Artykuły

AIDS - kronika zarazy

W Teatrze Polskim w Poznaniu grana jest dziś sztuka, która wzbudzi zapewne wielkie zainteresowanie, ale i spore kontrowersje. "Normalne serce" Larry Kramera to współczesna sztuka amerykańska, jedna z najgłośniejszych, jakie w ostatnich dwóch latach wystawiono na Broadwayu. Jej poznańska realizacja jest pierwszą w Polsce i Europie Wschodniej. Sztuka mówi o "dżumie XX wieku", a jednocześnie narusza jakby - na naszym gruncie - pewne obyczajowe tabu, jej akcja toczy się bowiem w środowisku homoseksualistów.

W skrócie rzecz ujmując: dramat Kramera prezentuje wczesny okres epidemii AIDS w USA, między rokiem 1981 a 1984, a więc mniej więcej od momentu opisania i rozpoznania nieznanej dotąd choroby (co jest zasługą amerykańskich lekarzy praktyków, takich jak dr Emma w sztuce Kramera), aż do wyodrębnienia wirusa choroby. Rzecz cała ukazana jest przez pryzmat nowojorskiego środowiska homoseksualistów, a ściślej grona działaczy organizacji gejowskiej walczącej o zaalarmowanie opinii publicznej, o konkretną pomoc i fundusze na badania, jednym słowem - o poważne potraktowanie nie znanej dotąd epidemii.

Sztuka odsłania panujące nastroje wewnątrz społeczności gejowskiej, a także ukazuje główne przyczyny "opóźnionej reakcji". Trzeba przyznać, że autor z pasją atakuje winnych. Dostaje się więc administracji waszyngtońskiej, burmistrzowi Nowego Jorku, dostaje się służbom medycznym, środkom masowego przekazu (nade wszystko "New York Times") i społeczeństwu "normalnych". Kramer nie oszczędza jednak bynajmniej społeczności homoseksualnej, w tym także gejowskich lekarzy. "W tej całej historii - powiada jedna z postaci sztuki - nikt się nie zachował jak należy".

Ma sztuka walor w pewnym sensie dokumentalny, a jednocześnie charakter autobiograficzny. Główny bohater, podobnie jak Kramer, jest pisarzem, homoseksualistą, działaczem organizacji gejowskiej, z której usunięto go za zbyt radykalne poglądy. W samej sztuce powiada gejom, iż aby zachować godność i sprostać odpowiedzialności nie mogą się wyłącznie - czy głównie - definiować poprzez seks.

Reżyser Grzegorz Mrówczyński rozgrywa sztukę na scenie obrotowej (rzecz wymaga częstych zmian miejsca akcji), w przestrzeni zróżnicowanej w sposób dość umowny, pośród kilku foteli, stolika, lekarskiego łóżka i paru innych drobnych sprzętów. Wszelako dekoracja (sam sposób aranżowania przestrzeni) sprawdza się tylko w kilku scenach. Nie sprzyja budowaniu zmiennego klimatu całości. Nie przekonuje ani jej walor plastyczny, ani też metaforyczny sens. Całość toczy się jakby w ciągłej bliskości i obecności szpitalnego łoża, a nieco z tyłu zwisa folia, niczym szpitalny parawan albo plastikowy worek do chowania w nim zwłok, udrapowany na ramionach krzyża.

Niektóre sceny są nieco przegadane, osłabiają dramatyzm sytuacji i wewnętrzną dynamikę przedstawienia. Bywają wszelako także sceny znakomite (np. spotkanie z sekretarzem burmistrza Nowego Jorku), sceny wstrząsające (np. ostatnie wyznanie Neda), sceny bardzo dramatyczne. Całość zrealizowana została nader rzetelnie i większość wykonawców prezentuje dobry poziom aktorski, np. Mariusz Puchalski (w głównej roli), Wojciech Kalinowski, Wojciech Siedlecki czy Andrzej Szczytko. Nie wszystkie role są jednak wystarczająco wyraziste i przekonywające.

Mam też osobne zastrzeżenia do sposobu, w jaki potraktowała swą rolę Irena Grzonka. Aktorka stara się swą sugestywną bardzo interpretacją odkryć podświadome motywy działania dr Emmy Brookner. Dokonuje tego psychoanalitycznym zgoła wytrychem. Wychodzi więc na to, że tak ofiarne leczenie młodych, homoseksualistów wynika po części z "przeniesienia" niezaspokojonych (z powodu kalectwa) uczuć i popędów. Czy ma to oznaczać, że nawet ta oddana sprawie lekarka potrzebowała specjalnego bodźca, aby zająć się osamotnionymi gejami? Można było zagrać to dyskretniej.

Natomiast bardzo dobrym pomysłem jest wprowadzenie postaci młodzieńca w jasnym fraku. To jakby zwiastun zagłady, efeb śmierci, Tanatos, który wyrywa kolejne ofiary z objęć Erosa. Jest jak z kabaretu i jak z showbiznesu. (jakieś dalekie echo filmu Fosse'a "Cały ten zgiełk"?). Mógłby mieć jeszcze laseczkę, jak ów anioł z obrazu Malczewskiego.

Niespodziewane momenty komiczne pojawiają się w tym przedstawieniu w dramatycznych zgoła sytuacjach, rozładowując napięcie. Zresztą w sztuce zawarty jest element ironii i autoironii. Komizm pojawia się też w scenie uwodzenia, flirtu Felixa z Nedem. Obaj aktorzy - Mariusz Puchalski i Wojciech Kalinowski z pewnym przymrużeniem oka demonstrują swoistą subkulturę seksualną, unikając wszelako zbędnej drastyczności czy dosłowności. Demonstrują rodzaj gry perwersyjnej nie wolnej od obyczajowej pikanterii. Podnosi to - jak mniemam - atrakcyjność sytuacji (są "momenty"), a jednocześnie scena ta jest jakby świadomą prowokacją, podsycaniem uprzedzeń natury estetyczno-moralnej. A wszystko w tym celu, by w II części przedstawienia uzyskać odpowiedni kontrapunkt, zagęszczenie sytuacji dramatycznych, aby pokazać nie tyle gejów, ile po prostu ludzi, ze wszystkimi ich ułomnościami i zaletami, walczących o przetrwanie, o uniknięcie zagłady. Aby zaakcentować, że to co różni gejów od "normalnych" jest w gruncie rzeczy pozorne, nieważne, czysto zewnętrzne. Że liczy się człowiek, jego los i jego prawa do takiej samej zawsze opieki i pomocy lekarskiej.

"Normalne serce" może być dziś odbierane jako swoisty dokument pierwszych lat zarazy, w których w sposób wyjątkowo tragiczny zbiegły się ludzka niewiedza i zaskoczenie z ludzką ignorancją i bezmyślnością, nietolerancją i brakiem solidarności, z opieszałością i kunktatorstwem. W przedstawieniu poznańskim zawarta jest dziś wszakże tragiczna ironia losu. Bo przecież przed paroma jeszcze laty wydawało się, że AIDS to tylko problem homoseksualistów, i że walczą oni tylko w swoim imieniu i swoim interesie.

Dzisiaj "Normalne serce" na poznańskiej scenie jest sztuką o potrzebie powszechnej odpowiedzialności za siebie, za innych, za całe społeczeństwa i o potrzebie solidarności. Jest wołaniem o prawo wszystkich do godności, pomocy i właściwej opieki. Jest jakby apelem o uruchomienie wszystkich możliwych środków, o zespolenie wszystkich sił i ludzkiej wiedzy. Nie jest już nawet sztuką o potrzebie tolerancji i protestem przeciw dyskryminacji. Bo w obliczu powszechnego zagrożenia pandemią potencjalnie każdy może się znaleźć w smudze cienia, w społeczności zarażonych. I doprawdy nie będzie miało już wtedy żadnego znaczenia kim był i jak żył.

Zgadzam się z opinią konsultanta medycznego - doc. Jacka Juszczyka, iż dyrekcji Teatru Polskiego w Poznaniu należą się słowa uznania za podjęcie decyzji o wystawieniu sztuki Kramera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji