Artykuły

To ja byłem błaznem

KRZYSZTOF GLOBISZ o lepieniu człowieka z dobra i zła, trudnych wyborach, emocjach, odmowach, humorze, zwierzętach i przede wszystkim o współczesnej misji aktora, w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz

Przyjechał Pan na rowerze?

- Niestety, nie.

Wystraszył się Pan mrozu?

- Nie. Zostawiłem rower w Teatrze Starym i dziś go odbiorę. Będę jeździł.

Mimo że już zima?

- Tak, choć nie mam opon zimowych. Łatwo więc o poślizg.

- Często Pana widuję na rowerze. Co Panu daje rower?

- Przede wszystkim radość, poczucie wolności i niezależności, a także szybkość. Aby dojechać samochodem do miasta, potrzebuję 15,20 minut. Na rowerze jestem w rynku w 5 minut. I nie muszę szukać parkingu.

Łamie Pan przepisy?

- Tak. Robiłem to tak często, jadąc pod prąd ulicą Smoleńsk, że w końcu zrobiono tam ścieżkę rowerową. Czuję, że trochę się do tego przyczyniłem. Także finansowo, bo płaciłem mandaty za to niejeden raz. Oczywiście, nie namawiam do buntu rowerzystów przeciw przepisom.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że każdy człowiek ma w sobie trochę z diabła i trochę z anioła.

- To związane jest z psychologią, która mówi, że człowiek jest i dobry, i zły. Anioł i diabeł jest skonstruowany na naszą miarę; to nasze cienie dobra i zła, które mamy w sobie. Jesteśmy ulepieni z dobra i zła

Pan zdaje sobie sprawę ze swojego dobra i zła?

- Całkowicie. Choć wierzę, że zarówno dobro jak i zło czynię bez świadomości. Bo gdyby to robić ze świadomością, to można by być posądzonym o manipulowanie, o kalkulację. To tak jak mówił ksiądz Tischner o wolności: "Nie wieś, że mos ślebodę, to nie mos ślebody. A jak nie mos ślebody, to musis. A jak musis, to grzechu ni ma".

Jaki zatem jest Krzysztof Globisz diabeł?

- Często cierpiący, bo wiem, że zachowuję się wobec swoich bliskich nie tak, jak powinienem.

Najbliższych ranimy zazwyczaj najbardziej.

- Bo wydaje nam się, że bliskość daje takie upoważnienie. Najbliżsi zawsze przy nas są, czy jesteśmy diabłami, czy aniołami. I zazwyczaj cierpią, bo albo jesteśmy zbyt dobrzy dla innych, albo zbyt źli dla nich.

Powiedział Pan "jesteśmy ulepieni z dobra i zła". Zatem jakie dobro i zło Pana stworzyło?

- Dobrem dla mnie było to, że zagrałem w "Krótkim filimie o zabijaniu". Od tego czasu zacząłem myśleć o problemie kary śmierci. Od 30 lat zastanawiam się, jakie mamy prawo postępowania wobec drugiego człowieka, gdzie są granice. Jak widać, to była nie tylko dla mnie rola.

A zło?

- Też uczyniłem go wiele, choć zawsze nieświadomie.

Czy jednak nieświadomość rozgrzesza?

- Nie, zupełnie nie. Pamiętam, jak na zajęciach w Szkole Teatralnej wypowiedziałem się na temat mężczyzn o innej orientacji seksualnej, słowami, które, jak się okazało później, zraniły jednego z moich studentów. Wmieszałem jeszcze w tę wypowiedź Fidela Castro. Zrobił się z tego ambaras, który miał później medialny oddźwięk. Mój student, dziś bardzo znany aktor, powiedział w wywiadzie, jak bardzo go skrzywdziłem tą wypowiedzią. Wtedy jeszczejako młody nauczyciel nie zdawałem sobie sprawy, jak słowem można zranić, mimo że znałem już wówczas siłę słowa. Takich przykładów mógłbym mnożyć.

Co jest dla aktora największą przyjemnością?

- Zagrać postaci, które są złe. Być Makbetem, Leninem, Stalinem, Hitlerem itd. -

Dlaczego?

-Przyjemność tkwi nie w tym, że się jest taką postacią tylko w jej kreowaniu, czyli w pokazaniu jej publiczności tak, aby widzowie mogli ocenić. Oto ja, niewinny człowiek, aktor mówię wam o sprawach niezwykle dotkliwych, brutalnych, z życia. Biorę na siebie odium tych win, pokazuję wam te postaci, a czasem nawet stwarzam warunki, abyście zrozumieli, dlaczego oni tacy byli. Ale ja wam pokazuję. Mamy tę przyjemność porozmawiania sobie o trudnych sprawach na wyższym poziomie świadomości. Aktorzy jedynie pokazują, są przekaźnikami. Czy ktoś ma pretensje do Anthony'ego Hopkinsa, że zagrał potwora, który zjada wątroby swoich ofiar? On, wcielając się w tę postać, zadaje pytanie, co takiego jest w nas, że potrafimy przerodzić się w bestię. Ale nie można się obrażać na aktora.

Pańskie słowa można odebrać jako komentarz do emocji wokół "Pokłosia" i Macieja Stuhra, aktora odtwarzającego główną rolę.

- I tak jest. Odpowiedzialność aktora jest olbrzymia, lecz jest on tylko przekazicielem tematu, który odbiorcę ma poruszyć. Utożsamianie aktora z bohaterem jakiego gra, jest prymitywne. Pytania typu "Co z panem będzie w następnym odcinku", zawsze mnie dziwią. Z jakim panem? Raczej z postacią, którą gram. To tak, jakbyśmy wrócili do epoki lodowca.

Takie pytania mogą jednak wywołać zadowolenie aktorów. Bo im lepszy aktor, tym bardziej przekonywający, tym łatwiej go utożsamić z postacią.

- To prawda. Dystans między dobrym aktorem i jego postacią jest mniejszy.

Dyskusja wokół "Pokłosia" narzuca pytanie: jaka jest rola aktora we współczesnym świecie? Czy jest on jedynie narzędziem reżysera? Czy ma do spełnienia misję?

- Oczywiście, że ma do spełnienia misję. Tylko ta misja mocno się zmieniła w ostatnich latach. Dawniej naszą misją było mówienie o tym, że mamy zniewolony naród, że nie mamy wolnej ojczyzny, że w kościołach, bo na państwowych scenach tego nie mogliśmy mówić, musimy deklarować patriotyzm, recytując wiersze Słowackiego, Mickiewicza, Norwida, Miłosza, Herberta, Barańczaka itd.

Czyli była to misja przekazania tradycji narodowej?

- Tak. Taki aktor ksiądz, aktor misjonarz. Dziś świat jest zupełnie inny. Teraz naszą misją i zadaniem jest pokazywanie zachowań; jak my się zachowujemy wobec siebie. Sztuka ma za zadanie te zachowania wyostrzyć, pokazać je w mocniejszym świetle. A wszystko po to, by zwrócić na nie uwagę. Co się stanie, jeżeli będzie płonęła moja kamienica? Czy uciekając i ratując własne życie, przewrócę sąsiadkę, z którą chodziliśmy razem z pieskami na wieczorne spacery? Aktor grający taką postać mówi: popatrz, tak się może zdarzyć; albo wręcz pyta się tych, którzy byli w takiej sytuacji, czy aby tak się nie zachowałeś? Może ten bunt niektórych wobec filmu "Pokłosie" wynika z tego, że część z nas nie chce przyznać się do swoich wad, do złych zachowań.

Które role Pana zbudowały?

- Pijak w "Ślubie" Gombrowicza, tytułowa rola w spektaklu Petera Handkego "Kaspar" czy Semenka w "Śnie srebrnym Salomei" Słowackiego.

Jacy reżyserzy mieli na Pana największy wpływ?

- Jerzy Jarocki, ale też i Kazimierz Kutz, Andrzej Wajda, Krzysztof Nazar, Krzysztof Kieślowski, Rudolf Zioło. Dzięki nim zmieniłem się jako człowiek.

Ma Pan świadomość, ile Pan zagrał postaci?

- Mniej więcej, około 120 w teatrze; w filmie około 70.

Mówiliśmy o błogosławieństwie zawodu aktora, bo co chwilę można być kimś innym. Ale czy przekleństwem nie jest to, że każdego wieczoru trzeba się na scenie publicznie obnażać z uczuć i emocji?

- Jeżeli świadomie się podchodzi do tego zawodu, to nie jest to problem, bo jest to związane z technikami. Według szkoły aktorstwa Stanisławskiego, wyjść należy od działania. Gdy coś się stanie, to pamięć emocjonalna wraca, emocje autentycznie się rodzą, co nie jest ze szkodą dla mojej psychiki. Np. gdy czytam list, w którym ktoś pisze, że mnie kocha, to sam fakt, że to czytam, już wywołuje u mnie reakcję.

Ale to, o czym Pan mówi, dotyczy dojrzałego aktorstwa.

- Na to potrzeba lat

A wcześniej szarpanina, alkohol, depresje. Zna to Pan?

- Tak. Przeszedłem przez to, bo wszystko ma swój czas. Ważne, aby wyjść w kierunku światła.

Czy aktor może odmawiać roli?

-Zawsze i to z wielu powodów, z przekonań politycznych, religijnych, rasowych. To bardzo indywidualna sprawa. Np. jeżeli alkoholik dostaje propozycję zagrania alkoholika i odmawia, to ja to rozumiem. Bo nie ma dystansu.

Czyli staje się prywatną osobą na scenie.

- Właśnie. Natomiast, gdyby alkoholikowi dano zagrać abstynenta, stanic się to dla niego wyzwaniem. W kwestii politycznej sprawa jest jeszcze bardziej delikatna Rozumiem pana Mariana Opanię, który odmówił zagrania prezydenta Kaczyńskiego w filmie o tragedii smoleńskiej. Ja też bym odmówił.

Dlaczego?

- Bo stałbym się narzędziem do udowodnienia jednej z hipotez. Błąd polega nie na tym, że aktor odmawia, tylko że powstaje film o wydarzeniu, o którym jeszcze niewiele wiemy, do którego nie mamy dystansu. Aktor w tym przypadku mógłby być wykorzystany do manipulacji politycznej.

Pan odmawia ról?

- Rzadko. Najważniejszą dla mnie sprawą przy decydowaniu o roli jest informacja, kto reżyseruje. Reżyser uwiarygadnia produkcję. Nawet nie scenariusz, bo dawniej scenariusze były bardzo słabe. Ale dobry reżyser i z przeciętnego scenariusza może zrobić dobry film. Dziś scenariusze są lepsze, ale bardziej radykalne. Trzeba się w nie dobrze wczytać. Ubolewam bardzo, że jesteśmy jako środowisko tak bardzo podzieleni. Nie ma przecież nic złego w tym, że ktoś myśli inaczej niż ja. Ale jeżeli nawzajem się nie szanujemy z tego powodu, to zaczyna się problem. Nie wolno nam bezcześcić chorągwi nieprzyjaciela, bo to tylko źle świadczy o tym, kto bezcześci.

Jakich ról Pan odmówił?

- Wolałbym mówić o tych, które przyjąłem, a które do dziś mnie uwierają. Np. w telewizji wrocławskiej prowadziłem program o gotowaniu. Podjąłem się tego z powodów finansowych. Nakręconych zostało 12 odcinków, które chciałbym zapomnieć. Wierzę, że już nigdy to nie zostanie ponownie wyemitowane.

Co to było?

- Historyjki o kuchni. Przychodzili do mnie zaproszeni goście, a ja im gotowałem i opowiadałem o potrawach.

Umie Pan gotować?

- Nie wiem. Nie przywiązuję do tego wagi, choć lubię zjeść. Jak mam gotować, to zazwyczaj wymyślam coś dobrego. Lubię łączyć smaki. Może dlatego, że pochodzę ze Śląska, gdzie funkcjonują dania jednogarnkowe. Lubię dania, aby wszystko było w jednym.

Tworzy Pan od lat stadło ludzko-zwierzęce. Jaki jest stan na dziś?

- Dwa koty i pies, owczarek niemiecki, ona, Besia. Wspaniały pies zupełnie inaczej przez nas chowany niż poprzedni wilczur .Mam jeszcze na wsi jednego psa dochodzącego, który jest w znakomitej komitywie z Besią.

Miłośnicy psów dzielą się na tych, którzy mówią o tym, że śpią z psem i na tych, którzy nie mówią.

- Niestety. Pies śpi z nami w łóżku. Na dowód tego mogę pokazać zdjęcia, jakie mam w komórce.

"Za idiotę robię tutaj ja" - pamięta Pan te słowa?

- Tak, powiedziałem to podczas otwarcia Narodowego Centrum Nauki w Krakowie z udziałem premiera, którego bardzo cenię.

Wie Pan, że filmik z tego, jak Pan poprowadził otwarcie, obejrzało 600 rys. osób?

- Nie wiedziałem. To ogromna widownia.

Była to Pańska świadoma kreacja czy improwizacja?

- Wyniknęło to z zapotrzebowania. Wynajęto mnie, aby prezentacja była, "luźna". Te słowa powiedziałem, gdy poczułem, że to ja jestem błaznem, który ma rozśmieszyć, zaszokować, rozluźnić atmosferę. Zarzucono mi przekroczenie granic, za co przeprosiłem. Stałem się też w niezamierzony sposób symbolem opozycji, do której nie należę. To mnie wiele nauczyło. Dziś już jestem bardziej ostrożny, bo jak widać, nie wszyscy mają poczucie humoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji