Ładnie o brudach
Najnowszy spektakl Artura Urbańskiego pokazuje, jak duży krok uczynił on od czasu premiery "Howie i Rookie Lee".
Crimp w "Obróbce" porusza problem stary jak show-biznes i nie czyni tego w sposób szczególnie oryginalny. Wielkie miasto, w nim dziewczę z prowincji, marzące o karierze i wyżyłowane przez cwanych wyjadaczy żyłujących twórcze prowincjałki. W dobie zalewających nas "faktów medialnych", bardziej obowiązujących od rzeczywistości, rosną w cenę historie prawdziwe. I choć równie dobrze obmyśliłby je sprawny scenarzysta, to fakt, że są z życia wzięte, dodaje im atrakcyjności. Oczywiście nie obyło się bez nieśmiertelnej opozycji: okrutny świat wielkomiejskiego biznesu i zaciszne domostwo na peryferiach, gdzie został prostolinijny mąż.
Nie w samym dramacie należy więc upatrywać sukcesu przedstawienia Artura Urbańskiego, a w przemyślanej, dopracowanej pod każdym względem jego realizacji. Siła teatru Rozmaitości leży przede wszystkim w znakomitym zespole aktorów i scenografów. I Urbański nie zmarnował tego potencjału. W wąskiej jak gęsi przełyk sali prób Magdalena Maciejewska za sprawą kilku sprzętów, rzutnika światła (reż. światła Karina Kleszczewska) wykreowała i stację podmiejskiej kolejki, i japońską restaurację, łąkę i nowoczesne studio. Nie ma tu skrawka przestrzeni, który zostałby zmarnowany. Wszystkie elementy przenikają się, oddają klimat i uwiarygodniają historię. A historia toczy się na wyciągnięcie ręki widza, niemal wciągniętego tym samym w dramatyczne wydarzenia, co sprawia, że dwie godziny mijają mu, w najgorszym wypadku, bezboleśnie. Zawężone do minimum pole gry stwarza aktorom niełatwą, bardzo intymną więź z publicznością, którą odważnie na siebie biorą. Znakomicie rozegrany jest duet Jennifer (Aleksandra Konieczna) i Andrew (Andrzej Chyra).
Ich czarne charaktery tonują zwykłe, ludzkie słabości, śmiesznostki, silne pragnienie miłości, obnażane uczucie pustki i wypalenia. Zawsze taki sam, a jednak wciąż przykuwający uwagę Marek Kalita, jako cyniczny producent John, stanowi doskonałe dopełnienie tej pary pasożytów. Warto wspomnieć też Lecha Łotockiego w roli niespełnionego pisarza Clifforda. Tak naturalny, że męczy nas pytanie: "Skąd ja znam tego faceta?" Jednak największym objawieniem tego kameralnego spektaklu jest Aleksandra Popławska, czyli Anne, zahukana dziewczyna z prowincji, mająca do sprzedania swą historię.
Oszczędna, wyrazista aktorka tworzy wokół swej postaci intensywną aurę, która nie pozwala spuścić z niej oka. Wiarygodna jako podmiejska świeżyzna powoli przerabiana przez machinę show-biznesu.
Robiąc tak dobry spektakl, Urbański przeczy stawianej w "Obróbce" tezie, że lepsza nawet koszmarna rzeczywistość niż pięknie obmyślona fikcja. Tak sprawnie skonstruowanej fikcji warto poświęcić dwie godziny rzeczywistości.