyraźnej presji.

W "O dobru" jest podobnie - dobro wydobywa się na powierzchnię z pewnym trudem, w ramach dość opresyjnej terapii prowadzonej przez dziarską lekarkę (Angelika Cegielska), odsyłającej co chwilę pacjentów na krzesełka. Terapia odbywa się w niedalekiej przyszłości (rok 2016), w prowincjonalnym MOPS, a poddają się jej osoby o zmiennej tożsamości, czy raczej mieszczące w sobie po kilka osób. Również osoby aktorów.

Spektakl rozpoczyna się autotematyczną sceną - aktorzy narzekają, że Strzępka i Demirski nie mieli dla nich czasu, bo zajmowali się protestem środowiska teatralnego. Ale postanawiają mimo wszystko coś zagrać (zagrać na złość) - no i grają coś, co jest mieszaniną gorzkich lamentów porzuconych aktorów, agresji (Filip Perkowski wpada na scenę z rewolwerem i terroryzuje resztę) i dialogów, które brzmią jak złośliwa parodia stylu Demirskiego. Spektakl "na złość" szybko się kończy (przy dźwiękach "The End" Doorsów), są ukłony, wręczanie kwiatów - i zaczyna się kolejny.

Na początku pojawiają się symptomatyczne słowa, podnoszące kwestię tytułowego dobra. "Bo ja chciałam, żeby było dobrze" - mówi Mirosława Żak, w swoim imieniu, czyli aktorki rodem z Krakowa, świadomej trudnej sytuacji wałbrzyskiego teatru. Dobro w "O dobru" pozostaje w sferze pragnień, życzeń, przybiera postać marzenia o falującym tłumie, który mógłby uratować umierającego na raka Carla Bernsteina (Andrzej Kłak) i wykańczającą się narkotykami, alkoholem i sławą Amy Winehouse (Agnieszka Kwietniewska). Bo i tacy pacjenci są w MOPS-ie. Dobro przybiera też prostą, ale skuteczną formę przytulania - aktorzy ściskają się z widzami, ruszając między rzędy. No i jakoś to działa - widzowie chętnie poddają się uściskom, jest miło i wesoło.

Za chwilę już nie jest tak wesoło - Agnieszka Kwietniewska w przejmującym skrócie przedstawia karierę Amy Winehouse - od pierwszej trasy do ostatniej. Coraz bardziej pijana, ledwo trzymająca się na nogach, ale z głosem jak dzwon. I nieważne, czy Amy W. miała być przykładem na działanie bezdusznej machiny medialnej - gdy ogląda się sponiewieraną, po-siniaczoną Kwietniewską dającą z siebie wszystko, idącą w sceniczną Amy z zapamiętaniem i oddaniem, naprawdę się jej współczuje - a nawet ma się chęć ją przytulić. Lekcja przytulania nie poszła na marne.

Czy dobro to tylko proste odruchy? Nakazane przez lekarkę terapeutyczne smażenie koleżance jajecznicy, do czego został wezwany ochotnik z widowni, bo żaden z aktorów się do tego nie kwapił, gotowanie rosołu choremu Bernsteinowi, co się Gosi (Małgorzata Białek), obywatelce kultury chętnie podpisującej listy protestacyjne, i owszem udało, ale jakoś obdarowany nie miał na zupę ochoty? Może tak, choć te odruchy wydobywają się z trudem, a co więcej, nie są przyjmowane z wdzięcznością.

Resocjalizacja pacjentów przebiega z trudem, ale też jest dość toporna, i właściwie niezbyt wyraźnie zostaje przedstawiony jej cel i powód. Jesteśmy w przyszłości (niedalekiej), w ośrodku zgromadzono osoby, które są reliktami przeszłości, czasów kapitalizmu (bo teraz, jak się wydaje, po przewrocie panuje niezbyt określony socjalizm) - tak jak reliktem jest wielki szkielet dinozaura ze sklejki, główny element scenografii. Jak zwykle u Strzępki i Demirskiego mieszają się czasy i osoby, prawdziwe biografie i fantazje na temat autentycznych postaci (Carl Bernstein nie umarł na raka, żyje sobie w najlepsze), nie mówiąc już o tym, że aktorzy przechodzą z łatwością od postaci do postaci; Filip Perkowski jest na przykład Bobem Woodwardem i dziennikarzem Gazety Wyborczej równocześnie, nie przestając być oczywiście Filipem Perkowskim. Mirosława Żak jest aktorką, organizatorką koncertów Amy Winehouse (odwołanie feralnego koncertu w Belgradzie mogłoby może uratować Amy, ale złamać życie organizatorce). Rozalia Mierzicka z furią gra dziecko, które zostało upokorzone darmowym obiadem w szkole, a potem osobę, która z trudem uzbierała na wymarzony przed-miot, który nie działał.

Żale, resentymenty, lęki osobiste i społeczne wylewają się ze sceny szeroką falą, splątują się w agresywne, nieuporządkowane kłęby. Dzięki aktorom, którzy świetnie czują się w materii słownej Demirskiego i scenicznej Strzępki, spektakl ogląda się dobrze, choć nie jest on najbardziej udany z bogatego dorobku duetu. Wydaje się, że Strzępka i Demirski chcieli złapać za wiele srok za ogon (a niektóre sroki już kiedyś łapali); trochę jest to pamiętniczek intelektualisty bystro obserwującego świat i dzielącego się obficie spostrzeżeniami na różne tematy, ale może nie ma co narzekać.

To aktorzy nadają temperaturę tekstowi - i to dzięki nim wytwarza się może naiwna, ale prawdziwa empatia łącząca scenę z widownią. I choć Demirski wciąż nam pokazuje ironiczne rewersy każdej sytuacji, jakoś wspólne śpiewanie pieśni przy ognisku w finale wszystkich unosi. Jest wreszcie ten "falujący tłum" (no, raczej tłumek), o którym tyle mówiono i o którym marzono w spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji