Artykuły

"Przeklęta natura robi co chce" czyli AIDS - kronika zagłady

Światowa Organizacja Zdrowia uznała aktualną sytuację za epidemię o powszechnym zasięgu w skali globu. Choroba AIDS występuje obecnie wśród 77 narodów. Najwięcej nowych zachorowań notuje się we Francji, RFN i w Wielkiej Brytanii. W Polsce zanotowano dotychczas 40 przypadków. W Stanach Zjednoczonych liczba chorych nadal wzrasta. We wrześniu 1981 r. było ich 110, a na koniec grudnia 1986 r. - 28 098. W tym okresie zmarło 60 proc. pacjentów. Ostatnio zgłaszanych jest

dziennie 58 nowych zachorował Oblicza się, że do roku 1991 w kraju tym będzie 270 tys. chorych. Od 1980 roku, kiedy to stwierdzono pierwsze zachorowania do dziś badacze zdobyli już dość rozległą wiedzę o istocie choroby, choć nadal nie ma na nią lekarstwa. AIDS stał się także faktem uświadomionym przez społeczeństwa, choć nadal dla wielu ludzi to abstrakcja, kara boża zesłana na "grzesznych pedałów".

Dziś cały świat toczy batalię, bije na alarm - nic więc dziwnego, że temat przenika do literatury. W 1985 roku w Nowym Jorku odbyły się premiery dwóch sztuk na temat AIDS. Jedną z nich, "Normalne serce" Larry'ego Kramera, w październiku roku następnego opublikował miesięcznik "Dialog" zamieszczając także polski utwór na ten temat - "Skrzep" Pawła Mossakowskiego. Myślę, że w wielu naszych teatrach zastanawiano, się wówczas czy którąś z tych pozycji wstawić do repertuaru. Mossakowski w sposób delikatny podejmuje temat, główną postacią czyniąc popularnego, uwielbianego aktora, od którego wszyscy się odwracają w momencie gdy dowiadują się o chorobie. Natomiast sztuka Kramera w znacznym stopniu autobiograficzna dzieje się w środowisku nowojorskich, homoseksualistów; bez osłonek mówi się w niej o męsko-męskiej miłości; jest także swego rodzaju kroniką walki tego środowiska od 1981 r. do maja 1984 r. o uznanie AIDS za realne zagrożenie.

Nowojorska prapremiera "Normalnego serca" ten dokumentalny charakter sztuki podkreślała w oryginalny sposób. Pisze o tym tłumacz Małgorzata Semil - "W przedstawieniu posługiwano się kilkoma zaledwie niezbędnymi rekwizytami, natomiast na pomalowanych na biało ścianach wyeksponowano - stale aktualizowane - dane dotyczące liczb i faktów związanych z AIDS. Jeden z napisów na przykład informował o liczbie zanotowanych dotychczas zachorowań w całych Stanach; w miarę napływu nowych przypadków przekreślano starą liczbę, zastępując ją nową. Podawano też liczby zachorowań wśród dzieci, porównywano odsetek chorych wśród homoseksualistów i heteroseksualistów. Zwracano uwagę na nikłe zainteresowanie prasy nową epidemią: zestawiono liczbę publikacji poświęconych AIDS z liczbą artykułów na temat innych chorób. Na ścianach rozwieszono wreszcie cytaty i wypowiedzi lekarzy dowodzące, że statystyka dotycząca zachorowań na AIDS jest zaniżona, a takie informacje o wydatkach rządu amerykańskiego oraz takich miast, jak Nowy Jork i Los Angeles, na badania związane z AIDS i w ogóle na ochronę zdrowia. Część napisów w Public Theatre układała się po prostu w swego rodzaju kalendarium AIDS; utrwalono tam datę rozpoczęcia badań datę ogłoszenia epidemii, daty odkrycia wirusa we Francji i następnie w Ameryce. Dziś kalendarium to można już uzupełnić."

Jak sztukę przyjęłaby polska publiczność? Jak zachowają się nasi kołtuni? Czy homoseksualizm na scenie w tak dużej dawce wywoła skandal? Czy problem AIDS tak dalece obchodzi nasze społeczeństwo, że przyjdzie do teatru i spróbuje zrozumieć? Na te i inne pytania jako pierwszy postanowił dać odpowiedź Grzegorz Mrówczyński, któremu ponadto udało się namówić autora, aby sprzedał tekst za złotówki. Polska prapremiera "Normalnego serca" odbyła się zatem w Teatrze Polskim w Poznaniu we wrześniu 1987 roku. Premierowa publiczność przyjęła spektakl - rzec by można - w skupieniu. (Ciekawe, jak będzie, gdy na kolejnym przedstawieniu widownię zapełni młodzież). Reżyser do scen intymnych spotkań dwóch mężczyzn podszedł z dużvm taktem i wyczuciem. Nie kazał aktorom grać miękkich i ciepłych facetów, jacy pojawiają się w kursujących na ten temat dowcipach. Gdyby nie tekst i kilka dyskretnych gestów, nikt nawet nie zorientowałby się, ze to homoseksualiści. Spektakl Mrówczyńskiego jest kroniką zarazy, co podkreśla postać mężczyzny w białym fraku podającego daty kolejnych scen. Biegną one szybko - jedna za drugą Raz jest to mieszkanie głównego bohatera potem gabinet lekarski, siedziba organizacji gejowskiej... Szybkie zmiany akcji umożliwia obrotowa scena i scenografia Mariana Iwanowicza - oszczędna, złożona z mebli, kilku rekwizytów i foliowej płachty zawieszonej nad sceną niczym przebity tlenowy namiot. Funkcjonalna, ale w plastycznym wyrazie nijaka, szara i tu po prostu bez znaczenia. W takim układzie najważniejsze stają się słowo i aktor. Mimo sporych skrótów w dalszym ciągu wydaje się, że przedstawienie jest trochę za długie; niektóre sceny - np. rozmowa braci - jeszcze proszą się o reżyserski ołówek. A aktorzy? Dwunastu panów radzi sobie dobrze z bardzo trudnym tematem, całość przygotowana jest nad wyraz rzetelnie, a jednak nie można niestety powiedzieć o "wyrównanej grze całego zespołu". Są i "perełki", i nieporozumienia, Mariusz Puchalski i Wojciech Kalinowski tworzą bardzo dobrze postacie głównych bohaterów. Ten pierwszy jako Ned Weeks jest przekonywający i w scenach, że tak powiem - sexy i w tych, kiedy nie bacząc na sytuację wypluwa z siebie wszystko co myśli. Ten drugi - jego partner, projektant mody Feliks Turner - wyciszony, przeżywający wszystko bardziej w sobie - tworzy rolę, którą będzie się pamiętać. Wojciech Siedlecki - bodaj najciekawszy i najprawdziwszy w tyrh przedstawieniu - bardzo precyzyjnie prowadzi rolę zakompleksionego Mickey'a Marcusa, by w

końcu wybuchnąć przejmującym monologiem. A pozostali? Grzegorze Mrówczyński chwilami jednak jest zbyt chłodny i zdystansowany do granej postaci. Jeszcze Mariusz Sabiniewicz (Tommy Boat Wright) i jeszcze Andrzej Szczytko nie do końca wykorzystujący możliwości wynikające z roli Bruca Nilesa - prezesa gejowskiej organizacji. Piotr Wypart jako sekretarz burmistrza Nowego Jorku przypomina raczej naczelnika gminy w... i rola ta mogłaby być wyjściowa do pisania o aktorskich niedostatkach przedstawienia. Ale zostawmy. Jedyną w tym gronie kobieta - lekarka Emma Brookner grana jest przez Irenę Grzonkę. I ta rola, choć w niektórych scenach brawurowa, budzi największe kontrowersje. Pani Grzonka tworzy postać osoby, która badania nad AIDS uczyniła głównym celem twego istnienia, być może jako rekompensatę za nieudane i kalekie (jeździ na wózku) życie. Tę bogatą wewnętrznie postać aktorka zbyt uzewnętrzniła. Szkoda, bo w nadmiarze ekspresji ginie wartość słowa, zatraca się sprawa i najważniejszy staje się nagle cukierek podawany pacjentowi.

Tak więc w sumie Grzegorz Mrówczyński zrobił spektakl interesujący, aktualny i potrzebny - moim zdaniem za mało w nim strachu przed zbliżającą się zagładą. Za dużo natomiast... melodramatu, co może powodować odczucia, że głównie chodzi o prawo homoseksualistów do normalnej miłości, a nie o to, że "przeklęta natura robi co chce". Ciekawe, jak do "Normalnego serca" podejdą inni reżyserzy, inni aktorzy... Czy podejdą?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji