Artykuły

Powitanie Ferencego, pożegnanie Kempy

"Upadek pierwszych ludzi" Antoniego Ferencego w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Kalina Zalewska, jurorka 19. edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Antoni Ferency pojawił się w teatrze dwa lata temu w Pięknych ludziach Igora Gorzkowskiego, przedstawieniu o studentach Akademii Medycznej, którzy uczą się do sesji podczas zaimprowizowanego naprędce zimowiska. Spektakl, podobnie jak zimowisko, też powstał z improwizacji, choć inspiracją był jeden z zachodnich seriali, a tekst spisał potem reżyser. Zwracał uwagę oryginalnością, świeżością i talentem pary amatorów, występujących u boku dyplomowanych kolegów. Agata Dyczko, obecnie studentka reżyserii, zdobyła za rolę Bufki nagrodę na Festiwalu Szkół Teatralnych w Rzymie (a Gorzkowski wyróżnienie za reżyserię). Partnerujący jej młody Ferency, który dołączył do obsady na późniejszym etapie, przyciągał wzrok naturalnością i scenicznym wdziękiem, a jego taniec z krzesłem, w rozpiętym szynelu, do walca Szostakowicza, był bodaj najlepszą sceną przedstawienia. Powraca jednak nie jako aktor, ale autor sztuki, której prapremierę wyreżyserowała Iwona Kempa na pożegnanie toruńskiej dyrekcji.

Upadek pierwszych ludzi już w tytule nawiązuje do historii z Księgi Rodzaju, co reżyserka podkreśliła kilkoma cytatami, które odczytują aktorzy z leżącej na pulpicie Biblii, dystansując się do własnych ról i scenicznej iluzji, czyniąc jednak opowieść bardziej jednoznaczną. Tekst Ferencego jest bowiem przewrotnym odczytaniem historii Adama i Ewy. To rzecz o upadku pierwszych ludzi, jacy pojawili się w warszawskim metrze, bo właśnie tam rozgrywa się akcja. Wyraz nowych napięć między trojgiem znanych bohaterów, które są emanacją współczesnych niepokojów.

Boga zdegradowano tu do roli Zwierzchnika (świetny w każdym calu Michał Marek Ubysz), majstrującego przy mechanizmie bramek metra i ludzkiego gatunku. Przysyła on pracującemu w podziemiach Człowiekowi do pomocy Kobietę, nie uprzedzając go o tym, by z wydatną pomocą krótkofalówki śledzić efekty tego - jak sam twierdzi - eksperymentu w fazie testów. Kobieta (inteligentna i precyzyjna kreacja Mirosławy Sobik) wrzucona w nową rzeczywistość radzi sobie całkiem dobrze, Człowiek (Arkadiusz Walesiak jako niepewny, nadrabiający sprytem Everyman) nieco głupieje, bo jej osoba robi na nim wrażenie.

Ekscytująca natura biblijnego grzechu nie staje się jednak najważniejszą kwestią. Jest nią natomiast - pochłaniająca całą trójkę - praca nad doskonałością miejskiej komunikacji. Historia buntu wobec Boga staje się tu procesem stopniowego wymykania się podwładnych, tworzących tandem o nieprzewidywalnej energii, który, ustanawiając precedens, chce wyręczać Zwierzchnika w decyzjach mniejszej wagi. Tekst dramatu interpretuje też zagadkową rolę, jaką w całej historii odegrała kobieta. W zgodzie zresztą z pytaniami współczesnych, badaniami i publikacjami na ten temat (na przykład polskiej teolog Elżbiety Adamiak).

Kapitalistyczna z ducha wersja mitu rozgrywa się na kameralnej scenie, w scenografii zbudowanej przez Mirka Kaczmarka: w brunatnej ziemi, wśród splątanych kabli, fragmentów szyn i w pakamerze Zwierzchnika, słowem przy stanowiskach pracy. W zgodzie przecież z zamysłem autora, umieszczającego rajską przypowieść w podziemiach. Na bocznych ścianach wyświetlany bywa plan metra, padają nazwy stacji, trwa wytrwała praca nad budową i ulepszaniem projektu. Człowiek zauważa na przykład, że można przeskoczyć przez bramki, nie kasując biletu (gdyby wiedział o podwyżkach cen komunikacji, jakimi prezydent stolicy powita rok 2013, może byłby mniej skrupulatny). Kiedy Zwierzchnik zostaje sam, ćwiczy przemówienie do wyborców, bo też chciałby zostać prezydentem (Ferency zacytował tu unikalne orędzie Krzysztofa Kononowicza starającego się o ten urząd w Białymstoku).

Jesteśmy w sercu polskiej demokracji, choć należałoby raczej powiedzieć w centrum. Bóg musi trzymać się blisko ludzi, by w ogóle nawiązać porozumienie; zszedł do poziomu lokalnego autorytetu albo ten zajął jego miejsce. Człowiek odsłonił oblicze nielojalnego wobec Kobiety samca, który prowadzi swoją grę o władzę, by nie stracić dominującej pozycji i układu z szefem. Kobieta awansowała natomiast do roli osoby wykorzystywanej, ale w gruncie rzeczy inteligentniejszej i bardziej niezależnej niż Człowiek, a kto wie, może także niż Zwierzchnik.

Autor i reżyserka pokazują zresztą dlaczego tak się stało. Kobieta, jako późniejszy element boskiego planu, powstały z żebra Adama, nie ma rozbudowanej relacji ze Stwórcą, który przede wszystkim porozumiewa się z mężczyzną. Bóg rozmawia z Adamem, a Zwierzchnik z Człowiekiem, stopniowo odsłaniając przed nim nowe horyzonty, nęcąc kolejnymi fazami projektu, w tym doświadczeniami z propylerem (cokolwiek to znaczy), kiedy to dopiero będzie się działo Relacja jest gęsta, ale to relacja dwóch mężczyzn, żeby nie powiedzieć roztropków, starających się przeniknąć rzeczywistość. Śmieszna, kiedy na nią spojrzeć z boku.

Człowiek świetnie rozumie, że powinien pozostać na drugim planie, a największym błędem byłoby urażenie Zwierzchnika. Nauczył się nie wyprzedzać szefa, a raczej oczekiwać instrukcji. Dbać o jego samopoczucie. Instynktownie wyczuwa, że to mu się opłaci i nie myli się. Zwierzchnik traktuje Kobietę uprzejmie, ale nieco protekcjonalnie. Jeśli spotyka się z obojgiem, oboje pyta o zdanie, przede wszystkim jednak widuje się z Człowiekiem. Obaj aktorzy znakomicie rozgrywają swoje rozmowy, pokazując wszystkie ich fazy i wzajemną ostrożność. Kontakt, który rodzi się z tego, "co pan wie, a ja rozumiem".

Kobieta pozostająca poza ich relacją zachowuje się jak pierwsza naiwna. Wpada nie zaproszona, proponuje nowe rozwiązania, bez dbałości o takt i hipokryzję. A przecież trzeba umieć czekać na odpowiednią chwilę, by nawet i lichy koncept wybrzmiał odpowiednio. Człowiek, który często przedstawia jej pomysły jako własne wie o tym doskonale. Wypada jednak dodać, że ten się cieszy swobodą, kto nie jest obciążony emocjonalnym uwikłaniem. Kobieta niezwiązana uczuciowo (o tym w spektaklu nie ma mowy, co też jest charakterystyczne dla wspólnej wizji autora i reżyserki), traktująca Człowieka jak partnera, nie kombinująca jak on nad podtrzymaniem układu z szefem, bo nie mająca nic do stracenia - okazuje się wolnym elektronem, elementem rewolucyjnym rozsadzającym zastany układ.

Jak wiadomo o naszej pozycji nie decydują obiektywne walory, ale to jak jesteśmy postrzegani przez innych. Człowiek po prostu wykorzystał bliską relację ze Stwórcą do zbudowania własnej potęgi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji